Piracka flaga Edwarda Englanda 4_pesos_de_oro_filipinas_1862 Nowe Przygody 1970 - lewo Christopher CondentChristopher Condent Flag Christopher Condent
 | wstęp | Piraci i Korsarze | Skarby i łupy | Tło historyczne | Bibliografia  | Piraci w popkulturze | Historia Piractwa | Piracki Almanach

Historia dawnych piratów

 | STAROŻYTNOŚĆ  | ŚREDNIOWIECZE  | ATLANTYK  | MORZE ŚRÓDZIEMNE  | ANTYLE   | KARAIBY XVII w.  | "ZŁOTA ERA PIRACTWA"  | PIRACI OCEANU INDYJSKIEGO  | NOWOŻYTNI PIRACI BLISKIEGO I DALEKIEGO WSCHODU  | PIRACI AMERYKI  | ZMIERZCH PIRACTWA  |

Piraci i korsarze wybrzeża Ameryki


Pirackie wybrzeża Ameryki

Wdrugiej połowie XVIII wieku następuje schyłek pirackie go świata.
Zapoczątkow any odkryciami Kolumba i Magellana kolonialny podział lądów i oceanów dobiegał końca, już nigdzie nie było bezpańskich wybrzeży i bezludnych wysp, mogących służyć za pirackie kryjówki. Morza zaś coraz skuteczniej patrolowały liczne i silne floty państw i kompanii handlowych.

Do uprawiania pirackiego rzemiosła zaczynało brakować przestrzeni, a samo zajęcie stawało się coraz bardziej ryzykowne, a zarazem coraz mniej zyskowne.
Przepędzeni z akwenów egzotycznych i ścigani w portach Europy i Ameryki, piraci mogli jeszcze "przekwalifikować" się na korsarzy i znaleźć zajęcie w służbie któregoś z państw morskich.

A wiek XVIII obfitował w wojny, które równie często toczyły się na lądzie, jak i na morzu.
O uzyskanie listów kaperskich nie było więc trudno, a admiralicje poszczególnych państw, wysoko ceniąc umiejętności i odwagę dawnych piratów, chętnie się nimiposługiwały. Ci zaś, gdy już byli na morzu i znikały im z oczu portowe wieże, często zapominali o swym nowym statusie i tym razem w imieniu króla, którego podpis widniał na ich kaperskim glejcie, wracali do "słodkiego", dobrze im znanego pirackiego procederu.


Tak działo się np. w czasie wojny siedmioletniej (1756-1763), kiedy to Anglicy, widząc słabość swej floty wojennej, ogłosili nieograniczony zaciąg kaperski. Podobno nawet spokojni rybacy i załogi tzw. węglowców - niewielkich kabotażowców wożących węgiel wzdłuż brzegów Anglii, porzucili swe zajęcia, aby pod szyldem korsarzy ruszyć na morze i rabować wszystko, co wpadnie im w ręce.

Ich pryzami były najczęściej statki neutralnej w tej Wojnie Holandii, nie zaś wrogie Anglikom jednostki francuskie.
Antoni Strzelbicki w jednej ze swych książek podaje przykład ilustrujący skalę tego procederu.
Otóż w owych latach jeden z holenderskich kapitanów zameldował swym armatorom, że w pobliżu angielskiego portu Dover został o świcie obrabowany przez niewielki statek piracki, niosący korsarską flagę króla Anglii. ,,W kilkanaście minut potem - pisze Strzelbicki - do jego burty dobił drugi statek z dwunastoma ludźmi, o milę dalej - trzeci, o północy - czwarty. Atakujący byli uzbrojeni W pałki, noże i pistolety. Następnego ranka mały korsarz zabrał mu sporo ładunku, w godzinę później zaatakował drugi, około południa równocześnie dopadły go dwa. Po południu wielki okręt korsarski zagrabił tyle towarów, że jego dwie duże pinasy (łodzie towarowe) miały zaledwie po kilka centymetrów wolnej burty. W kilka godzin później Holender został zatrzymany po raz dziesiąty i ostatni - tym razem go nie obrabowano; nie było już z czego".

Swego rodzaju rewanż otrzymali Anglicy już wkrótce, w czasie wojny o niepodległość jej północnoamerykańskich kolonii (1778-1783).

Twórcy Stanów Zjednoczonych Ameryki zdawali sobie sprawę, że w konfrontacji na morzu z byłą metropolią nie mają żadnych szans, nowej republice brakowało zarówno dobrych okrętów, jak i wyszkolonych załóg. Jedynym wyjściem pozostawało korsarstwo i okazało się ono tak skuteczne, że nie tylko w znacznym stopniu zadecydowało o niepodległości zbuntowanych stanów, ale doprowadziło wręcz do upokorzenia morskiej potęgi Anglii i to nie tylko w Ameryce, ale i u jej własnych brzegów.

Amerykanie wydawali listy kaperskie wszystkim, którzy się o nie ubiegali, w tym również piratom z Florydy i Wysp Morza Karaibskiego.
Okręty niosące flagi korsarskie Stanów Zjednoczonych zdobyły i ograbiły ponad dwa tysiące jednostek angielskich. I to nie tylko na zachodnich wodach Atlantyku. Działali oni również na wschodnich akwenach korzystając z portów Francji ciągle wówczas nieprzyjaznej Anglikom. A ich działalność
była tam tak skuteczna, że brytyjska żegluga na kanale La Manche mogła odbywać się jedynie w bezpośredniej bliskości angielskiego brzegu, pod silną osłoną armat.
Jednostki, które wypływały poza tę osłonę, stawały się, często na oczach stojących na brzegu Anglików, łatwą ofiarą korsarzy.

Największą piracką sławę zdobył w tej kampanii niejaki John Paul, syn ogrodnika w dobrach lorda Selkirka w Szkocji, który po wyemigrowaniu do Ameryki zmienił nazwisko na John Paul Jones.
W 1778 roku powrócił on do Europy i otrzymał dowództwo trzech francuskich okrętów - ,,Bonhomme Richard", "Pallas" i ,,Vengeance", których macierzystym portem była Dunkierka. Na czele tej flotylli pustoszył wybrzeża Anglii, Irlandii i rodzinnej Szkocji, nie oszczędzając przy tym równiez posiadłości lorda Selkirka. Szkotów nękał zresztą ze szczególnym upodobaniem. Podjął między innymi blokadę portu Leith, obsługującego Edynburg i za jej zniesienie domagał się wielkiego okupu. Doszło nawet do tego, że w obawie o los mieszkańców stolicy Szkocji Anglicy musieli wysłać przeciw niemu wojska z południa, wystawiając w ten sposób Londyn na groźbę kapitulacji w przypadku spełnienia realnej podówczas groźby francuskiej inwazji.
Szkotom i Anglikom przyszła wtedy z pomocą aura, choć zapewne nie bez znaczenia były też modły, które podjął na plaży w poblizu Leith wielebny Shirra. Modlił się on w intencji wypędzenia ,,vile pirate" i zapowiedział, że będzie tak długo siedział na brzegu morza, az jego słowa zostaną wysłuchane.
Ku zdumieniu jego parafian siedział tam tylko do najbliższego odpływu, wówczas bowiem zerwał się sztorm i okręty Jonesa opuściły zatokę, ratując się na pełnym morzu.

W kilka miesięcy później flotylla ta natknęła się na konwój statków angielskich wracających z portów Bałtyku z ładowniami pełnymi prowiantu.
Kilka z nich zostało zatopionych przez korsarza, ale sytuacja zmieniła się, gdy w obronie nieuzbrojonych frachtowców stanął okręt liniowy HMS ,,Serapis". "Bonhomme Richard" został trafiony niszczycielską salwą i począł tonąć.
Znajdującemu się na nim Jonesowi angielski kapitan zaproponował honorowe poddanie i ratunek, ten jednak, jak głosi jedna z marynarskich ballad sławiących odwagę korsarza, miał odpowiedzieć: ,,Sir, ja jeszcze nie zacząłem walczyć".
I z takim impetem natarł na pokład "Serapisa", że zdobył ten okręt, wziął do niewoli jego załogę i pływał na nim później w wyprawach przeciwko Anglikom.

Gdy zakończyła się wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych, Jones został najemnikiem. Pływał we flocie francuskiej, a później zaciągnął się na służbę carycy Katarzyny. Na jej zlecenie organizował flotę Rosji na Morzu Czarnym.

Pod względemodwagi i rozmachu życiowych przypadków jego życiorys przypomina sylwetkę innego awanturnika tamtych czasów, Francuza Jeana Lafitte - pirata, przemytnika, handlarza niewolników i najemnego korsarza.
W młodości Lafitte handlował niewolnikami na Mauiitiusie, zajmował się przemytem na Gwadelupie, walczył po stronie amerykańsiach Kooiów, zbunto-
wanych przeciwko panowaniu Hiszpanów, wreszcie osiadł w Luizjanie - francuskiej kolonii nad Zatoką Meksykańska.

Na swą bazę upatrzył niewielką wyspę Barataria, położoną u ujścia Missisipi w pobliżu Nowego Orleanu.
Tam zajął się tym, co znał najlepiej, czyli nielegalnym już wówczas we Francji od 1794 roku handlem niewolnikami, kontrabandą i piractwem.
Proceder ten uprawiał bez specjalnych przeszkód az do 1803 roku, kiedy to cesarz Napoleon sprzedał Luizjanę Stanom Zjednoczonym i w Nowym Orleanie pojawił się amerykański gubernator Clairborne, który za punkt honoru postawił sobie likwidację pirackiego gniazda.

Przez kilka lat nie udawało mu się to. Połozona wśród słonych bagien Barataria była trudna do zdobycia, a i nowa władza nie dysponowała jeszcze odpowiednią do tego siłą. Okazja nadarzyła się dopiero W 1813 roku, w trakcie trwającej od 1812 roku wojny Stanów Zjednoczonych z Anglią.
Anglicy oblegali wówczas Nowy Orlean i proponowali między innymi Lafitte'owi, aby wstąpił na ich służbę w charakterze korsarza.
Ten jednak, powodowany być może fantazją, a być może swoiście rozumianym lokalnym patriotyzmem, odmówił, a równocześnie zwrócił się z taką samą propozycją do Clairborna i generała Jacksona, dowodzącego obroną miasta.
Początkowo spotkała go odmowa, Amerykanie nie chcieli korzystać z usług "piekielnego bandyty", jak nazywał Lafitte'a Clairborn.
Kiedy jednak obrona Nowego Orleanu znalazła się w krytycznym położeniu i Anglicy byli bliscy sukcesu, Jackson zmienił zdanie.
W zamian za obietnicę ułaskawienia piraci otrzymali możliwość zmazania swych grzechów, walcząc w obronie miasta. Ich oddział zasłużył się szczególnie w czasie artyleryjskiego pojedynku i kontrataku, który poprowadzili dwaj doświadczeni kapitanowie: Dominique You i Beluche.
Po zakończeniu wojny sam prezydent Stanów Zjednoczonych gratulował im ,,brawury, odwagi i wierności" oraz ogłosił uroczysty akt amnestii.

Lafitte powrócił wówczas na pewien czas do Europy, po czym znów pojawił się w Ameryce, gdzie rewolucyjny rząd Teksasu, walczący o niepodległość z hiszpańską metropolią, ofiarował mu godność gubernatora Glaveston nad Zatoką Meksykańską. Dalsze jego losy nie są znane. Niektórzy biografowie twierdzą, że powodowany wrodzoną rozbójniczą pasją przekształcił Glaveston w piracką bazę, z której atakował nie tylko posiadłości Hiszpanów, ale też statki płynące pod flagą Stanów Zjednoczonych.
Spotkało się to z ostrą ripostą władz z Waszyngtonu, które dążyły do oczyszczenia Morza Karaibskiego z piractwa.
Do Glaveston wpłynęła amerykańska flotylla, zmuszając Lafitte'a do ucieczki. Unosząc swe skarby przeniósł się on na wyspę Grande Terre, położoną wśród bagien i rozlewisk ujścia Missisipi. I tam jednak został wytropiony i miał zginąć w jednej z utarczek.
Inna wersja jego dalszych losów głosi, że w Glaveston prowadził spokojny i poprawny żywot. Znudzony tym wsiadł pewnego dnia na swój okręt "The Pride" i pożeglował do Europy, gdzie żył jeszcze długo pod zmienionym nazwiskiem, bawiąc się i wydając swe ogromne skarby na różne cele charytatywne. To on między innymi miał finansować pierwsze wydanie dzieł Karola Marksa.
Nie wiadomo, jak było naprawdę, ale obu tych wersji na należy lekceważyć.
Na potwierdzenie tej drugiej można podać następujący historyczny fakt. Oto podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych Lafitte przekazał 60 tysięcy dolarów (dziś byłoby to 6 miliardów) dla "najlepszego społeczeństwa w świecie", za które uważał nowo powstałą republikę.

Nie tylko Lafitte zdobył piracką sławę w pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku na Morzu Karaibskim.
Piractwo rozpleniło się tam szczególnie po zakończeniu wojen doby napoleońskiej, kiedy to wielu marynarzy i żołnierzy dotknęło bezrobocie. Równocześnierejon ten, jak cała Ameryka Środkowa i Południowa, był wówczas w stanie rewolucyjnego wrzenia, związanego z walką hiszpańskich kolonii o niepodległość.
A nic tak zaś nie sprzyja piractwu, jak polityczny zamęt i brak militarnej kontroli.

Korzystali z tego rozbójnicy, którzy w przeciwieństwie do Lafitte'a pozbawieni byli fantazji i ludzkich odruchów.
Należeli oni raczej do plemienia ponurych okrutników, nie cofających się przed żadną zbrodnią, nie uznających ani boskich, ani ludzkich praw.

Zaliczał się do nich Jose Gaspar, noszący przezwisko Gasparilla, z pochodzenia Hiszpan, niegdyś kapitan królewskiego okrętu zwalczającego piratów na Morzu Karaibskim.
Zagrożony karą więzienia za zabicie podwładnego ukradł on okręt i wspólnie ze zbuntowaną załogą oddał się piractwu.
W ciągu dwudziestu lat tej działalności obrabował blisko 400 statków, ze szczególną zaciekłością atakując jednostki swych pobratymców, których szczególnie nienawidził. Podobnie jak Czarnobrody miał słabość do kobiet i na swym okręcie utrzymywał ich cały harem.
Zdobyte skarby sprzedawał za pośrednictwem Lafitte'a i z tego powodu był często gościem na Baratarii.
Jego kryjówka znajdowała się zresztą w pobliżu, wśród mielizn i wysepek zachodniej Florydy. Jego upadek rozpoczął się w 1819 roku, kiedy to Hiszpania sprzedała Florydę Stanom Zjednoczonym. Amerykanie wysłali wówczas w ten rejon flotę mającą za zadanie przywrócenie bezpiecznej żeglugi w rejonie Cieśniny Florydzkiej - ulubionego miejsca polowań piratów.
Do Amerykańców dołączyli rychło pogodzeni z nimi Anglicy, również zainteresowani w bezpieczeństwie żeglugi na Morzu Karaibskim.
Gasparilla nie czekał, aż okręty wojenne obydwu państw wymiotą go z kryjówki. Sam postanowił opuścić zagrożony rejon. Wcześniej w różnych miejscach ukrył swe skarby.
Wiosną 1822 roku, gdy zakopał ostatnią ich część, ujrzał na horyzoncie okręt i jeszcze raz postanowił spróbować szczęścia.
Tym razem jednak popełnił fatalny błąd. Zaatakowaną jednostką okazał się zamaskowany okręt wojenny Stanów Zjednoczonych ,,Enterprise".
W tym starciu piraci nie mieli żadnych szans.. Wszyscy zginęli lub zawiśli na rejach amerykańskiego okrętu.
Gasparilla, widząc beznadziejność sytuacji, rycząc z wściekłości, pochwycił łańcuch kotwiczny i wraz z nim rzucił się do morza.

Wypędzeni z Florydy piraci przenieśli swe kryjówki na wybrzeża Kuby, gdzie wykorzystując słabość hiszpańskiego gubernatora czuli się bezpiecznie.
Wśród ich kapitanów najsławniejszymi byli: znany jedynie z przezwiska Diabolito, urodzony na Rhode Island Charles Gibbs, który wcześniej służył jako korsarz w amerykańskiej flocie, oraz najsłynniejszy z nich - Hiszpan Benito de Soto.
Jego kariera rozpoczęła się w 1827 roku, kiedy to korzystając z nieobecności kapitana opanował wraz z kompanami portugalski statek "Defensor de Pedro", na którym pływał, a który zajmował się handlem niewolnikami.
Po zmianie nazwy na "Black Joke" i wysadzeniu na łodzie tych członków załogi, którzy nie dołączyli się do buntu, Benito popłynął w kierunku zachodnich wybrzeży Afryki, aby tam spróbować szczęścia na uczęszczanym szlaku prowadzącym z Indii do Europy.
Niebawem piraci natknęli się na statek należący do angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej "Morning Star", wiozący cenny ładunek oraz zamożnych urzędników i ich rodziny powracające do Anglii po wielu latach pracy w koloniach.
Kapitan statku początkowo próbował uciekać, ale gdy okazało się, że piracki okręt jest szybszy zwinął żagle, opuścił flagę na znak poddania i osobiście udał się na pokład "Black Joke", aby negocjować wysokość okupu.
Tam jednak zawiódł się srodze, de Soto nie przestrzegał bowiem nawet tradycyjnych, powszechnie znanych norm pirackiego rzemiosła, ale okazał się zwykłym bandytą. Gdy tylko kapitan "Morning Star" znalazł się na pokładzie jego okrętu, osobiście go zamordował, a następnie wraz z kompanami wtargnął na angielską jednostkę, gdzie dokonał rzezi prawie wszystkich mężczyzn.
Na ich trupach piraci urządzili ucztę, która przekształciła się w orgię pełną jęków gwałconych kobiet.
Wreszcie po przeniesieniu łupów, kadłub ,,Morning Star" został przedziurawiony i ci, którzy jeszcze żyli z jego załogi, znaleźli śmierć w wodach oceanu.
W równie okrutny sposób postąpił de Soto z załogami innych statków, które wpadły mu w ręce w pobliżu Azorów.
Wreszcie rozzuchwalony bezkarnością popłynął do Hiszpanii, najpierw do swego rodzinnego miasta La Coruna, a później do Kadyksu. Tam natrafił na sztorm i jego okręt został wyrzucony na skały i uszkodzony. Postanowił go sprzedać, podając się za jego armatora i twierdząc, że kapitan jednostki utonął.
Zgubiła go jednak gadatliwość jego kompanów, którzy wykorzystując "przerwę w pracy" pili w tawernach i przechwalali się swymi wyczynami.
Kilku z nich aresztowano i zmuszono do zeznań. Prawda o "powszechnie szanowanym kupcu" wyszła na jaw. De Soto zdołał jednak uciec na teren Gibraltaru, gdzie z fałszywymi papierami zamieszkał w niewielkiej tawernie.
Ukrywał się skutecznie, aż do czasu, gdy właściciel oberży przejrzał jego bagaż i natrafił na przedmioty sygnowane nazwiskiem kapitana "Morning Star". Rozprawa sądowa trwała krótko i okrutny rozbójnik zawisł na szubienicy, którą na jego życzenie wzniesiono na nadbrzeżnej skale.

29 marca 1825 roku w Ile San Juan stracono Roberto Cofresí y Ramírez de Arellano, znanego również jako El Pirata Cofresí, pirat z Puerto Rico, który przez dwa lata dominował i terroryzował Karaiby. Uważany jest za ostatniego karaibskiego pirata, który odniósł sukces. Podobno podczas egzekucji, po zebraniu plutonu egzekucyjnego, ostatnie słowa Cofresiego brzmiały: "Własnymi rękami zabiłem setki osób i wiem, jak umrzeć. Strzelaj!".


Roberto Cofresí y Ramírez de Arellano, aka El Pirata Cofresí

Ostatnim akordem pirackiej epopei na wodach Morza Karaibskiego była napaść antylskich Kreolów pływających na okręcie "Panda" na amerykański statek "Mexican", przewożący dwadzieścia tysięcy dolarów w srebrze.
Wydarzenie to miało miejsce w 1832 roku, a przywódca piratów w ten sam sposób, co de Soto, zamierzał zatrzeć przestępstwa.
"Koty martwe nie miauczą" powtarzał i nakazał swym ludziom spełnić tę zasadę na pokładzie ,,Mexicana".
Ci jednak ograniczyli się "tylko" do zniszczenia takielunku i podłożenia ognia. Amerykanom udało się ugasić pożar i dopłynąć do najbliższego portu.
W dwa lata później ufając, że pamięć o zbrodni przepadła, "Panda" wpłynęła do portu w Bostonie. Tam zbrodniarze zostali rozpoznani i powieszeni.

Rozprawa sądowa trwała krótko i sędziowie jednomyślnie skazali okrutnego pirata na śmierć.
Nie spodziewał się on zresztą innej kary. Jego ostatnim życzeniem była prośba, aby stracono go nad brzegiem morza. Przychylono się do niej i szubienicę wzniesiono na stromej nadbrzeżnej skale.
Benito de Soto odważnie podszedł do niej, popatrzył chwilę w morską dal i sam założył sobie stryczek - na szyję.
Rozejrzał się jeszcze raz wokoło i wykrzyknął: ,,Do widzenia wszyscy! Do widzenia cały świecie"