Piraci i
korsarze wybrzeża Ameryki
Pirackie wybrzeża Ameryki
Wdrugiej połowie XVIII wieku następuje schyłek
pirackie go świata.
Zapoczątkow any odkryciami Kolumba i Magellana
kolonialny podział lądów i oceanów dobiegał końca,
już nigdzie nie było bezpańskich wybrzeży i
bezludnych wysp, mogących służyć za pirackie
kryjówki. Morza zaś coraz skuteczniej patrolowały
liczne i silne floty państw i kompanii
handlowych.
Do uprawiania pirackiego rzemiosła zaczynało brakować
przestrzeni, a samo zajęcie stawało się coraz bardziej
ryzykowne, a zarazem coraz mniej zyskowne.
Przepędzeni z akwenów egzotycznych i ścigani w portach
Europy i Ameryki, piraci mogli jeszcze
"przekwalifikować" się na korsarzy i
znaleźć zajęcie w służbie któregoś z państw
morskich.
A wiek XVIII obfitował w wojny, które równie często
toczyły się na lądzie, jak i na morzu.
O uzyskanie listów kaperskich nie było więc trudno, a
admiralicje poszczególnych państw, wysoko ceniąc
umiejętności i odwagę dawnych piratów, chętnie się
nimiposługiwały. Ci zaś, gdy już byli na morzu i
znikały im z oczu portowe wieże, często zapominali o
swym nowym statusie i tym razem w imieniu króla,
którego podpis widniał na ich kaperskim glejcie,
wracali do "słodkiego", dobrze im znanego
pirackiego procederu.
Tak działo się np. w czasie wojny siedmioletniej
(1756-1763), kiedy to Anglicy, widząc słabość swej
floty wojennej, ogłosili nieograniczony zaciąg
kaperski. Podobno nawet spokojni rybacy i załogi tzw.
węglowców - niewielkich kabotażowców wożących
węgiel wzdłuż brzegów Anglii, porzucili swe zajęcia,
aby pod szyldem korsarzy ruszyć na morze i rabować
wszystko, co wpadnie im w ręce.
Ich pryzami były najczęściej statki neutralnej w tej
Wojnie Holandii, nie zaś wrogie Anglikom jednostki
francuskie.
Antoni Strzelbicki w jednej ze swych książek podaje
przykład ilustrujący skalę tego procederu.
Otóż w owych latach jeden z holenderskich kapitanów
zameldował swym armatorom, że w pobliżu angielskiego
portu Dover został o świcie obrabowany przez niewielki
statek piracki, niosący korsarską flagę króla Anglii.
,,W kilkanaście minut
potem - pisze
Strzelbicki - do
jego burty dobił drugi statek z dwunastoma ludźmi, o
milę dalej - trzeci, o północy - czwarty. Atakujący
byli uzbrojeni W pałki, noże i pistolety. Następnego
ranka mały korsarz zabrał mu sporo ładunku, w godzinę
później zaatakował drugi, około południa
równocześnie dopadły go dwa. Po południu wielki
okręt korsarski zagrabił tyle towarów, że jego dwie
duże pinasy
(łodzie towarowe) miały zaledwie po kilka
centymetrów wolnej burty. W kilka godzin później
Holender został zatrzymany po raz dziesiąty i ostatni -
tym razem go nie obrabowano; nie było już z
czego".
Swego rodzaju rewanż otrzymali Anglicy już wkrótce, w
czasie wojny o niepodległość jej
północnoamerykańskich kolonii (1778-1783).
Twórcy Stanów Zjednoczonych Ameryki zdawali sobie
sprawę, że w konfrontacji na morzu z byłą metropolią
nie mają żadnych szans, nowej republice brakowało
zarówno dobrych okrętów, jak i wyszkolonych załóg.
Jedynym wyjściem pozostawało korsarstwo i okazało się
ono tak skuteczne, że nie tylko w znacznym stopniu
zadecydowało o niepodległości zbuntowanych stanów,
ale doprowadziło wręcz do upokorzenia morskiej potęgi
Anglii i to nie tylko w Ameryce, ale i u jej własnych
brzegów.
Amerykanie wydawali listy kaperskie wszystkim, którzy
się o nie ubiegali, w tym również piratom
z Florydy i Wysp Morza Karaibskiego.
Okręty niosące flagi korsarskie Stanów Zjednoczonych
zdobyły i ograbiły ponad dwa tysiące jednostek
angielskich. I to nie tylko na zachodnich wodach
Atlantyku. Działali oni również na wschodnich akwenach
korzystając z portów Francji ciągle wówczas
nieprzyjaznej Anglikom. A ich działalność
była tam tak skuteczna, że brytyjska żegluga na kanale
La Manche mogła odbywać się jedynie w bezpośredniej
bliskości angielskiego brzegu, pod silną osłoną
armat.
Jednostki, które wypływały poza tę osłonę, stawały
się, często na oczach stojących na brzegu Anglików,
łatwą ofiarą korsarzy.
Największą piracką sławę zdobył w tej kampanii
niejaki John Paul, syn
ogrodnika w dobrach lorda Selkirka w Szkocji, który po
wyemigrowaniu do Ameryki zmienił nazwisko na John Paul
Jones.
W 1778 roku powrócił on do Europy i otrzymał
dowództwo trzech francuskich okrętów - ,,Bonhomme
Richard", "Pallas" i ,,Vengeance",
których macierzystym portem była Dunkierka.
Na czele tej flotylli pustoszył wybrzeża Anglii,
Irlandii i rodzinnej Szkocji, nie oszczędzając przy tym
równiez posiadłości lorda Selkirka. Szkotów nękał
zresztą ze szczególnym upodobaniem. Podjął między
innymi blokadę portu Leith, obsługującego Edynburg i
za jej zniesienie domagał się wielkiego okupu. Doszło
nawet do tego, że w obawie o los mieszkańców stolicy
Szkocji Anglicy musieli wysłać przeciw niemu wojska z
południa, wystawiając w ten sposób Londyn na groźbę
kapitulacji w przypadku spełnienia realnej podówczas
groźby francuskiej inwazji.
Szkotom i Anglikom przyszła wtedy z pomocą aura, choć
zapewne nie bez znaczenia były też modły, które
podjął na plaży w poblizu Leith wielebny Shirra.
Modlił się on w intencji wypędzenia ,,vile pirate"
i zapowiedział, że będzie tak długo siedział na
brzegu morza, az jego słowa zostaną wysłuchane.
Ku zdumieniu jego parafian siedział tam tylko do
najbliższego odpływu, wówczas bowiem zerwał się
sztorm i okręty Jonesa opuściły zatokę, ratując się
na pełnym morzu.
W kilka miesięcy później flotylla ta natknęła się
na konwój statków angielskich wracających z portów
Bałtyku z ładowniami pełnymi prowiantu.
Kilka z nich zostało zatopionych przez korsarza, ale
sytuacja zmieniła się, gdy w obronie nieuzbrojonych
frachtowców stanął okręt liniowy HMS ,,Serapis".
"Bonhomme Richard" został trafiony
niszczycielską salwą i począł tonąć.
Znajdującemu się na nim Jonesowi angielski kapitan
zaproponował honorowe poddanie i ratunek, ten jednak,
jak głosi jedna z marynarskich ballad sławiących
odwagę korsarza, miał odpowiedzieć: ,,Sir, ja jeszcze nie
zacząłem walczyć".
I z takim impetem natarł na pokład
"Serapisa", że zdobył ten okręt, wziął do
niewoli jego załogę i pływał na nim później w
wyprawach przeciwko Anglikom.
Gdy zakończyła się wojna o niepodległość Stanów
Zjednoczonych, Jones został najemnikiem. Pływał we
flocie francuskiej, a później zaciągnął się na
służbę carycy Katarzyny. Na jej zlecenie organizował
flotę Rosji na Morzu Czarnym.
Pod względemodwagi i rozmachu życiowych przypadków
jego życiorys przypomina sylwetkę innego awanturnika
tamtych czasów, Francuza Jeana Lafitte
- pirata, przemytnika, handlarza niewolników i najemnego
korsarza.
W młodości Lafitte handlował niewolnikami na Mauiitiusie,
zajmował się przemytem na Gwadelupie, walczył po
stronie amerykańsiach Kooiów, zbunto-
wanych przeciwko panowaniu Hiszpanów, wreszcie osiadł w
Luizjanie - francuskiej kolonii nad Zatoką Meksykańska.
Na swą bazę upatrzył niewielką wyspę Barataria,
położoną u ujścia Missisipi w pobliżu Nowego
Orleanu.
Tam zajął się tym, co znał najlepiej, czyli
nielegalnym już wówczas we Francji od 1794 roku handlem
niewolnikami, kontrabandą i piractwem.
Proceder ten uprawiał bez specjalnych przeszkód az do
1803 roku, kiedy to cesarz Napoleon sprzedał Luizjanę
Stanom Zjednoczonym i w Nowym Orleanie pojawił się
amerykański gubernator Clairborne, który za punkt
honoru postawił sobie likwidację pirackiego gniazda.
Przez kilka lat nie udawało mu się to. Połozona
wśród słonych bagien Barataria była trudna do
zdobycia, a i nowa władza nie dysponowała jeszcze
odpowiednią do tego siłą. Okazja nadarzyła się
dopiero W 1813 roku, w trakcie trwającej od 1812 roku
wojny Stanów Zjednoczonych z Anglią.
Anglicy oblegali wówczas Nowy Orlean i proponowali
między innymi Lafitte'owi, aby wstąpił na ich
służbę w charakterze korsarza.
Ten jednak, powodowany być może fantazją, a być może
swoiście rozumianym lokalnym patriotyzmem, odmówił, a
równocześnie zwrócił się z taką samą propozycją
do Clairborna i generała Jacksona, dowodzącego obroną
miasta.
Początkowo spotkała go odmowa, Amerykanie nie chcieli
korzystać z usług "piekielnego
bandyty", jak nazywał
Lafitte'a Clairborn.
Kiedy jednak obrona Nowego Orleanu znalazła się w
krytycznym położeniu i Anglicy byli bliscy sukcesu,
Jackson zmienił zdanie.
W zamian za obietnicę ułaskawienia piraci otrzymali
możliwość zmazania swych grzechów, walcząc w obronie
miasta. Ich oddział zasłużył się szczególnie w
czasie artyleryjskiego pojedynku i kontrataku, który
poprowadzili dwaj doświadczeni kapitanowie: Dominique
You i Beluche.
Po zakończeniu wojny sam prezydent Stanów Zjednoczonych
gratulował im ,,brawury, odwagi i wierności" oraz
ogłosił uroczysty akt amnestii.
Lafitte powrócił wówczas na pewien czas do Europy, po
czym znów pojawił się w Ameryce, gdzie rewolucyjny
rząd Teksasu, walczący o niepodległość z
hiszpańską metropolią, ofiarował mu godność gubernatora
Glaveston nad Zatoką Meksykańską. Dalsze
jego losy nie są znane. Niektórzy biografowie
twierdzą, że powodowany wrodzoną rozbójniczą pasją
przekształcił Glaveston w piracką bazę, z której
atakował nie tylko posiadłości Hiszpanów, ale też
statki płynące pod flagą Stanów Zjednoczonych.
Spotkało się to z ostrą ripostą władz z Waszyngtonu,
które dążyły do oczyszczenia Morza Karaibskiego z
piractwa.
Do Glaveston wpłynęła amerykańska flotylla,
zmuszając Lafitte'a do ucieczki. Unosząc swe skarby
przeniósł się on na wyspę Grande Terre,
położoną wśród bagien i rozlewisk ujścia Missisipi.
I tam jednak został wytropiony i miał zginąć w jednej
z utarczek.
Inna wersja jego dalszych losów głosi, że w Glaveston
prowadził spokojny i poprawny żywot. Znudzony tym
wsiadł pewnego dnia na swój okręt "The
Pride" i pożeglował do Europy, gdzie żył jeszcze
długo pod zmienionym nazwiskiem, bawiąc się i wydając
swe ogromne skarby na różne cele charytatywne. To on
między innymi miał finansować pierwsze wydanie dzieł
Karola Marksa.
Nie wiadomo, jak było naprawdę, ale obu tych wersji na
należy lekceważyć.
Na potwierdzenie tej drugiej można podać następujący
historyczny fakt. Oto podczas pobytu w Stanach
Zjednoczonych Lafitte przekazał 60 tysięcy dolarów
(dziś byłoby to 6 miliardów) dla "najlepszego
społeczeństwa w świecie", za
które uważał nowo powstałą republikę.
Nie tylko Lafitte zdobył piracką sławę w pierwszych
dziesięcioleciach XIX wieku na Morzu Karaibskim.
Piractwo rozpleniło się tam szczególnie po
zakończeniu wojen doby napoleońskiej, kiedy to wielu
marynarzy i żołnierzy dotknęło bezrobocie.
Równocześnierejon ten, jak cała Ameryka Środkowa i
Południowa, był wówczas w stanie rewolucyjnego
wrzenia, związanego z walką hiszpańskich kolonii o
niepodległość.
A nic tak zaś nie sprzyja piractwu, jak polityczny
zamęt i brak militarnej kontroli.
Korzystali z tego rozbójnicy, którzy w przeciwieństwie
do Lafitte'a pozbawieni byli fantazji i ludzkich
odruchów.
Należeli oni raczej do plemienia ponurych okrutników,
nie cofających się przed żadną zbrodnią, nie
uznających ani boskich, ani ludzkich praw.
Zaliczał się do nich Jose Gaspar,
noszący przezwisko Gasparilla,
z pochodzenia Hiszpan, niegdyś kapitan królewskiego
okrętu zwalczającego piratów na Morzu Karaibskim.
Zagrożony karą więzienia za zabicie podwładnego
ukradł on okręt i wspólnie ze zbuntowaną załogą
oddał się piractwu.
W ciągu dwudziestu lat tej działalności obrabował
blisko 400 statków, ze szczególną zaciekłością
atakując jednostki swych pobratymców, których
szczególnie nienawidził. Podobnie jak Czarnobrody miał
słabość do kobiet i na swym okręcie utrzymywał ich
cały harem.
Zdobyte skarby sprzedawał za pośrednictwem Lafitte'a i
z tego powodu był często gościem na Baratarii.
Jego kryjówka znajdowała się zresztą
w pobliżu, wśród mielizn i wysepek zachodniej Florydy.
Jego upadek rozpoczął się w 1819 roku, kiedy to
Hiszpania sprzedała Florydę Stanom Zjednoczonym.
Amerykanie wysłali wówczas w ten rejon flotę mającą
za zadanie przywrócenie bezpiecznej żeglugi w rejonie
Cieśniny Florydzkiej - ulubionego miejsca polowań
piratów.
Do Amerykańców dołączyli rychło pogodzeni z nimi
Anglicy, również zainteresowani w bezpieczeństwie
żeglugi na Morzu Karaibskim.
Gasparilla nie czekał, aż okręty wojenne obydwu
państw wymiotą go z kryjówki. Sam postanowił
opuścić zagrożony rejon. Wcześniej w różnych
miejscach ukrył swe skarby.
Wiosną 1822 roku, gdy zakopał ostatnią ich część,
ujrzał na horyzoncie okręt i jeszcze raz postanowił
spróbować szczęścia.
Tym razem jednak popełnił fatalny błąd. Zaatakowaną
jednostką okazał się zamaskowany okręt wojenny
Stanów Zjednoczonych ,,Enterprise".
W tym starciu piraci nie mieli żadnych szans.. Wszyscy
zginęli lub zawiśli na rejach amerykańskiego okrętu.
Gasparilla, widząc beznadziejność sytuacji, rycząc z
wściekłości, pochwycił łańcuch kotwiczny i wraz z
nim rzucił się do morza.
Wypędzeni z Florydy piraci przenieśli swe kryjówki
na wybrzeża Kuby, gdzie wykorzystując słabość
hiszpańskiego gubernatora czuli się bezpiecznie.
Wśród ich kapitanów najsławniejszymi byli: znany
jedynie z przezwiska Diabolito,
urodzony na Rhode Island Charles Gibbs,
który wcześniej służył jako korsarz w amerykańskiej
flocie, oraz najsłynniejszy z nich - Hiszpan
Benito de Soto.
Jego kariera rozpoczęła się w 1827 roku, kiedy to
korzystając z nieobecności kapitana opanował wraz z
kompanami portugalski statek "Defensor de
Pedro", na którym pływał, a który zajmował się
handlem niewolnikami.
Po zmianie nazwy na "Black Joke" i wysadzeniu
na łodzie tych członków załogi, którzy nie
dołączyli się do buntu, Benito popłynął w kierunku
zachodnich wybrzeży Afryki, aby tam spróbować
szczęścia na uczęszczanym szlaku prowadzącym z Indii
do Europy.
Niebawem piraci natknęli się na statek należący do angielskiej Kompanii
Wschodnioindyjskiej "Morning
Star", wiozący cenny ładunek oraz zamożnych
urzędników i ich rodziny powracające do Anglii po
wielu latach pracy w koloniach.
Kapitan statku początkowo próbował uciekać, ale gdy
okazało się, że piracki okręt jest szybszy zwinął
żagle, opuścił flagę na znak poddania i osobiście
udał się na pokład "Black Joke", aby
negocjować wysokość okupu.
Tam jednak zawiódł się srodze, de Soto nie
przestrzegał bowiem nawet tradycyjnych, powszechnie
znanych norm pirackiego rzemiosła, ale okazał się
zwykłym bandytą. Gdy tylko kapitan "Morning
Star" znalazł się na pokładzie jego okrętu,
osobiście go zamordował, a następnie wraz z kompanami
wtargnął na angielską jednostkę, gdzie dokonał rzezi
prawie wszystkich mężczyzn.
Na ich trupach piraci urządzili ucztę, która
przekształciła się w orgię pełną jęków
gwałconych kobiet.
Wreszcie po przeniesieniu łupów, kadłub ,,Morning
Star" został przedziurawiony i ci, którzy jeszcze
żyli z jego załogi, znaleźli śmierć w wodach oceanu.
W równie okrutny sposób postąpił de Soto z załogami
innych statków, które wpadły mu w ręce w pobliżu
Azorów.
Wreszcie rozzuchwalony bezkarnością popłynął do
Hiszpanii, najpierw do swego rodzinnego miasta La Coruna,
a później do Kadyksu. Tam natrafił na sztorm i jego
okręt został wyrzucony na skały i uszkodzony.
Postanowił go sprzedać, podając się za jego armatora
i twierdząc, że kapitan jednostki utonął.
Zgubiła go jednak gadatliwość jego kompanów, którzy
wykorzystując "przerwę w pracy" pili w
tawernach i przechwalali się swymi wyczynami.
Kilku z nich aresztowano i zmuszono do zeznań. Prawda o
"powszechnie szanowanym kupcu" wyszła na jaw.
De Soto zdołał jednak uciec na teren Gibraltaru, gdzie
z fałszywymi papierami zamieszkał w niewielkiej
tawernie.
Ukrywał się skutecznie, aż do czasu, gdy właściciel
oberży przejrzał jego bagaż i natrafił na przedmioty
sygnowane nazwiskiem kapitana "Morning Star".
Rozprawa sądowa trwała krótko i okrutny rozbójnik
zawisł na szubienicy, którą na jego życzenie
wzniesiono na nadbrzeżnej skale.
29 marca 1825 roku w Ile San Juan stracono Roberto
Cofresí y Ramírez de Arellano, znanego również jako
El Pirata Cofresí, pirat z Puerto Rico, który przez dwa
lata dominował i terroryzował Karaiby. Uważany jest za
ostatniego karaibskiego pirata, który odniósł sukces.
Podobno podczas egzekucji, po zebraniu plutonu
egzekucyjnego, ostatnie słowa Cofresiego brzmiały: "Własnymi
rękami zabiłem setki osób i wiem, jak umrzeć.
Strzelaj!".

Roberto Cofresí y Ramírez de Arellano, aka El Pirata
Cofresí
Ostatnim akordem pirackiej epopei na wodach Morza
Karaibskiego była napaść antylskich Kreolów
pływających na okręcie "Panda" na
amerykański statek "Mexican", przewożący
dwadzieścia tysięcy dolarów w srebrze.
Wydarzenie to miało miejsce w 1832 roku, a przywódca
piratów w ten sam sposób, co de Soto, zamierzał
zatrzeć przestępstwa.
"Koty martwe nie
miauczą" powtarzał i nakazał
swym ludziom spełnić tę zasadę na pokładzie
,,Mexicana".
Ci jednak ograniczyli się "tylko" do
zniszczenia takielunku i podłożenia ognia. Amerykanom
udało się ugasić pożar i dopłynąć do najbliższego
portu.
W dwa lata później ufając, że pamięć o zbrodni
przepadła, "Panda" wpłynęła do portu w
Bostonie. Tam zbrodniarze zostali rozpoznani i
powieszeni.
Rozprawa sądowa trwała krótko i sędziowie
jednomyślnie skazali okrutnego pirata na śmierć.
Nie spodziewał się on zresztą innej kary. Jego
ostatnim życzeniem była prośba, aby stracono go nad
brzegiem morza. Przychylono się do niej i szubienicę
wzniesiono na stromej nadbrzeżnej skale.
Benito de Soto odważnie podszedł do niej, popatrzył
chwilę w morską dal i sam założył sobie stryczek -
na szyję.
Rozejrzał się jeszcze raz wokoło i wykrzyknął: ,,Do widzenia wszyscy! Do
widzenia cały świecie"
|