Piraci Wysp
Antylskich
Zobacz: | Bracia
Wybrzeża | Bukanierzy
(Filibustierzy) | Żydowscy
piraci Jamajki |
SPANISH MAIN
Piraci wyruszający do Nowego Świata z portów
brytyjskiego West Country docierali najpierw do Wysp Kanaryjskich albo Wysp
Zielonego Przylądka, tam chwytalí
sprzyjający wiatr północno-wschodni, dzięki któremu
pokonywali Atlantyk.
Lądowali na Małych Antylach,
gdzie uzupełniali zapasy, w tym zasób słodkiej wody.
Archipelag nie był zasiedlony przez Hiszpanów, więc
czuli się bezpiecznie. Jednak jeśli dotarli dalej,
wpływali do Spanish
Main.
Początkowo terminem tym określano północny brzeg
Ameryki Południowej (dla
hiszpańskich osadników Tierra Firme - Ląd Stały).
Zakres pojęcia się poszerzał i w połowie XVI wieku
oznaczało ono cale Karaiby z przyległościami.
Dla uniknięcia nieporozumień Morze
Karaibskie nazywano Mar del Norte (Północne Morze).
A więc po minięciu Małych Antyli
kaper stawał się intruzem.
Wyspy Karaibskie były i są liczne. Największa, Kuba,
odgraclzała Zatokę Meksykańską od Mar del Norte.
Na północ od Kuby leżały lslas
Lucayas (dziś Bahamy), na wschód Hispaniola (Haiti),
za nią Puerto Rico.
Łańcuch Małych Antyli
zakrzywiał się na południe w kierunku Tierra Firme.
Wśród ciepłych wód na tropikalnych wyspach wyrastały
hiszpańskie osady: od dużych, jak Cartagena i Hawana,
po małe przystanie i osiedla.
Porty w obu wymienionych miastach, także w Veracruz i
Nombre de Dios, były dobrze chronione, zaś mniejsze
podatne na napaść.
Od roku 1524 owym prowizorycznie skonstruowanym imperium
na krańcach ziemi zarządzała Rada Indii,
zawiadująca też zeglugą oceaniczną i transportem
cennych towarów.
W 1535 roku utworzyła Wicekrólestwo
Nowej Hiszpanii ze stolicą w Ciudad
de Mexico; W 1544 roku - drugie Wicekrólestwo w Peru.
W ramach obu głównych jednostek powstały mniejsze - aucliencias,
zarządzane przez gubernatorów.
System administracyjny wyglądał imponująco, lecz
cechowała go niska sprawność, podatność na
nadużycia i korupcję.
FLOTA SKARBÓW
Impulsem do hiszpańskiej eksploracji Nowego Świata
była ządza złota.
Konkwistadorom
i administracji kolonialnej przypadała największa
część zdobyczy, skarbowi
koronnemu quinto, to znaczy jedna
piąta.
Począwszy od lat dwudziestych XVI wieku, przewożono
statkami drogocenny towar na Półwysep lberyjski.
Poniewaz wpadały w ręce francuskich
piratów, od
roku 1526 płyneły w corocznych
konwojach, niezmiennie narażonych na sztormy czy
spotkania z "intruzami" skuszonymi okazją
rabunku.
Przez niemal przez dwieście lat transport odbywał się
według ustalonego schematu.
Funkcjonowały
dwie floty skarbów.
Flota Nowej
Hiszpanii, wyruszająca w kwietniu z
Sewilli, docierała przez Atlantyk do południowego
rejonu Małych Antyli.
We wrześniu Flota
Tierra Firme podązała tym śladem.
Na Karaibach trasy
się rozdzielały.
Na pierwszą flotę ładowano srebro z meksykańskich
kopalń; zimowała w Veracruz i wczesnym latem odplywała
do Hawany.
Druga spedzała zimę w Cartagenie, napełniana
kolumbijskimi szmaragdami oraz wenezuelskim złotem.
Wiosną podązala do Nombre de Dios po wielkie ilości
srebra, które nadchodziły z Limy.
Atak Drake"a na port w roku 1572 zmusił do
przeniesienia miejsca załadunku nieco na zachód, do
Porto Bello. Wreszcie obie floty spotykaly sie w Hawanie.
Zazwyczaj powracaly do Europy oddzielnie - najpierw
Flota Nowej Hiszpanii, która meldowala się w Sewilli z
początkiem jesieni, miesiąc później Flota Tierra
Firme.
W czasie wojny dla bezpieczeństwa floty się nie
rozdzielaly.
Takie rozwiazanie wiązało się z innym ryzykiem:
opóźnione wyjście w morze narazalo statki na huragany
szalejące od czerwca do listopada.
Silne wiatry dopadaly konwojów w roku 1544, 1622, 1715.
Dopiero po szczęśliwym zawinięciu do wyjściowego
portu można bylo uznać rejs za udany.
W rzadkich wypadkach, gdy flota wcale nie wracala,
odbijalo się to na gospodarce Hiszpanii".
Zrozumiałe, ze "intruzi" łakomie spoglądali
na flotę skarbów, lecz nawet Francis Drake
oceniał ją jako zbyt trudny cel - z racji doskonałej
ochrony.
Jeden jedyny raz
konwój został przechwycony w całości,
gdy w roku 1628 holenderska eskadra zagnała go do brzegu
Kuby.
Drake znalazł jednak słaby
punkt w systemie: niedostateczne zabezpieczenie wielu
portów przeładunkowych i drogi przez Przesmyk Panamski
służącej do przewozu srebra.
Starannie zaplanowana operacja mogłaby przynieść
niewyobrazalną fortunę.
Poza tym istniała szansa zetknięcia z samotnym statkiem
pełnym skarbów - takie galeones
de Manila (patrz: ) krążyły
między hiszpańskimi posiadłościami na Filipinach i w
Meksyku.
Madryt wszelkimi środkami starał się strzec bogactwa
podrózującego z Nowego Świata do Starego.
Dla Anglików Karaiby
były terenem łowieckim, a flota skarbów - zwierzyną.
Pirackie Eldorado na Antylach
Przed, "bezrobotnymi"
w Europie na początku XVII wieku piratami, tymi, którzy
wybrali kierunek zachodni, ów zew Westward
Ho! powtarzany później
tysiąckroć przez zdobywców Dzikiego Zachodu Ameryki
Północnej, otwierała się przygoda Nowego Świata.
Lądowali zazwyczaj, tak jak Kolumb,
na Antylach, formalnie na mocy układu w
Tordesillas (1494) należących do
Hiszpanii, ale faktycznie poza kilkoma większymi
miastami., bezludnych.
W tym czasie bowiem większość Hiszpanów przeniosła
się na kontynent amerykański, do Meksyku, Peru i Chile,
gdzie nęciło ich złoto
Azteków i Inków i gdzie żyło
ciągle wielu tubylców, których można było
wykorzystać do niewolniczej pracy na haciendas.
Na wyspach, które jeszcze przed przybyciem Hiszpanów
były prawie wyludnione, pozostały jedynie porzucone i
zdziczałe zwierzęta domowe przywiezione niegdyś z
Europy - krowy, kozy, owce i świnie. Polowanie na tę
"domową dziczyznę" stało się pierwszym
źródłem utrzymania przybyszów zza oceanu.
A byli to nie tylko ludzie, którzy już w
Starym Świecie zakosztowali morskiego rozboju.
W większości składali się z tych, którzy padli
ofiarą toczonych wówczas w Europie wojen, na czele z
wielce niszczacą wojną trzydziestoletnią (1618-1648),
oraz prześladowań religijnych z nimi związanych. Byli
więc wśród nich zrujnowani chłopi i zdeklasowani
szlachcice, rzemieślnicy, którym zniszczono warsztaty
pracy, żołnierze, którzy nie mogli znaleźć zaciągu,
hugenoci, którzy musieli uciekać z Francji, katolicy z
Anglii, Żydzi z Hiszpanii
(patrz: ) i wreszcie zwykli przestępcy, awanturnicy i
poszukiwacze przygód.
Dla każdego z nich decyzja o porzuceniu Europy i udania
się w ryzykowną podróż w nieznane dzikie kraje
spowodowana była zazwyczaj jakimś doniosłym,
tragicznym przeżyciem.
Ich pierwszym więc dążeniem po przybyciu do Nowego
Świata było odcięcie jakichkolwiek związków i
zależności od dawnego życia. Nie uznawali władzy
żadnego z europejskich królów, a nawet gdyby chcieli,
to trudno byłoby się im zdecydować, którego, tak
wielka była różnorodność królestw, z których
pochodzili. Organizowali się więc w wolne, swego
rodzaju demokratyczne społeczności, a na swych wodzów
wybierali tych, którzy byli najbardziej
przedsiębiorczy, najlepiej strzelali z muszkietu lub co
miało nastąpić później - okazywali się najlepszymi przywódcami
pirackich wypraw.
John Esquemeling, autor
cieszącej się niegdyś wielką popularnością ksiązki Bukanierzy
amerykańscy opisuje sytuację po
1629 roku, kiedy to na wyspę Tortugę,
czyli Wyspę Żółwią
(nazwe tę nadał jej Kolumb),
położonej blisko północnych wybrzeży Hispanoli
(Haiti)ę, do tej pory bezludną, przybyli uchodźcy z
Saint Christopher (St. Kitts) i Nevis.
Te dwie niewielkie wysepki były pierwszymi kolonialnymi
przyczółkami, które na Antylach
założyli, tym razem oficjalnie w imieniu swych
władców - Francuzi i Anglicy.
Stało się to około 1625 roku, a już cztery lata
później powracający z kontynentu Hiszpanie wysłali
przeciwko intruzom silne ekspedycje. Nieliczni i nie
mający szans obrony osadnicy zmuszeni byli do odwrotu i
poszukiwania nowych siedzib.
Tortuga wydała
im się do tego celu najlepsza i stała się pierwszą z
prawdziwego zdarzenia przystanią morskich rozbójników.
Wprawdzie brakowało tam gruntów zdatnych do rolnictwa,
ale wyspa obfitowała w stada zdziczałych świń (stąd
też Hiszpanie zwali ją też Isla
de Puercos - Wyspa Wieprzy). I
stamtąd Hiszpanie próbowali ich wykurzyć, ale tym
razem uchodźcy wspólnie z bukanierami
lepiej byli przygotowani do walki.
Na wysokiej skale, u wejścia do jedynej zatoki mogącej
służyć za port, wybudowali obronny szaniec, który
nazwali ,,El Palomar",
co po hiszpańsku znaczy ,,Gołębnik".
Był on tak doskonale usytuowany i tak dzielną miał
załogę, że Hiszpanie, którzy przybyli w 800 ludzi i
przywieźli ze sobą armaty, nie byli go w stanie zdobyć
i zmuszeni zostali do odwrotu i akceptacji faktu
obecności ,,heretyckich" awanturników na wyspie.
Jeszcze kilkakrotnie ponawiali swe ataki, a w 1634 roku
na krótko udało się im nawet opanować Tortugę, ale
już w roku następnym zostali wyparci przez bukanierów.
(patrz: Bukanierzy
(Filibustierzy))
Władze na wyspie przejęli wówczas Anglicy, którzy
przy poparciu brytyjskiego gubernatora, rezydującego
znów na Nevis, po wycofaniu się stamtąd Hiszpanów,
wypędzili w 1639 roku Francuzów, którzy przenieśli
się na Hispanolę, nazwaną przez nich - od nazwy
stolicy wyspy - Santo Domingo.
Kontrofensywę podjął z kolei francuski gubernator z
Saint Christopher.
Wysłał oddział pięćdziesięciu ludzi, na czele z
niejakim Levasseurem, który
wspólnie z francuskimi filibustierami z
Santo Domingo rok później po morderczej
walce wyparł Brytyjczyków z Tortugi.
Levasseur rządził twardą ręką na wyspie przez 10
lat, przekształcając ją w kwitnącą kolonię
francuską. Jego metody jednak, a przede wszystkim chęć
kontrolowania wszystkiego, co czynią i czym się
zajmują mieszkańcy Tortugi, nie przypadły do gustu
bukanierom i został on skrytobójczo zamordowany.
Skorzystali z tego Hiszpanie i w 1654 roku spustoszyli
wyspę, mordując jej mieszkańców, a resztki
wypierając na Santo Domingo.
To z kolei umożliwiło powrót Anglikom, ale na krótko,
gdyż w 1657 roku znów na Tortudze rządzili Francuzi.
Hiszpanie zaatakowali ich jeszcze w 1659 roku, Anglicy
zaś w 1660 i 1661.
Ostatecznie w 1664 roku Tortuga przeszła pod panowanie francuskiej Kompanii
Zachodnioindyjskiej, a z jej nadania
przez wiele lat rządy sprawował gubernator
Bernard d'Ogeron.
W cieniu tego chaosu, przy nieustannych zmianach flag
państwowych i gubernatorów wciągających je na maszt, rozkwitało
na Tortudze pirackie gniazdo. Szczególnie
dobrze czuli się tu francuscy flibustierowie,
ale nie brakowało też Anglików, Niemców,
Holendrów, Duńczyków, a nawet Hiszpanów i
Portugalczyków.
Jednego z pierwszych głośnych wyczynów, który
rozniósł się szerokim echem po całych Antylach,
dokonał Francuz Le Grand.
On i 28 jego towarzyszy pochodzili z Dieppe w
Normandii, skąd piraci
zostali wyrzuceni przez kardynała Richelieu, ale gdzie
tradycje tego rzemiosła były ciągle żywe.
Po przybyciu na Karaiby przez wiele dni żeglowali w
indiańskiej pirodze, poszukując łupu.
Zaczynało im brakować żywności, gdy wreszcie ujrzeli
w pobliżu przylądka Tiburon (W zachodniej części
Haiti) hiszpański galeon, który oddalił się od
pozostałych okrętów eskadry.
Flibustierowie nigdy jeszcze
nie atakowali tak dużych okrętów wojennych, ale Le
Grand miał tylko jeden wybór - zdobyć
galeon albo zginąć.
Przed atakiem odebrał od towarzyszy przysięgę, że nie
okażą słabości ani tchórzostwa. Nocą, w absolutnej
ciszy, bukanierzy podpłynęli do burty hiszpańskiego
okrętu. Przed wejściem na jego pokład Le Grand, wzorem
Cezara i Corteza, rozkazał chirurgowi, który im
towarzyszył, przedziurawić dno ich łodzi, aby do
końca usunąć z serc towarzyszy myśl o możliwości
odwrotu.
Szczęście sprzyjało im, gdyż Hiszpanie, którzy nigdy
wcześniej nie spotkali się z taką śmiałością, nie
wystawili straży.
Piraci bezszelestnie dotarli do wielkiej kabiny, w
której kapitan z oficerarni grał w karty.
Zaskoczenie było całkowite.
Hiszpanie, widząc piratów przystawiających im lufy
pistoletów do brzuchów, mieli zawołać - jak pisze
Esquemeling -
,,Jezu, broń nas!
Diabły to czy ludzie?".
Wyczyn Le Granda próbował powtórzyć jego rodak - Pierre
Francois.
Również na indiańskiej pirodze, która okazała się
jednostką bardzo przydatną dla pirackich wypraw w
warunkach panujących na Morzu Karaibskim, czatował wraz
ze swymi ludźmi na statki hiszpańskie płynące
wzdłuż brzegu z Maracaibo w Wenezueli do Campeche na
Jukatanie.
Nie mogąc trafić na żaden łup, popłynął do ujścia
rzeki La Plata, gdzie natknął się na hiszpańską ,,fotę
perłową" - flotyllę łodzi
zajmujących się połowem perłopławów. Nad jej
bezpieczeństwem czuwał duży galeon wiceadmiralski,
uzbrojony w 8 dział i mający na pokładzie 60 dobrze
uzbrojonych żołnierzy.
Ten okręt postanowił Francois zdobyć i po krótkiej
walce, mimo że miał ze sobą tylko 28 ludzi, udało mu
się tego dokonać.
Ośmielony sukcesem zapragnął zdobyć kolejny okręt
wojenny, a następnie opanować resztę ,,perłowej floty".
Dla zmylenia przeciwników zatopił własną pirogę,
przeniósł się na zdobyty galeon i przebrawszy swych
ludzi w hiszpańskie stroje, podniósł kotwicę i
postawił żagle.
Jednakże gdy ujrzeli to Hiszpanie na drugim, jeszcze
silniej uzbrojonym okręcie, myśląc, że ich towarzysze
chcą uciec ze skarbami spoczywającymi w ładowniach ich
statku, również postawili żagle i rzucili się w
pogoń.
Podstęp piratów szybko wyszedł na jaw i doszło do
wymiany ognia. Francois, widząc, że nie podoła
przeciwnikowi, postanowił uciekać, ale piraci postawili
za dużo żagli i raptowny szkwał wiatru złamał i
zwalił za burtę grotmaszt ich statku.
Hiszpanie byli coraz bliżej, a piraci postanowili
bronić się do upadłego.
W końcu zmuszeni zostali do poddania, zyskali jednak
obietnicę, że w zamian za zwrócone perły, których
wartość przekraczała 100 tysięcy pesos, nie zostaną
straceni ani skazani na ciężkie roboty, ale wysadzeni
na ląd w jakimś wolnym kraju, bez żadnej krzywdy na
ciele.
Tak też się stało, były to bowiem dopiero
początki pirackiej aktywności bukanierów
i Hiszpanów, którzy jeszcze mało mieli z nimi do
czynienia, stać było na dotrzymywanie słowa.
Gorzej miał skończyć inny piracki przywódca, bukanier
pochodzący z Portugalii i z tej przyczyny
zwany Bartolomeu Portugues.
Mając trzydziestu ludzi i cztery małe działka, zdobył
po zaciekłej walce duży hiszpański galeon, uzbrojony w
20 wielkich dział i mający na pokładzie 70 marynarzy i
żołnierzy.
Następnie korzystając ze sprzyjającego wiatru, udał
się w okolice przylądka San Antonio na zachodnim
krańcu Kuby, aby dokonać napraw i zaopatrzyć się w
słodką wodę. Tam jednak piraci zostali zaskoczeni
przez trzy hiszpańskie galeony płynące z Nowej Hiszpanii
(Meksyk) do Hawany i po krótkiej walce wszyscy dostali
się do niewoli.
Dwa dni później wielki sztorm rozproszył
hiszpańską eskadrę, a okręt, na którym przebywał Portugues
znalazł się w okolicach Jukatanu i zawinął do portu w
Campeche.
Mieszkańcy tego miasta bez trudu rozpoznali pirata,
który wcześniej w tych okolicach dopuścił się wielu
morderstw i rabunków.
Taki obrót rzeczy sprawił, że Portuguesa przeniesiono
do więzienia grodzkiego, a na miejskim rynku zaczęto
wznosić szubienicę, na której miał on otrzymać
zapłatę za swe przestępstwa.
Ten jednak, gdy dowiedział się o losie, jaki ma go
spotkać, postanowił się za wszelką cenę ratować.
Nocą nożem, który miał w ukryciu, udało mu się
pozbawić życia pilnującego go strażnika. Jedyna droga
ucieczki prowadziła przez morze, ale Portugues, jak
większość ówczesnych żeglarzy, nie potrafił
pływać.
Wpadł jednak na pomysł wykorzystania jako pływaków
dwóch glinianych dzbanów do przechowywania wina, które
szczelnie zatkał skórą. Przez wiele dni, przymierając
głodem, błąkał się po selvie,
kryjąc się przed pogonią Hiszpanów. Wreszcie dotarł
do Cabo del Golfo Triste, jednej z lagun położonych na
północ od Campeche i tam spotkał piratów,
którzy przybyli z Jamajki.
Wraz z nimi powrócił do portu, z którego uciekł i
wykorzystuj ac zaskoczenie opanował okręt, w którego
ładowni przybył w charakterze więźnia.
,,Odpływali
- jak pisze Esquemeling - z ogromną radością,
widząc się panami tak zacnego statku, a zwłaszcza
cieszył się Bartolomeu Portugues, który dzięki nowemu
obrotowi koła fortuny stał się znowu bogatym i
zamożnym człowiekiem. A przecież nie tak dawno temu
był więźniem skazanym na szubienicę. Snuł plany
poczynań zakrojonych na wielką skalę, zwłaszcza że
na statku znalazł ogromne ilości drogocennych, jeszcze
nie wyładowanych towarów, chociaż całe srebro
Hiszpanie zdołali już przewieźć do miasta".
Równie niezwykłe były wyczyny Holendra
urodzonego w Groningen, który jednak z
racji długiego pobytu w Brazylii znany był wśród
piratów jako Roche Brasiliano.
Darzył on wielką nienawiścią Hiszpanów i
Portugalczyków i dopuszczał się wobec nich
straszliwych okrucieństw. Wielu z nich kazał upiec
żywcem na drewnianych rusztach, a więc a la boucana,
tylko dlatego, że nie chcieli wyjawić, gdzie ukryli
żywność.
Hiszpanie długo na niego polowali, aż wreszcie udało
się im go dopaść w okolicach Cabo del Golfo Triste,
gdzie w wyniku sztormu okręt piratów uległ
katastrofie.
Udało się im jednak wynieść na ląd muszkiety i
proch i gdy osaczyło ich stu konnych Hiszpanów,
Brasiliano zawołał:
"Bracia piraci!
Lepiej wybrać nam śmierć w walce, jak przystało
dzielnym ludziom, niż poddać się, gdyż jeżeli to
uczynimy, bez wątpienia i tak stracimy życie, i to w
okrutnych męczarniach".
Piratów było nie więcej niż trzydziestu, ale byli
tak doskonałymi strzelcami, że z salwy, którą oddali,
żadna kula nie chybiła celu. Po godzinnej walce
Hiszpanie zmuszeni zostali do odwrotu, a piraci, którzy
stracili tylko dwóch ludzi, po odarciu zwłok poległych
i schwytaniu ich koni, kontynuowali swój marsz wzdłuż
wybrzeża.
Wypatrzyli wreszcie niewielki statek z Campeche, który
osłaniał łodzie przewożące drewno i bez trudu go
zdobyli. Załadowali nań mięso zarżniętych koni,
które upeklowali w soli i mając takie zapasy wyruszyli
na dalsze łowy.
Los im sprzyjał i wkrótce ujrzeli inny statek
hiszpański płynący do Maracaibo, załadowany wielką
ilością towarów i srebrnych pesos. Zdobyli go i z
obydwoma pryzami powrócili na Jamajkę.
Wyspa ta, zajęta przez Anglików w 1655 roku, szybko
stała się drugą, obok Tortugi, wielką bazą
bukanierów.
Port Royal, w
którym rezydował angielski gubernator, pełny był
tawern i domów publicznych.
Zwano go "Spelunką
Antyli" i ,,Babilonem Karaibów",
a wielkie trzęsienie ziemi, jakie w 1692 roku zmiotło
całe miasto w otchlań morza, uważano za karę niebios,
które dłużej nie mogły patrzeć na zło i rozpustę
kwitnące w kraju, gdzie zdaniem jego odkrywcy - Krzysztofa
Kolumba - znajdować się miał biblijny
raj,
Zanim jednak doszło do tej katastrofy, przez Port
Royal przepływała szeroka
struga pirackiego złota.
Brasiliano i jego towarzysze szybko sprzedali swe łupy,
a następnie, jak pisze Esquemeling,
"zgodnie ze swoim zwyczajem wszystko, co zdobyli,
przepuścili w ciągu kilku dni, oddając się rozpuście
wszelkiego rodzaju. Wśród piratów można natrafić i
na takich, którzy wieczorem mieli dwa i trzy tysiące
pesos, a rano brakowało im porządnej koszuli na
grzbiecie".
Równocześnie jednak, zauważa ten sam autor,
"między sobą
piraci są nader hojni i szczodrzy. Jeśli któryś z
nich straci wszystko, co przy ich sposobie życia często
się zdarza, inni szczodrze go obdarowują, czyniąc
współwłaścicielem całej swej własności. W
tawernach i burdelach mają duży kredyt, ale w tego
rodzaju lokalach na Jamajce nie powinni zbyt grzęznąć
w długach, ponieważ mieszkańcy tej wyspy
niewypłacalnych dłużników sprzedają w
niewolę".
Taki los czekał zapewne i Brasiliano, toteż po
przepusżczeniu łupów wyruszył znów na morze w
poszukiwaniu fortuny.
Tym razem jednak szczęście mu nie sprzyjało. W
pobliżu Campeche on i jego ludzie dostali się do
niewoli Hiszpanów, a ponieważ dobrze byli znani w tym
mieście, jego gubernator kazał ich wtrącić do
więzienia, a następnie wszystkich powiesić. Uratował
ich jednak kolejny podstęp, który wymyślił
Brasiliano.
Napisał w więzieniu list i wysłał go do gubernatora w
ten sposób, aby ten myślał, że nadszedł on od
piratów znajdujących się gdzieś na morzu. List
zawierał ostrzeżenie i groźbę:
"Powinieneś
należycie dbać o osoby znajdujące się w twej mocy.
Jeśli uczynisz im krzywdę, przysięgamy, że nie
darujemy życia żadnemu Hiszpanowi, jaki wpadnie w nasze
ręce".
Ponieważ mieszkańcy Campeche aż nadto dobrze znali
rabunki i okrucieństwa piratów, groźbę tę wzięli do
serca.
,,Po odebraniu od
jeńców uroczystej przysięgi, że na zawsze porzucą
piractwo, zwolnili ich z więzienia i w charakterze
członków załogi odesłali na galeonach do
Hiszpanii".
Ta wspaniałomyślność, czy raczej naiwność, nie
wyszła jednak Hiszpanom na dobre. Tuż po dotarciu do
Hiszpanii piraci zebrali bowiem odpowiednią sumę
pieniędzy, zakupili statek i jak najspieszniej
powrócili na Jamajkę, skąd - jak pisze nie bez uznania
Esquemeling - "ponownie wyruszyli na
morskie rozboje, szczególnie maltretując Hiszpanów,
którym trafiło się wpaść w ich ręce".
Na niewiele też zdały się regularne protesty, jakie
składali ambasadorowie Hiszpanii na dworach królów
Anglii i Francji.
Zawsze otrzymywali tę samą odpowiedź:
"Osoby dokonujące
tych napadów nie są poddanymi ich królewskich mości,
więc Jego Katolicki Majestat (a więc władca Hiszpanii)
może przeciwko nim występować w sposób, jaki uzna za
stosowny".
Król Anglii dodawał, że nigdy nie upoważniał swego
gubernatora na Jamajce, aby ten w jego imieniu
komukolwiek wydawał listy kaperskie, zachęcające do
wrogich wystąpień wobec poddanych króla Hiszpanii, a
nawet, aby wykazać dobrą wolę, dokonał zmiany
gubernatora pomawianego przez Hiszpanów o tego rodzaju
intencje.
Były to oczywiście deklaracje i działania czysto
dyplomatyczne, gdyż zarówno władca Francji za
pośrednictwem francuskiej
Kompanii Zachodnioindyjskiej na Tortudze,
jak i król Anglii, mający do dyspozycji podobną, Kompanię Indii Zachodnich
działającą na Jamajce, czerpali
wielkie zyski z
"obsługi" pirackiego "interesu"
na Morzu Karaibskim.
Najmniej protestami Hiszpanów przejmowali się ich
długotrwali wrogowie, Holendrzy.
Juz w 1628 roku ich admirał i bohater narodowy
zasłużony w walce o niepodległość, Piet Heyn
zaskoczył w zatoce
Matanzas i doszczętnie obrabował srebrną flote Hiszpanów,
szykuj ącą się do powrotu do Europy, a więc
załadowaną skarbami Nowego Świata.
W ręce Holendrów wpadło wówczas 135 funtów złota,
177,5 tysięcy funtów srebra i 37,5 tysięcy
drogocennych skór.
Wartość tego łupu oszacowano na astronomiczną
wówczas kwotę 12 milionów florenów.
Idąc za ciosem, Holendrzy usadowili się równiez na
stałe pod nosem Hiszpanów. Załozyli swe kolonie na
wybrzeżu Gujany oraz zajęli trzy niewielkie wysepki u
wybrzeży Wenezueli -- Curacao, Arubę i Bonaire.
|