Piraci i
korsarze na Karaibach
Zdobywcy hiszpańskich miast
Wyczyny bukanierów z Tortugi
i fibustierów z Jamajki
(patrz: Bukanierzy
(Filibustierzy)) spowodowały,
że w drugiej połowie XVII wieku Morze Karaibskie
opustoszało z pojedynczych statków hiszpańskich.
Dla bezpieczenstwa łączyły się one w duże i
silnie eskortowane flotylle (patrz: FLOTA
SKARBÓW w dziale : ANTYLE),
których atakowanie nawet dla tak śmiałych i
przedsiębiorczych piratów okazywało się ryzykowne.
Nie znajdując łupów na morzu, zaczęli się więc
organizować w duże, liczące po kilka tysięcy ludzi
grupy i napadać na nadbrzeżne, bogate miasta Ameryki
Środkowej.
Ten nowy proceder zapoczątkował, zdaniem Esquemelinga,
Levis Scott, który zdobył i
ograbił leżące najbliżej pirackich gniazd, wspominane
już wielokrotnie, Campeche na wybrzeżu Jukatanu.
Po nim wsławił się Edward Mansfeld,
który wyruszył ze swymi ludźmi przeciwko Nowej
Granadzie i dotarł na drugą stronę kontynentu, na Morze Południowe (Mar del
Sur), jak wówczas Hiszpanie
nazywali Ocean Spokojny (Morze
Karaibskie nazywali Morzem Północnym - Mar del Norte).
W drodze powrotnej zdobyli oni leżącą niedaleko
brzegów Nikaragui wyspę Santa Catalina (dziś Isla de
Providencia), skąd jednak zostali później wyparci
przez Hiszpanów.
Odważnego wyczynu dokonał pochodzący również z Jamajki
John Davis.
Wraz z siedemdziesięcioma ludźmi zdobył on leżące 40
mil od wybrzeża miasto Nikaragua.
Podając się za rybaków, piraci podpłynęli rzeką pod
same mury miasta i niepostrzeżenie wtargnęli do
środka.
Wykorzystując zaskoczenie, obrabowali wiele zamożnych
domów i kościołów, po czym prawie bez walki
powrócili do swych łodzi, unosząc łup wartości 50
tysięcy pesos.
Żaden z tych piratów nie mógł jednak równać się
sławą z Francuzem Nau, pochodzącym z miasteczka Les
Sables-d"Ollone i dlatego nazywanym Ollonaisem.
Jak większość fibustierów
przybywających na Antyle w drugiej
połowie XVII wieku, Nau dotarł tam jako osadnik
zwerbowany przez francuską
Kompanię
Zachodnioindyjską.
W zamian za przewiezienie przez ocean osadnicy
zobowiązani byli do bezpłatnej, ciężkiej pracy na
plantacj ach trzciny cukrowej należących do Kompanii.
Po trzech latach odzyskiwali wolność oraz dostawali
strzelbę z odpowiednią ilością prochu oraz 100
funtów tytoniu.
Od tej pory sami decydowali o swym losie i najodwazniejsi
z nich przyłączali się zwykle do wesołego bractwa
piratów.
Podobny sposób zasiedlania swych kolonii na wyspach
Barbados i Jamajka praktykowali również Anglicy.
W ciągu trzech lat, na które opiewał kontrakt z
Kompanią, Ollonais był służącym gubernatora Tortugi.
Po upływie tego czasu gubernator, doceniając jego
odwagę i przedsiębiorczość, oddał mudo dyspozycji
okręt, proponując - oczywiście nieoficjalnie - aby
spróbował szczęścia na morzu.
Ollonais bez trudu zebrał załogę i wyruszył w piracki
rejs. Początkowo los mu nie sprzyjał. Jego żaglowiec
rozbił się u wybrzeży Jukatanu, a Hiszpanie
wymordowali większość rozbitków, resztę wzięli do
niewoli. Ollonais ocalał dzięki fortelowi - pomazał
swą twarz krwią zmieszaną z piaskiem i tak dobrze
udawał trupa, że pozostawiono go w spokoju. Gdy
zapadła noc, udał się do pobliskiego Campeche, gdzie
więziono jego towarzyszy. Wszedł tam w zmowę z
czarnymi niewolnikami i w zamian za obiecaną mozliwość
przystąpienia do ,,bractwa
wybrzeża" (patrz: Bracia
Wybrzeża),
zorganizowali oni udaną ucieczkę piratów, a następnie
na ukradzionej pirodze wszyscy popłynęli na Tortugę.
Wkrótce wyruszyli na kolejną wyprawę. Przez wiele
dni krążyli jednak bezowocnie po morzu, a na horyzoncie
nie było widać zadnej zdobyczy.
Wreszcie znaleźli się w Zatoce Honduraskiej i ponieważ
zaczynało brakować im żywności, zdecydowali się
zaatakować niewielką osadę Puerto Cavallo, gdzie
znajdowały się składy towarów przywożonych tu z
głębi lądu i wysyłanych do Europy.
Atak powiódł się i zachęceni tym sukcesem, z
zołądkami pełnymi mięsa i wina, piraci postanowili
porwać się na większą zdobycz.
Skierowali się ku miastu San Pedro Sula, które leżało
daleko od wybrzeża. Hiszpanie wiedzieli już jednak o
obecności piratów i na jedynej drodze
prowadzącej do miasta zorganizowali kilka zasadzek.
Bukanierzy rozbili jedną z nich, ale obawiając się
następnych, próbowali je obejść.
Wypytywali wziętych do niewoli Hiszpanów, czy nie
istnieje inna droga prowadząca do San Pedro Sula, ale
jeńcy twierdzili zgodnie, że jest tylko jeden trakt
łączący miasto z wybrzeżem.
Wówczas, jak pisze Esquemeling,
piracki przywódca wpadł w taki gniew, że "wydobytym kordem
rozpłatał pierś jednego z Hiszpanów i rękoma wyrwał
mu serce, które zaczął kąsać i szarpać zębami jak
wilk krwiożerczy, wołając do pozostałych jeńców:
tak postąpię z wami, jeśli nie wskażecie innej
drogi".
Przerazeni Hiszpanie po naradzie stwierdzili, że wiedzą
o istnieniu drogi okrężnej, która jednak prowadzi
przez góry porośnięte dżunglą i której żadnemu
białemu człowiekowi nie udało się jeszcze przebyć.
Piratom również nie udało się jej sforsować, więc
zawrócili, ale szczęście ich nie opuszczało.
Mimo pułapek i zasieków dotarli do San Pedro Sula
główną drogą i opanowali miasto, zdobywając bogate
łupy i biorąc wysoki okup.
Najśmielszym wyczynem Ollonaisa było zdobycie w 1668
roku dwóch bogatych miast leżącychnad brzegami
przymorskiego jeziora Maracaibo.
Na tę wyprawę wyruszyło z Tortugi 660 ludzi i 8
okrętów. Przez zaskoczenie, po trzygodzinnej walce,
został zdobyty fort De
la Barra, broniący wejścia na
jezioro. Ostrzeżeni mieszkańcy miasta Maracaibo, nie
widząc szans obrony, zdołali jednak ukryć się w
okolicznych lasach, zabierając ze sobą co cenniejszy
majątek.
Piraci opanowali bezludne miasto i rozpoczęli polowanie
na ukrywających się Hiszpanów.
Tych, których schwytano, poddawano torturom, aby
wyjawili, gdzie schowali swe skarby. Wielu nie
wytrzymując męczarni rozstawało się z
kosztownościami, ale nie zaspokoiło to apetytu
piratów. Przepłynęli na drugą stronę jeziora i
zaatakowali miasto Gibraltar. Pokonali zaciekle
broniących się Hiszpanów i przystąpili do rabunku.
Następnie, w zamian za obietnicę, że nie zniszczą
obydwu miast, wymusili ogromny okup, szacowany na 260
tysięcy pesos, i wyruszyli w drogę powrotną.
Zatrzymali się na bezludnej Wyspie Krowiej (Ile-a-Vache),
gdzie zwykle dzielili łupy, a stamtąd
popłynęli na Tortugę, gdzie właśnie
do portu Basse Terre zawinęły dwa francuskie statki
wyładowane winem i koniakami.
"Zgodnie z ich
zwyczajami - komentuje
Esquemeling - większość
majątku zagarnęły tawerny i wkrótce zmuszeni byli do
szukania nowych dochodów".
Kolejną wyprawę poprowadził Ollonais w stronę
wybrzeży Nikaragui.
Los mu jednak od początku nie sprzyjał. W Zatoce
Honduraskiej, w pobliżu wysepki Los las Pertas, jego
okręt wpadł na mieliznę i wbił się w nią tak
głęboko, że piraci zmuszeni byli go rozebrać i z
uzyskanego materiału wybudować nowy. Zajęło im to
kilka miesięcy, gdyż równocześnie toczyć musieli
utarczki z indiańskimi ludożercami zamieszkującymi
wyspę oraz uprawiać szybko dojrzewające warzywa, aby
nie umrzeć z głodu.
Wreszcie łódź była gotowa, ale ponieważ rozmiarami
była o połowę mniejsza od statku, który uległ
katastrofie, Ollonais zabrał na nią tylko część
swych ludzi
i z nimi udał się do ujścia rzeki Nikaragua, gdzie
zamierzał grabić hiszpańskie osiedla. Natrafił tam
jednak nie tylko na Hiszpanów, ale też na wojowniczych
Indian, którzy tak ostro natarli na przybyszów, że
większość z nich poległa już w pierwszym starciu.
Ollonais z pozostałymi przy życiu towarzyszami
postanowił wracać na wyspę
Las Pertas i zaczął szukać potrzebnej do tego celu
pirogi, gdyż własna łódź stracił w czasie walki.
Tam też, jak pisze Esquemeling,
"Wszechmogący
wybrał Indian Darienu za narzędzie swej boskiej
sprawiedliwości. Hiszpanie uważają tamtejszych Indiach
za bravos, czyli dzielnych, albowiem do tej pory nie
potrafili ich zmusić do uległości. Przybywszy do ich
kraju; Ollonais chciał postępować ze zwykłym sobie
okrucieństwem, lecz już w kilka dni później Indianie
schwytali go i żywcem rozdarli na strzępy, wrzucając
jego ciało kawałek po kawałku do ognia, a popioły
rozrzucili z wiatrem, by ża-
den ślad pamięci nie pozostał po tak nikczemnym
człowieku".
Towarzysze jego, którzy pozostali na wyspie, przedostali
się w końcu na stały ląd, ale i oni prawie wszyscy
skończyli marnie, umierając z głodu i tropikalnych
chorób.
Wśród innych pirackich przywódców
tego okresu, nie dorównujących jednak sławą Ollonaisowi,
wymienić należy francuskiego szlachcica de
Grammonta, który uciekł na Tortugę
po zamordowaniu zbyt natarczywego konkurenta
zabiegającego o względy jego siostry.
W 1683 roku de Grammont wraz z
dwoma innymi fiibustierami - Laurensem de
Graffem i van Hornem - zorganizowali
wyprawę na bogate, założone jeszcze przez Corteza,
miasto Veracruz.
I w tym przypadku wykorzystali oni największy atut
pirackiej strategii - zaskoczenie.
W nocy wylądowali w znacznej odległości od miasta i
maszerując wzdłuż wybrzeża, o świcie niespodziewanie
znaleźli się pod jego murami.
Bez oporu opanowali bramę i wdarli się do miasta.
Po jego opanowaniu piraci wpadli na szatański pomysł:
uwięzili najznaczniejszych mieszkańców w katedrze,
którą otoczyli beczkami z prochem, grożąc, ze jezeli
nie złożą okupu, to wszystkich wysadzą w powietrze.
Otrzymali wówczas 200 tysięcy pesos.
W drodze powrotnej na Tortugę zdobyli
jeszcze dwa hiszpańskie okręty, a w trzy lata później
w podobnie zuchwały sposób ograbili Campeche.
Z okrucieństwa zasłynął w tym czasie Gaskończyk Montbars,
któremu z tego powodu nadano Eksterminator
(Ludobójca).
Do ulubionej jego rozrywki należały orgie urządzane na
pokładzie okrętu, podczas których jednemu z jeńców
rozcinano brzuch, wyciągano wnętrzności i przybijano
je do masztu albo też zmuszanie zmaltretowanych
nieszczęśników do wyścigu po pokładzie przez
przypalanie im pośladków.
W Port Royal na Jamajce,
W gnieździe angielskich bukanierów, największą
piracką sławę zdobył Henry
Morgan. Był to syn zamożnego
farmera z Walii, który do Ameryki przybył jako młody
chłopak.
Przez kilka lat musiał ciężko pracować, gdyż został
sprzedany przez angielską
Kompanię Zachodnioindyjską jednemu
z plantatorów na Barbados. Człowiek ten nie chciał go
zwolnić po umówionym czasie, domagając się zwrotu
zapłaconych pieniędzy. W końcu Morgan zgromadził
wymaganą kwotę, otrzymał wolność i przeniósł się
na Jamajkę.
Tam przystąpił do "Bractwa
Wybrzeża" i pływał na
pirackie wyprawy pod kierunkiem Edwarda
Mansfielda.
Gdy ten zmarł, Morgan wybrany
został jego następcą.
Szybko też udowodnił, że słusznie otrzymał tę
godność.
W sile 700 ludzi wyruszył na Kubę. Pozorując atak od
strony morza, niespodziewanie napadł od lądu na miasto
Puerto Principe (dziś Camaguey).
Piraci Wtargnęli do środka, ograbili bogatsze domy,
kościoły i pałac biskupa i bez strat wycofali się z
ładowniami pełnymi łupów.
W równie błyskotliwy sposób kierowana przez Morgana
wyprawa zdobyła ważne
miasto na Wybrzeżu Panamy, Portobelo, które w 1584 roku
zastąpiło Nombre de Dios w funkcji najważniejszego
portu, w którym Hiszpanie ładowali na statki płynące
do Europy towary i kosztowności, dostarczane tam drogą
lądową z Peru i Chile.
Przez większą część roku było to senne, kolonialne
miasteczko. Jedynie na kilka tygodni przed pojawieniem
się przybywającej raz w roku floty
galeonów, zamieniało się w
gwarne, tętniące życiem targowisko i wielki magazyn.
Wypełniały je karawany mułów objuczonych ładunkami,
sztaby złota i srebra składowano wprost na ulicach,
kosze pereł i szlachetnych kamieni piętrzyły się na
patiach.
Mieszkańcy dorabiali się wielkich majątków na handlu,
wynajmie mieszkań i dostarczaniu żywności wielkiej
liczbie kupców, urzędników, strażników i marynarzy,
którzy wówczas przybywali.
W takiej masie ludzi pijaństwo i choroby tropikalne
zbierały swe żniwo.
Jedynie w 1637 roku, w czasie kilku dni, gdy przybyła z
Hiszpanii flota stała już w porcie, w Portobelo z tych
tylko powodów zmarło 500 ludzi.
Do tego dochodziło jeszcze zagrożenie ze strony
gwałtownych i niespodziewanych huraganów, z których do
dziś znane jest Morze Karaibskie, oraz nie mniej
okrutnych piratów.
Wszystko to jednak nie było w stanie powstrzymać ludzi,
których do tego miasta przyciągała nieodparta magia
złota i obietnica bogactwa.
Nie oparł się jej też Morgan.
W 1667 roku na dziewięciu statkach, na których
zgromadził blisko 500 ludzi, wyruszył na podbój
Portobelo.
Na pierwszy rzut oka siły te wydawały się być
niewystarczające na tak śmiałe przedsięwzięcie.
Miasto miało solidne umocnienia, portu broniły dwa
silne forty - San
Felipe de Todo Fierro i San Jeronimo,
a ponadto otaczały je trudne do przebycia
bagna i dżungla.
Hiszpanie uznawali Portobelo za swe najbardziej warowne
miasto w Ameryce, poza Hawaną i Cartageną.
Najpierw, jak to było w ich zwyczaju, piraci skorzystali
z zaskoczenia. Nocą dotarli na łodziach pod mury miasta
prowadzeni przez Anglika, który znajdował się tam
wcześniej w niewoli. O świcie zaatakowali jeden z
fortów i mimo zaciętej obrony zdobyli go, a jego
załogę wymordowali, aby przerazić pozostałych
obrońców.
Następnie wdarli się do miasta i rozpoczęli rabunek.
Wielu mieszczan, na czele z gubernatorem, schroniło się
w cytadeli górującej nad miastem i stamtąd
ostrzeliwało piratów. Poczynali sobie tak dzielnie, że
zmusili piratów do wycofania, a Morgan
zaczął wątpić w ostateczne zwycięstwo.
Skarby zgromadzone w cytadeli nęciły jednak ogromnie i piracki "admirał"
wpadł na okrutny pomysł.
Kazał przygotować kilkanaście szerokich drabin, a
następnie zapędził do ich niesienia i ustawiania pod
murami cytadeli księży i zakonnice z miejscowych
klasztorów.
Większość z nich zginęła od strzałów obrońców,
ale piratom udało się wedrzeć na mury, skąd granatami
ręcznymi zaczęli obrzucać Hiszpanów, przeważając
szalę zwycięstwa na swoją stronę.
Poległ też wówczas gubernator miasta, walczący
dzielnie do końca, wbrew ofercie darowania mu życia,
złożonej przez Morgana.
Po całkowitym opanowaniu miasta piraci, jak pisze Esquemeling,
"zgodnie ze swymi
zwyczajami oddali się obżarstwu, pijaństwu i
rozpuście do tego stopnia, że gdyby wówczas znalazło
się pięćdziesięciu uzbrojonych Hiszpanów, z
łatwością odzyskaliby miasto i zabili wszystkich
piratów".
Wicekrólowi Panamy,
który nie mógł pojąć, w jaki sposób kilkuset ludzi
mogło zdobyć silnie obwarowane miasto, którego
mieszkańcy znani byli z odwagi, Morgan wysłał swój
własny pistolet ze słowami:
"Niech Wasza
Wielmożność zachowa ten skromny okaz broni, za pomocą
której zdobyto Portobelo, na okres jednego roku, a po
jego upływie sam zgłoszę się po odbiór w
Panamie".
Tymczasem jednak po podziale łupów na Wyspie Krowiej,
Morgan z angielskimi bukanierami
popłynął na Jamajkę, zaś francuscy
flibustierowie, którzy również brali
udział w wyprawie na Portobelo, popłynęli na Tortugę.
W Port Royal, przy poparciu angielskiego
gubernatora Thomasa Modyforda,
rozpoczęto rychło przygotowania do nowej ekspedycji.
Morgan, używając podstępu,
zagarnął w tym celu wielki francuski żaglowiec, który
właśnie zawinął na Jamajkę. Jego załogę uwięził,
oskarżając Francuzów o to, że swego czasu obrabowali
angielski statek piracki.
Okręt ten zamierzał użyć do ataku na hiszpańską "srebrną
flotę" i z tej okazji wydał
na jego pokładzie wielką ucztę.
W jej trakcie wypito wiele trunków i oddano liczne
strzały na wiwat. Kiedy już wszyscy mieli mocno w
czubie, żaglowiec niespodziewanie wyleciał w powietrze
i szybko zatonął, a z trzystu pięćdziesięciu ludzi
znajdujących się na jego pokładzie uratowało się
tylko trzydziestu, w tym równiez Morgan.
Wypadek ten pokrzyżował plany pirackiego
"admirała" i skłonił do
zmiany celu wyprawy. Postanowił powtórzyć wyczyn
Ollonaisa i obrabować Maracaibo.
W lutym 1669 roku jego flotylla, złożona z kilkunastu
statków i dużych łodzi, zaatakowała hiszpański fort
strzegący wejścia na jezioro, nad którym leży miasto.
Hiszpanie początkowo stawiali opór, ale później nocą
opuścili fort, pozostawiając zapalone lonty prowadzące
do prochowni, która miała wybuchąć w chwili, gdy
znajdą się tam piraci.
Ci jednak w porę spostrzegli podstęp i zazegnali
niebezpieczeństwo.
Przebyli jezioro i zaatakowali miasto Maracaibo.
Fort strzegący miasta,
zwany De la Barra, był również
opuszczony, a miasto opustoszałe. Jego mieszkańcy zbyt
dobrze pamiętali okrucieństwa Ollonaisa, aby ryzykować
spotkanie z innym, również dobrze znanym ze swych
szalonych wyczynów, piratem.
A jednak nie uniknęli strasznego losu.
Jak przed laty, piraci wyłapywali ich po okolicznych
lasach i poddawali okrutnym torturom, by wyjawili
miejsca, w których ukryli swe skarby.
Esquemeling, który również
uczestniczył w tej wyprawie, tak opisywał te
męczarnie:
,,Stosowali różne
rodzaje mąk: członki ciała rozciągano sznurami -
bijąc w liny kijami, między palce rak i nóg wkładano
zapalone lonty, głowy oplatano cienkim sznurem, który
ściskano tak, że oczy wyskakiwały z oczodołów.
Wskutek tych męczarni wielu Hiszpanów zmarło. Tortury
stosowali przez pełne trzy tygodnie, codziennie
wysyłając w okolice oddziały na poszukiwanie
mieszkańców i co wieczór powracały one wiodąc nowych
jeńców i nowe zdobycze".
Po miesiącu Morgan, wzorem Ollonaisa, postanowił
zdobyć drugie miasto leżące nad brzegiem jeziora
Maracaibo - Gibraltar.
Jego mieszkańcy powitali go gęstym ogniem wielkich
dział i dopiero dzięki podstępowi udało się piratom
zdobyć kolejne forty.
Znów powtórzyły się okrucieństwa i tortury, aż w
końcu za cenę wielkiego okupu Morgan
zgodził się opuścić miasto.
Piraci zaczęli szykować sie do odwrotu, ale Hiszpanie
również nie próżnowali.
Odbudowali fort strzegący wejścia na jezioro, a w jego
pobliżu zacumowały trzy wielkie i silnie uzbrojone
żaglowce, które przybyły z Hiszpanii i na specjalny
rozkaz króla, zaniepokojonego losem jego poddanych,
miały położyć kres pirackiej bezczelności.
Sytuacja stawała się bardzo groźna dla piratów, tym
bardziej że admirał
hiszpańskiej eskadry Don Alonso del Campo y Espinoza
odmawiał wszelkich pertraktacji, co do opuszczenia
jeziora przez piracką flotyllę i domagał się
całkowitej jej kapitulacji.
I znów pomógł im podstęp.
Jeden ze zdobycznych statków przekształcili w brander,
załadowali go prochem, smołą, suchym drewnem i
uczynili okrętem-pułapką.
Dla kamuflażu na jego pokładzie umieścili słupki, na
których zawiesili kapelusze i koszule, tak aby Hiszpanie
myśleli, że mają do czynienia ze zwykłym żaglowcem.
Gdy brander był już gotowy, jego nieliczna załoga
pożeglowała w kierunku okrętów hiszpańskich i po
sczepieniu z jej największym żaglowcem podpaliła
zawartość ładowni.
Pożar, jaki wybuchł, przerzucił się na hiszpańską
jednostkę, która szybko zatonęła.
Widząc to, kapitan drugiego okrętu Hiszpanów uciekł w
kierunku fortu i sam zatopił własną jednostkę,
obawiając, się, że może wpaść w ręce piratów.
Taki też łos spotkał trzeci żaglowiec hiszpańskiej
eskadry.
Piratorn pozostało jeszcze sforsowanie wąskiej
cieśniny, którą błokował fort najeżony ciężkimi
działami.
I tu użyto fortelu. Piraci upozorowali atak od strony
lądu, zaś Hiszpanie, chcąc się jak najlepiej
zabezpieczyć, przetoczyli na tę stronę działa i
całą noc pracowali tam nad umocnieniem obrony.
Tymczasem rankiem, korzystając z mgły, niesieni
odpływem morza, piraci podpłynęli aż na środek
cieśniny, gdzie dopiero na wysokości fortu zostali
zauwazeni i gdzie błyskawicznie postawili żagle.
Hiszpanie nie mieli już czasu, aby przetoczyć działa
skierowane ku lądowi i mogli tylko patrzeć bezradnie,
jak wypełnione jeńcami i kosztownościami okręty
wymykają się z pułapki.
W 1671 roku
przeprowadził Morgan największą wyprawę swojego
życia.
Była to po części ekspedycja korsarska, gdyz
gubernator Modyford wyposażył
go w listy kaperskie, zezwalające w imieniu króla
Anglii do rabowania hiszpańskich statków, miast i
portów oraz do wywieszania angielskiej flagi.
W wyprawie wzięło udział blisko dwa tysiące ludzi, a
jej cel wybrano, losując spośród trzech najbogatszych
miast hiszpańskich w Ameryce Środkowej. Wybór padł na
Panamę, a uwzględniano również Cartagenę i Veracruz.
Panama,
najbogatsza spośród nich, była równocześnie
najtrudniej sza do zdobycia.
Leżała po drugiej stronie przesmyku, któremu nadała
swą nazwę, nad Morzem Południowym (Pacyfikiem), gdzie
bukanierzy jeszcze nie docierali i dokąd nie znali dróg
wiodących przez dżunglę.
Aby zdobyć przewodników, Morgan wylądował na
niewielkiej wysepce Santa Catalina, na której Hiszpanie
więzili bandytów i banitów wyjętych spod prawa,
pochodzących również z okolic Panamy.
Tam dowiedział się, że najlepsza droga na drugą
stronę kontynentu prowadzi w górę rzeki Chagres,
leżącej w dzisiejszym państwie Panama.
Wejścia do niej bronił jednak silny, umieszczony na
wysokiej górze zamek
San Lorenzo.
Na jego zdobycie wysłał Morgan kapitana
Brodely"a, który natrafił na.
zacięty opór Hiszpanów.
Szanse na zdobycie zamku były niewielkie, ale piratom
pomógł przypadek.
Tak pisze Esquemeling, który i w tej
wyprawie uczestniczył:
"Jeden z piratów został trafiony strzałą z łuku
w plecy, tak że ostrze przeszło go na wylot.
Natychmiast wyrwał je z ciała od strony piersi, po czym
wziął kłębek bawełny, jaki miał przy sobie,
przywiązał go do strzały, a ją włożył do lufy
muszkietu i wystrzelił z powrotem w kierunku zamku.
Bawełna zajęła się płomieniem od prochu i zapaliła
znajdujące się wewnątrz fortecy dwa czy trzy domy
kryte liśćrni palmowymi. Hiszpanie tego nie zauważyli,
a ogień natrafił na pewną ilość prochu i spowodował
jego wybuch".
Wywołane zamieszanie wystarczyło piratom do
zwycięstwa. Wkrótce też nadciągnął Morgan z
pozostałymi siłami.
Pirackie statki i łodzie płynęły tak daleko w górę
rzeki Charges, jak to było możliwe.
Później czekał ich najtrudniejszy odcinek drogi marsz
przez tropikalną dżunglę.
Zaczynało brakować żywności, pojawiła się żółta
febra, a Hiszpanie i Indianie nieustannie urządzali
zasadzki.
Bezpieczni za osłoną drzew wołali: - A la savana, a la
savana cornudos, perros Ingleses! (Chodźcie na równinę
wy rogacze, psy angielskiel).
I tak się stało, wyszli na nadmorską równinę. W
oddali ukazały się białe mury jednego z
najpiękniejszych i najbogatszych miast Nowego Świata.
Tam właśnie wicekról Panamy, ten, któremu Morgan
przesłał swój pistolet z Portobelo, przygotował się
do wydania bitwy.
Jego główną nadzieją była kawaleria, która miała
rozniesc piratów bezbronnych wobec niej na równinie.
Dodatkowo zamieszanie w ich szeregach miało wywołać
ogromne stado byków, gnane w ich kierunku przez
indiańskich pastuchów.
A jednak szczęście znów było po stronie bukanierów,
których jak powiadali kaznodzieje - Bóg wybrał, aby
pokarać Hiszpanów za ich okrucieństwa popełniane na
Indianach.
Przerażone hukiem strzałów byki rozbiegły się, nie
czyniąc krzywdy piratom, a utrudniając kawalerii
rozwinięcie szyków.
Reszty dopełnił celny ogień pirackich muszkietów.
Bitwa zakończyła się ich zwycięstwem.
Niedługo też trwało oblężenie miasta. Hiszpanie
bronili się dzielnie i w przeciwieństwie do piratów
dysponowali silną artylerią, ale przecież już po
trzech godzinach walki na głównym forcie Panamy
zawisły dwie flagi, obok pirackiej z trupią czaszką,
również sztandar króla Anglii.
Przystąpiono do rabunku, ale i w tym przypadku przezorni
mieszkańcy zdołali ukryć większość swych bogactw.
Morgan był jednak nieustępliwy. Nakazał podpalać i
burzyć kolejne dzielnice miasta i w ten sposób wymusił
ogromny okup, choć to piękne miasto zostało tak
zdewastowane, że Hiszpanie juz go nie odbudowali i
przenieśli swe siedziby w inne miejsce.
Po dokonaniu dzieła zniszczenia piraci powrócili na
okręty zakotwiczone na rzece Charges.
Podobno w czasie tej podróży Morganowi towarzyszyła
piękna i dobrze urodzona mieszkanka Panamy, o której
względy bezskutecznie zabiegał słynny pirat.
Mimo że mógł osiągnąć to, czego pragnął przy
użyciu siły, zachował się jak dżentelmen i po wielu
namowach i zalotach, widząc jej zdecydowanie, zwrócił
jej wolność.
Zyskał jedynie to, ze przestała ona uważać piratów
za nieludzkie bestie, jak było to powszechnie przyjęte
wśród Hiszpanów.
Jak pisze Esquemeling,
przybyła ona dobrowolnie do obozu piratów, gdyż "ciekawa była, jak
wyglądają ci, o których mąż jej wielokrotnie
powiadał, że nie są ludźmi, lecz raczej nierozumnymi
bestiami. Ta głupia niewiasta na widok pierwszego z nich
wykrzyknęła: Jezu! Przeciez ci złodzieje wyglądają
całkiem jak my".
Mniej dżentelmeńsko postąpił Morgan ze swymi
towarzyszami, szczególnie z francuskimi
flibustierami z Tortugi.
W Charges przystąpiono do podziału łupów i wówczas
okazało się, że na każdego pirata przypada zaledwie
200 pesos.
Wbrew świętej tradycji bukanierów nie dzielono jednak
łupów publicznie, ale według uznania Morgana.
Wielu uważało tak jak i Esquemeling,
że ,,ta mała suma
jest zbyt skąpym wynagrodzeniem za tyle trudów i
ogromnych niebezpieczeństw, na jakie narażali swe
zycie, lecz kapitan Morgan głuchy był na te skargi,
postanowił bowiem oszukać ich, ile się tylko da".
Potajemnie nakazał przenieść większość skarbów
zdobytych w Panamie do ładowni swego zaglowca, który
uzbroił w działa zdjęte zmurów zamku San Lorenzo, i
nocą odpłynął na Jamajkę, nie zwołując
pożegnalnej narady, jak to miał w zwyczaju.
W przyszłości dawni towarzysze Morgana mieli coraz
więcej powodów, aby nienawidzić swego szczęśliwego
niegdyś wodza.
Na Jamajce oczekiwało go bowiem wezwanie z Londynu,
nadesłane przez samego króla Karola II.
Gdy dotarł tam, został przyjęty łaskawie, otrzymał
tytuł szlachecki, a po kilku latach powrócił na
Jamajkę już jako Wicegubernator,
którego głównym zadaniem miało być... zwalczanie
piractwa w Ameryce Środkowej.
Lata osiemdziesiąte XVII wieku oznaczają schyłek i
rychły upadek karaibskich bukanierów i
flibustierów.
Przyczyną tego jest przede wszystkim zmiana stanowiska
władców Anglii i Francji, rywalizujących w tym rejonie
z Hiszpanią o podział kolonialnych posiadłości i
zysków.
Hiszpania była w tym czasie już na tyle osłabiona, a
jej rywale na tyle silni, że nie byli im potrzebni tak
niezależni i nieobliczalni w swych działaniach
sojusznicy, jakimi byli piraci.
Wręcz przeciwnie, ci awanturnicy stawali się
niewygodni, przeszkadzali w rozwoju handlu i kolonizacji
zdobytych terenów.
Należało ich spacyfikować i skłonić do bardziej
pokojowych zajęć.
Takie zadanie z ust Karola II otrzymał Morgan przed
powrotem na Jamajkę, podobne rozkazy od króla Francji
Ludwika XIV nadeszły do gubernatora Tortugi.
Obydwaj w pełni wywiązali się z tych zadań.
Piractwo na obydwu wyspach zostało zakazane, a ten, kto
tego nie przestrzegał, szedł do więzienia albo musiał
szukać innych kryjówek.
A już całkowicie nie do pomyślenia były wielkie,
wielotysięczne wyprawy przeciwko hiszpańskim miastom,
podejmowane za cichym lub oficjalnym poparciem
europejskich władców.
Nadchodziła nowa
epoka w dziejach piractwa, epoka ,,oceaniczna".
Pierwszą tego rodzaju próbę podjęli już w 1680 roku
dwaj piraci z Jamajki: Bartholomew Sharp
i John Coxon.
Tą samą drogę co Morgan, w górę rzeki Chagres
(obecnie tą trasą przebiega Kanał Panamski) dotarli do
Oceanu Spokojnego.
Na redzie miasta Panama, odbudowanego już przez
Hiszpanów w nowym miejscu, zdobyli galeon
,,Santissima Trinidad" i
wyruszyli wzdłuż wybrzeży Ameryki na południe.
Hiszpanie byli jednak przygotowani na ich przybycie i
wszędzie dawali im skuteczną odprawę.
Wreszcie jednak udało im się zdobyć okręt "Santa
Rosario" z ładunkiem 400 sztab cyny,
które Sharp wziął za srebro.
Według uczestników wyprawy interesował się on
zresztą głównie znalezionymi tam również dzbanami
brandy oraz pewną znajdującą się tam kobietą,
którą Ringrose (jeden z piratów)
opisał jako
,,najpiękniejszą
kobietę, jaką kiedykolwiek widziano na Morzu
Południowym".
Mając dość zdobyczy piraci opłynęli przylądek
Horn i zmagając się z ciężkimi sztormami przybyli na
Morze Karaibskie
W styczniu 1682 roku. Spotkało ich tam chłodne i
nieprzyjazne przyjęcie ze strony urzędników króla
Anglii.
Na Barbados ostrzelała ich wojenna fregata, a gubernator
wyspy odmówił im pozwolenia na wejście do portu.
Podobnie potraktowano ich na Jamajce, aż wreszcie
przyjęto na należącej również do Anglii wyspie
Nevis.
Stamtąd Sharp i Ringrose pożeglowali do Europy, a
wśród łupów, które ze sobą zabrali, znajdował się
również, najwyżej ceniony przez Sharpa, hiszpański
manuskrypt, będący swego rodzaju locją wód i
wybrzeży Ameryki Południowej.
Jak twierdził Sharp, dokument ten
,,opisywał
wszystkie drogi wodne, porty, zatoki, mielizny, skały i
wyniesienia lądu oraz zawierał instrukcje, jak należy
wchodzić i wychodzić z poszczególnych portów. W
czasie zdobycia "Santa Rosario" Hiszpanie
próbowali wyrzucić go za burtę, ale udało nam się to
udaremnić. Później widziałem, jak płakali z
żałości, że jesteśmy w posiadaniu tej
książki".
Podobno w Londynie, po zaprezentowaniu tej właśnie
zdobyczy królewskim nawigatorom, Sharp uzyskał
darowanie win i został mianowany kapitanem okrętu
mającego za zadanie... kontrolę i zwalczanie piractwa
na Morzu Karaibskim.
Przypadek Morgana nie był więc odosobniony, a
polityka królewska była w tym przypadku konsekwentna i
nadzwyczaj pomysłowa.
Morgan działał kilkanaście lat w służbie króla i
zmarł dopiero w 1688 roku na gruźlicę i marskość
wątroby, chorobę typową dla wszystkich, którzy
nadużywali jamajskiego rumu.
W przeciwieństwie do niego Sharp nie wytrwał długo
na królewskim wikcie.
Wiemy, że jeszcze dwukrotnie stawał przed sądem pod
zarzutem uprawiania piractwa, a następnie słyszymy o
nim jako o samozwańczym
"gubernatorze" Wyspy
Wężów (Anguilla), gdzie stworzył państwo ,,bez
rządów i religii", do którego
przystąpić mógł każdy, kto miał dość przemocy
króla i jego urzędników.
Wypierani z Jamajki i Tortugi piraci
coraz chętniej przenosili się na takie właśnie
samotne, bezludne i nie należące jeszcze do żadnego
królestwa wysepki.
Obok Wyspy Wężów coraz chętniej
zbierali się na wysepce New
Providence leżącej w archipelagu
Bahama.
W początkach XVIII wieku stała się ona główną bazą
piracką w Ameryce Środkowej.
Przebywało tam wówczas około 2 tysięcy wyjętych spod
prawa ludzi.
Tam rozpoczynali swe pirackie kariery kapitanowie, o
których później było głośno:
Olivier la Bouche, Edward Teach (późniejszy
Czarnobrody), Henry Jennings, Charlex. Vane i Benjamin
Hornigold.
[3 kwietnia 1716 roku Henry Jennings
nielegalnie przejął francuski statek handlowy z pomocą
pstrokatej grupy piratów dowodzonych przez Samuela
Bellamy'ego.
Następnie Bellamy ukradł dużą część skarbu i wymknął
się, by dołączyć do Benjamina Hornigolda,
który akurat działał w okolicy. Atak na neutralną
francuską żeglugę wywołał burzę dyplomatyczną, która
ostatecznie doprowadziła do uznania Jenningsa za pirata
przez króla Jerzego.
Przeniósł swoją działalność do Nassau, gdzie
pozostał wiodącą postacią przez następne dwa lata.
Podobnie jak Hornigold, nie obierał za cel okrętów
angielskich.]

Benjamin Hornigold
Głównym miastem tej Wyspy New Providence było Nassau,
zbudowane w większości z dryfującego drewna, palmowych
liści i starych żagli.
Tego głównymi przybytkami były domy publiczne pełne
czarnych dziewcząt i tawerny, w których podawano
ulubiony trunek piratów o nazwie mmfusrian
będący mieszaniną dżinu, sherry, piwa i ostrych
przypraw.
Wstrzemięźliwość w spożywaniu mocnych trunków
uważana była na tej wyspie za podejrzaną, toteż
wszyscy raczyli się nimi obficie.
Mimo to i mimo braku jakiejkolwiek władzy zwierzchniej
ta swoista anarchistyczna republika piracka
funkcjonowała bez problemu.
Niepisane pirackie prawa były przestrzegane, a
zdarzające się konflikty rozstrzygane w drodze
pojedynków.
Na Pacyfiku rolę
pirackich kryjówek zaczęły odgrywać w tym czasie
wyspy Galapagos i Juan Fernandez.
Na tej ostatniej działał między innymi Lionel
Wafer, będący wcześniej, na Morzu
Karaibskim znanym chirurgiem bukanierów.
W czasie jednej z wypraw w rejonie Przesmyku
Panamskiego Wafer uległ ciężkiemu poparzeniu na skutek
wybuchu prochu.
Pozostawiony przez towarzyszy żył przez pewien czas
wśród Indian Kuna, którzy urzekli go swą
łagodnością i pełnym radości sposobem życia na
łonie natury.
Jako lekarz zainteresował się też ich medycyną.
Puszczali oni miedzy innymi krew z żył ludzi chorych,
posługując się niewielkim łukiem z ostrymi
strzałami. Utrafienie w żyłę za pomocą takiego
urządzenia było bardzo trudne, stąd też pacjent
przejść musiał wiele nieudanych prób.
Stosowany przez Wafera europejski sposób puszczania krwi
zdobył mu wielkie poważanie wśród Indian.
Po wyleczeniu Wafer działał wśród piratów na Juan
Fernandez, a następnie korzystając z amnestii
ogłoszonej dla bukanierów przez króla angielskiego w
1688 roku, porzucił pirackie zajęcie i przeniósł się
do kolonii brytyjskich w Ameryce Północnej, gdzie
kupił ziemię i wiódł żywot plantatora.
Wkrótce został jednak aresztowany i trafił do
więzienia w Jamestown w Wirginii.
Tam właśnie pisał swe obserwacje i przygody w
rozprawie New Voyage and Description of the Insthmus of
Panama (Nowa podróż i opis Przesmyku Panamskiego),
którą wydał już po powrocie do Anglii w 1691 roku.
Publikacje tę wysoko ocenili najwybitniejsi
ówcześni angielscy intelektualiści: Samuel Pepys,
autor głośnego pamiętnika, oraz Izaak Newton, sławny
astronom i matematyk.
Jego opisy łagodnych i żyjących w zgodzie z naturą
Indian zachwyciły również w późniejszych latach Jana
Jakuba Rousseau i znalazły swój wyraz w jego idei "szczęśliwego
dzikusa".
W trakcie pirackiej wyprawy na Przesmyk Panamski Wafer
poznał innego wybitnego pirata angielskiego, który tak
jak on przeszedł do historii dzieki publikacji opisu
swych przygód.
Mowa tu o Williamie
Dampierze, piracie, zapalonym
podróżniku i tęgim pijaku.
Jako syn ubogiego farmera z Somerset Dampier już we
wczesnej młodości uciekł na morze.
Kochał ryzyko i egzotyczne podróże, których przebieg
spisywał cierpliwie w dzienniku przechowywanym w
bambusowej tubie zaklejonej woskiem.
W l675 roku dołączył do bukanierów
żyjących na Wybrzeżu Moskitów i
odbył z nimi wiele wypraw.
Później przeniósł się na Pacyfik, gdzie polował
na hiszpańskie "Manila
galeons", (patrz: )
przewożące dalekowschodnie towary z Filipin do Acapulco
w Meksyku.
W latach 1673-1678 odbył, wzorem Drake"a,
piracki rejs dookoła świata, który następnie opisał
w książce New Voyage
Round the World (Nowa podróż dookoła świata).
Opisał w niej i przedstawił na rysunkach wiele
jeszcze nieznanych w Europie zwierząt, ryb, ptaków,
roślin i minerałów, między innymi jako pierwszy
opisał mrówkojada i leniwca.

New Voyage Round the World (Nowa
podróż dookoła świata), Williama Dampiera
Pod względem pirackim, przeliczalnym na konkretne
zyski, wyprawa ta była jednak wielkim niepowodzeniem.
Dowodzący okrętem Dampier był często pijany, a
bardziej niż łupy interesowały go dziwy egzotycznego
świata.
W kwietniu 1679 roku William Dampier przybył do Port
Royal na Jamajce.
W końcu dołączył do grupy korsarzy pod przywództwem
Bartholomew Sharpa.

Wlliam Dampier
Podczas wyprawy dookoła świata załoga była bliska
buntu, a przewodził jej bosman
Aleksander Selkirk.
Podżeganie do buntu karano wówczas powieszeniem na rei
i świadom tego Selkirk podobno
dobrowolnie zgodził się, aby wysadzono go,
wyposażonego w strzelbę i Biblię, na wyspie Juan
Fernandez.
Była ona wówczas bezludna po pacyfikacji pirackiego
gniazda, którą wcześniej przeprowadzili Hiszpanie.
Bosman spędził tam samotnie cztery lata, kiedy to na
wyspę ponownie zawitał Dampier.
Tym razem pełnił on funkcję pilota (nawigatora) na
dowodzonym przez Woodes
Rogersa okręcie "Duke",
gdyż po powrocie do Anglii odebrano mu kapitański
patent.
Jak pisał później, ludzie wysłani na wyspę
odnaleźli odzianego w skóry, zarośniętego człowieka,
który wyglądał
"bardziej dziko niż żyjące z nim Wspólnie na
wyspie kozły".
[31 marca 1686 roku korsarz, nawigator i odkrywca
William Dampier wypłynął przez Pacyfik z wybrzeża
Meksyku do Indii Wschodnich.
Dotarł na Pacyfik jako członek załogi jednego z
dziesięciu statków dowodzonych przez Johna Cooke'a. Po
dotarciu na Pacyfik w Meksyku Cook zmarł, a nowy
przywódca, Edward Davis, został wybrany przez załogę
kapitanem, zabierając statek Batchelor's Delight z
przyszłym kapitanem Georgem Raynorem w załodze. Dampier
został przeniesiony na statek korsarza Charlesa Swana
"Cygnet", który wyruszył przez Pacyfik, aby
napaść na Indie Wschodnie, zawijając do Guam i
Mindanao. Hiszpańscy świadkowie postrzegali załogę, w
której przeważała angielska załoga, nie tylko jako
piratów i heretyków, ale także kanibali.
Pozostawiając Swana i 36 innych osób na Mindanao,
reszta Korsarzy popłynęła do Manili, Poulo Condor,
Chin, Wysp Korzennych i Nowej Holandii.
Wbrew późniejszym twierdzeniom Dampiera, że nie
brał aktywnie udziału w faktycznych atakach pirackich
podczas tej podróży, w rzeczywistości został wybrany
w 1687 roku na dowódcę jednego z hiszpańskich statków
zdobytych przez załogę Cygneta u wybrzeży Manili.
Dampier wrócił do Anglii w 1691 roku przez Przylądek
Dobrej Nadziei, bez środków do życia, ale w posiadaniu
swoich dzienników. Jego źródłem dochodu był także
niewolnik znany jako Książę Jeoly, znany również
jako Giolo z Miangas (obecnie Indonezja), który
zasłynął dzięki swoim tatuażom (lub
"obrazom", jak je wówczas nazywano) .
Dampier wystawił Jeoly w Londynie, zyskując tym samym
rozgłos książce opartej na jego pamiętnikach.]

Prince Jeoly, aka Giolo
Barwne opisy egzotycznych mórz i lądów, zawarte w
dziele Dampiera, zdobyły
uznanie wybitnych umysłów w Anglii.
Jonathanowi Swiftowi
dostarczyły materiału do napisania sławnych Podróźy Guliwera,
zaś postać samotnika żyjącego na bezludnej wyspie w
towarzystwie kóz sprowokowała Daniela
Defoe do napisania do dziś żywych
i chętnie czytanych Przypadków
Robinsona Crusoe.
Po raz ostatni o bukanierach stało się głośno w
1697 roku.
Francja znów znajdowała się w stanie wojny z
Hiszpanią, a także z Anglią i Holandią.
Floty wojenne tych trzech morskich potęg skutecznie
blokowały zamkniętą w portach i zbyt słabą, aby im
się przeciwstawić, flotę francuską.
Francuzom pozostały jedynie dzialania dywersyjne,
swoista morska partyzantka.
A do tego najlepiej nadawali się piraci.
Odżyły wówczas pirackie i korsarskie tradycje
La Rochelle, Saint Malo i Dunkierki.
Powodzenie tych akcji skłoniło ówczesnego ministra
francuskiej marynarki Pontchartina
do jeszcze śmielszych przedsięwzięć.
Postanowił zaatakować Hiszpanów w ich najczulszym
miejscu, w amerykańskich koloniach.
Na czele wyprawy postawił zdolnego i ambitnego
admirała, barona de Pointis.
Ten na pokładzie fregaty "Marin" popłynął
na Haiti, której część nazywana Santo Domingo
należała do Francji, i tam zaczął werbować ludzi.
Pomagał mu w tym gubernator kolonii Jean-Baptiste
Ducasse i on też, znając miejscowe
stosunki, poradził baronowi, aby werbował przede
wszystkim byłych - od 1681 roku uprawianie piractwa we
francuskich koloniach było zakazane - fiibustierów.
Zgłosiło się ich około 650, ale jako warunek swego
udziału twardo stawiali żądania podziału przyszłych
łupów według zasad, które oni uznawali.
Pointis proponował im co najwyżej tyle, ile wynosi
żołd królewskiego żołnierza, ale widząc ich upór i
nie mając wyboru, gdyż o innych i równie dobrych ludzi
było trudno na Santo Domingo, w końcu przyjął ich
warunki.
W marcu 1697 roku jego ekspedycja, złożona z siedmiu
żaglowców wiozących blisko pięć tysięcy ludzi,
opuściła port Petit Goave.
Dopiero wówczas Pointis wyjawił cel wyprawy. Była nim
Cartagena - jedno z najstarszych i wówczas najbogatszych
miast Ameryki Południowej.
Francuzi zdobyli miasto w dużej mierze dzięki
waleczności flibustierów.
Zagarnięto ogromny skarb szacowany na 10 milionów
liwrów.
Zgodnie z umową fiibustierom
należało się z tego 20%, czyli dwa miliony, ale
Pointis, powołując się na królewski przywilej, który
dawał mu prawo dowolnego podziału łupów, zaoferował
im to, co proponował wcześniej - żołd żołnierski,
który dla całej grupy fiibustierów obliczono na kwotę
150 tysięcy liwrów!
Zawrzała wówczas w nich krew, przypomnieli sobie
czasy dawnej, pirackiej świetności.
Najpierw planowali atak na flagowy okręt francuskiej
eskadry, w którego ładowniach spoczywały należne im
łupy.
Później zmienili zdanie. Powrócili jeszcze raz do
Cartageny i już na własną rękę postanowili zdobyć
tyle, ile uważali za słuszne.
Zaskoczonych ich powrotem mieszkańców miasta zebrali
w katedrze i jeden z piratów przeczytał im ultimatum.
Przemówienie to, zapisane później przez jezuitę
Pierre"a Francoisa XaViera w książce Historia Wyspy
Hiszparískiej, czyli Santo Domingo,
oddaje nie tylko mentalność ówczesnych ludzi, ale też
jest próbką swoiście rozumianej "prawości"
i "rycerskości" odchodzącego już w
przeszłość świata karaibskich piratów.
,,Wiemy, że patrzycie nanas jak na ludzi pozbawionych
religii i wiary. W waszych oczach podobni jesteśmy
raczej do diabłów niż istot ludzkich. (. . .) Widząc
broń w naszych rękach lękacie się zemsty, wskazuje na
to bladość waszych twarzy. Ale mylicie się. Miotane
przez was przekleństwa nie należą się nam, ale
baronowi, pod którego rozkazami przyszło nam walczyć.
Ten perfidny człowiek oszukał nas, bo chociaż naszzej
odwadze i śmiałości zawdzięcza zdobycie waszego
miasta, odmówił należnej nam części zdobyczy i
dlatego zmuszeni jesteśmy po raz drugi was niepokoić.
Nie sprawia nam to żadnej przyjemności i uroczyście
dajemy wam nasze słowo, że nie czyniąc najmniejszej
szkody opuścimy wasze mury, skoro tylko wypłacicie nam
pięć milionów liwrów. Jeżeli jednak nie przyjmiecie
naszej rozsądnej propozycji, to nie ma takiego
nieszczęścia, którego byście nie mogli się od nas
spodziewać. A winić możecie za to tylko siebie samych
i barona de Pointis".
Odpowiedź Hiszpanów była łatwa do przewidzenia, od
kilku wieków wiedzieli, że piraci nie rzucają słów
na wiatr i można się z nimi targować co najwyżej o
wysokość okupu. Zmniejszono go do miliona liwrów i po
czterech dniach fiibustierowie w pośpiechu opuścili
Cartagenę, kierując się w stronę dobrze im znanej Wyspy
Krowiej, gdzie jak zwykle dokonali - tym razem
sprawiedliwego podziału łupów.
Nie wszyscy jednak tam dotarli, bowiem na wieść o
spustoszeniu Cartageny, ówcześni sojusznicy Hiszpanii
-- Anglicy i Holendrzy - wyruszyli na morze, aby ścigać
sprawców tego napadu.
Na Morzu Karaibskim zaczynało co raz bardziej
brakować miejsca dla "Braci
wybrzeża".
Ich epoka chyliła się już ku upadkowi.
|