Historia dawnych piratów

 | STAROŻYTNOŚĆ  | ŚREDNIOWIECZE  | ATLANTYK  | MORZE ŚRÓDZIEMNE  | ANTYLE   | KARAIBY XVII w.  | "ZŁOTA ERA PIRACTWA"  | PIRACI OCEANU INDYJSKIEGO  | NOWOŻYTNI PIRACI BLISKIEGO I DALEKIEGO WSCHODU  | PIRACI AMERYKI  | ZMIERZCH PIRACTWA  |

Zobacz też tłumaczenie książki Charlesa Grey'a - "PIRATES OF THE EASTERN SEAS (1618-1723)"
[pol. Piraci ze wschodnich mórz (1618-1723) ]

Piraci Oceanu Indyjskiego
Porównaj także: Nowożytni piraci Oceanu Indyjskiego


tzw. "Wielkie okrążenie na Ocean Indyjski"

Druga fala nękanych na Antylach (patrz: ANTYLE, a także KARAIBY XVII w. oraz "ZŁOTA ERA PIRACTWA" ) bukanierów i flibustierów
dotarła jeszcze dalej niż Sharp i Roberts, bo aż na Ocean Indyjski.

Był to wowczas już ostatni na świecie akwen wymarzony dla pirackiej działalności.
Europejskie państwa kolonialne jeszcze nie umocniły się tu na tyle, aby skutecznie kontrolować wybrzeża i szlaki morskie. Wiele rejonów było jeszcze bezludnych lub zamieszkałych tylko przez tubylców, zaś rozrzucone wzdłuż afrykańskich wybrzeży wyspy - Komory, Seszele, Maskareny i ogromny Madagaskar - oferowały mnóstwo użytecznych dla piratów kryjówek.
Klimat był łagodny i tropikalny, podobnie jak na Antylach, a na azjatyckich brzegach kwitły bogate miasta, których mieszkańcy z zapałem uprawiali morski handel. Łupów można było więc spodziewać się obfitych.
Z tej perspektywy Ocean Indyjski jawił się jako prawdziwa piracka Ziemia Obiecana.

Pierwszym piratem, który dotarł w ten rejon z Karaibów, był podobno kapitan Eton na okręcie ,,Nicholas".
Przybył tam w 1686 roku od wschodu, po przepłynięciu Oceanu Spokojnego.
W portach hiszpańskich i portugalskich podawał się za francuskiego hydrografa, przemierzajacego oceany w celach naukowych.
W Zatoce Kantońskiej zamierzał obrabować flotylle chińskich dżonek załadowanych jedwabiem, ale jego załoga złożona z "rasowych" antylskich bukanierów nie chciała o tym słyszeć. Czyż szmaty, nawet drogocenne, mogą być łupem prawdziwego pirata? Co innego złoto i szlachetne kamienie, w ostateczności srebro. O to warto ryzykować głową.
Eton musiał więc zmienić plan i wyruszył w stronę Manili, skąd właśnie wyruszały w coroczny rejs "manilskie galeony" wiozące taki właśnie ładunek.
Niestety, po długotrwałej żegludze na Pacyfiku kadłub "Nicholasa" tak był obrośnięty wodorostami, że dobrze przygotowane do podróży hiszpańskie żaglowce bez trudu mu uciekły.

Po tym niepowodzeniu wśród piratów wynikły kłótnie.
Część z ich postanowiła wracać do Europy i zamustrowała się na statku holenderskim wypływającym z Batawii (obecie Dżakarta).
Pozostali na czele z Etonem porzucili zdezelowanego "Nicholasa", kupili niewielki kuter i wyruszyli na Morze Chińskie, aby próbować szczęścia. Od tej pory słuch o nich zaginął.

Ale piratów wciąż przybywało.
W 1687 roku nieznany angielski rozbójnik ograbił portugalska faktorię w Zatoce Perskiej.
W okolicach Goa w Indiach pojawił się irlandzki pirat Filip Bibington na żaglowcu "Beatiful Mary", który ograbił między innymi ormiański statek płynący do Madrasu.

W pobliżu Suratu działały w tym czasie dwa pirackie okręty pod duńska flagą (Duńczycy mieli wówczas w Indiach własne faktorie), zaś na Morzu Czerwonym grabili piraci wystawiający flagę angielską.

W 1689 roku mieszkańców Wyspy Św. Heleny, która była swoistą "oberżą morską", gdyż zatrzymywały się na niej, dla uzupełnienia wody i pożywienia, wszystkie statki płynące z Europy do Azji, zaszokował widok trzech okrętów pirackich wracających z Oceanu Indyjskiego i tak przeciążonych łupami, że kazda większa fala mogła je zatopić.
Wyspiarzami najbardziej jednak wstrząsnął widok żagli rozpiętych na rejach tych ledwie trzymających się na wodzie jednostek. Były one uszyte z różnokolorowego chińskiego jedwabiu, materiału cenionego wówczas w Europie prawie na wagę złota!

W większości nie dotarły do nas nazwiska pirackich kapitanów działających na przełomie XVII i XVIII wieku na Oceanie Indyjskim.
Ich kariery były zazwyczaj krótkotrwałe i albo kończyły się śmiercią w walce lub sztormie, albo też wielką zdobyczą.
Ale wówczas pirat szybko przeistaczał się w szanowanego kupca lub posiadacza ziemskiego i skrzętnie ukrywał swe dawne nazwisko i profesję.

Do historii przeszli więc jedynie najsławniejsi piraci, autorzy wielkich rabunków, lub też tacy, którzy w różny sposób intrygowali opinię publiczną. O nich pisali królewscy urzędnicy, kupcy wielkich kompanii handlowych, prokuratorzy, autorzy pamiętników i gazetowych doniesień.

Szczególną sławę zdobyli sobie wówczas piraci wywodzący się z brytyjskich kolonii w Ameryce Północnej i mający tam poparcie niekiedy bardzo wysoko postawionych osób publicznych.
Piractwo, obok kontrabandy towarów, którymi handel stanowił monopol metropolii, uprawiało - szczególnie w Nowej Anglii - wielu szanowanych kapitanów i kupców. Mieszkańcy kolonii w pełni to akceptowali, uważając ów monopol za niesprawiedliwy, a jego łamanie za wyraz swoistego, lokalnego patriotyzmu. W historii Stanów Zjednoczonych to kolonialne nieposłuszeństwo uchodzi za preludiom późniejszych wydarzeń, które doprowadzić miały do wywalczenia niepodległości.

W tych okolicznościach w portach Nowej Anglii w coraz wiekszym pośpiechu budowano okręty przeznaczone do "wielkiego okrążenia" (Grand Round) lub "pirackiego okrążenia" (Pirate Round), jak nazywano wyprawę na Ocean Indyjski.
Gubernator koloniit za cenę 300 funtów wystawiał kazdemu z kapitanów udających się w tę podróż, list kaperski, który głosił, iż jego posiadacz udaje się w rejon wybrzeża Gwinei, aby tam zwalczać statki kupieckie Francji, z którą Anglia była wówczas w stanie wojny. W wielu przypadkach był to jednak tylko oficjalny pretekst. "Korsarze" z Nowej Anglii płynęli zwykle dalej niż na afrykańskie wody Atlantyku i nie w głowie im było wdawanie się w ryzykowne utarczki z Francuzami.

Dowiadujemy się o tym między innymi od Edwarda Randolpha, który przez dwadzieścia lat był generalnym królewskim kontrolerem ceł w Nowej Anglii i z urzędu obserwował, z czym powracają z owych wypraw dzielni ,,korsarze".
Tytuł jego raportu, który kierował do władz zwierzchnich w Londynie, nie budził zresztą żadnych wątpliwości. Brzmiał on bowiem A Discurse about Pirates, with Proper Remedies to Suppress Them (Rozprawa o piratach i skutecznym sposobie ich zgnębienia).
Czytamy tam:
,,W 1670 roku obserwowałem, jak wyposażano statki sześćdziesięcio- i siedemdziesięciotonowe i nazywając je korsarskimi wysyłano bez upoważnienia do hiszpańskich Indii Zachodnich, skąd przywoziły wielkie ilości srebrnych monet, drogocennych tkanin, kościelnych naczyń i innych bogactw w takich ilościach, że hiszpański ambasador za każdym razem wyrażał swe oburzenie (...). Teraz jednak piraci znaleźli jeszcze bardziej dochodowy i mniej ryzykowny rejon, jakim jest Morze Indyjskie, gdzie rabuj ą u Maurów wszystko, co tamci posiadają bez ich najmniejszego oporu. Następnie przewożą to do kilku miejsc na kontynencie amerykańskim lub na pobliskie wyspy, gdzie mają porty i skąd wyruszają na dalekie wyprawy (...). Rhode Island była przez wiele lat i ciągle jest główną kryjówką piratów. W kwietniu 1694 roku Thomas Tew przywiózł 100 000 funtów w złocie, srebrze i kości słoniowej. Wszystkie te towary zostały zakupione przez kupców z Bostonu. On sam szybko powrócił na Morze Indyjskie, a zachęceni takim bogactwem trzej inni kapitanowie, wyposażyli swe okręty i podążyli w ślad za nim".

Wielu amerykańskich piratów na Oceanie lndyjskim pozostawało tam dłużej niż jeden sezon i dla ich potrzeb, pod płaszczykiem kupieckich faktorii, powstawały tam pirackie bazy.

Najgłośniejszą i najlepiej zaopatrzona, była piracka osada na Wyspie Św. Marii. Kierował nią kupiec i pirat w jednej osobie - Adam Baldridge.
Będąc oficjalnym wysłannikiem gubernatora Nowej Anglii, sprawował on kontrolę nad pirackimi jednostkami i pobierał należną władzy część łupów.
W zamian za to wygodny port faktorii i dobrze zaopatrzone magazyny zapewniały bezpieczeństwo, mozliwość napraw oraz dostarczały wodę i żywność
pirackim statkom.
Przez cały okres swej działalności na Oceanie Indyjskim (1690-1697) Baldridge prowadził urzędowy dziennik, w którym zapisywał ruch okrętów w porcie, wydarzenia z nimi związane oraz transakcje handlowe.
W październiku 1691 roku zapisał on na przykład:
"Przybył dowodzony przez kapitana George'a Raynera - 180 ton, 14 dział, 80 ludzi załogi.; Zdobył on statek należący do Maurów. Wziął tam tak dużo pieniędzy, że na każdego wypadło 1100 funtów. Okręt ten zatrzymał się dłużej na Św. Marii i dostarczyłem jego załodze bydła jako żywności. (...) Otrzymałem w zamian wielką ilość paciorków, pięć dział, które wzmocniły obronę faktorii, nieco prochu i kul, cztery beczki mąki i siedemdziesiąt żelaznych
sztab. Okręt, którego macierzytym portem jest Jamajka, odpłynął do Fort Dauphin na Madagaskarze, a następnie zamierzał płynąć do Karoliny"
.

Podobnie wspomina Baldridge o wizycie Tewa, który zawinął na Wyspę Św. Marii w październiku 1693 roku na swym okręcie ,,Amity".
Pirat ten, pochodzący z Rhode Island, działalność swą rozpoczął jako korsarz w służbie angielskiej Royal Africa Company. Po zakupieniu okrętu i zwerbowaniu załogi, złożonej w większości z karaibskich bukanierów, Tew wyruszył na morze. Nie popłynął jednak ku francuskim koloniom w Afryce Zachodniej, na co opiewał jego list kaperski, ale po dokonaniu "wielkiego okrążenia" znalazł się na Oceanie Indyjskim, gdzie próbował szczęścia jako pirat.
Szczęście to dopisało mu i po powrocie do Nowej Anglii każdy z członków załogi "Amity" otrzymał 1200 funtów tytułem udziału w wyprawie.
Część łupów przypadła również gubernatorowi Nowego Jorku, który z tej okazji wydał na cześć Tewa wielkie przyjęcie.
Przybyła na nie również żona pirata i jego córki, ubrane w jedwabne stroje błyszczące od złota i drogich kamieni.

W 1694 roku Tew wyruszył ponownie na Ocean Indyjski, gdzie złączył swe losy z jeszcze słynniejszym i bardziej niezwykłym piratem.
Był nim John Avery, zwany też "Szczęściarzem" lub Long Benem, który podpisywał się jako Henry Every, co w języku angielskim oznacza: ,,Każdy", "Ktoś nieokreślony", a którego prawdziwe nazwisko brzmiało zapewne Bridgeman.
Według zeznań Holendra van Brooke'a, który przez kilka miesięcy był więźniem na okręcie Averego, pirat ten był człowiekiem wesołym, a nawet dobrodusznym. Skarzył sie też, że w dzieciństwie skrzywdzili go krewni, zagarniając cały należny mu spadek po ojcu, właścicielu dobrze prosperującej tawerny. Mimo to, nie chcąc ich kompromitować, zmienił swe nazwisko na nic nie znaczący pseudonim.
W młodości pływał po morzach, aż w końcu zaciągnął się do Królewskiej Marynarki Wojennej. W 1694 roku został mianowany pierwszym oficerem na angielskiej fregacie "Charles II", której macierzystymportem był Boston. Wkrótce fregata ta została wynajęta przez Hiszpanów do zwalczania przemytników na wybrzeżach Peru.
Wcześniej popłynęła jednak na punkt zborny do Hiszpanii, gdzie na redzie portu La Coruna przez trzy miesiące stała bezczynnie. Tam też z inicjatywy Averego, podówczas jeszcze Bridgemana, doszło do buntu załogi. Kapitana z oficerami odesłano na ląd, nazwę fregaty zmieniono na bardziej radosną -
"Fancy" (Kaprys), a jej dziób skierowano na południe, ku ówczesnemu pirackiemu Eldorado na Oceanie Indyjskim.

Stamtąd za pośrednictwem jednego z kapitanów Kompanii Wschodnioindyjskiej przesłał Avery do Londynu list, w którym ogłaszał, iż porzucił służbę królewską. "Dziś - pisał -_ dowodzę okrętem z 46 działami i 160 ludźmi załogi i zamierzam szukać łupów. Niechaj będzie przy tym wszystkim wiadome, że nigdy jeszcze nie przyczyniłem szkody żadnemu Anglikowi lub Holendrowi i ze nie zamierzam czynić tego dopóty, dopóki będę kapitanem okrętu. Dlatego zwracam się z prośbą do wszystkich jednostek, żeby przy spotkaniu ze mną wciągały na bezan swoją flagę. Wówczas wciągne swoją i nie zrobię im żadnej krzywdy. Jeśli tego nie zrobicie, to pamiętajcie, że moi ludzie są zdecydowani, odważni i spragnieni łupów, więc jeśli nie będę wiedział zawczasu., z kim mam do czynienia, to nie zdołam wam w niczym pomóc".

Pragnienie łupów członków załogi "Fancy" rychło zostało zaspokojone i to w tak błyskotliwy sposób, że kapitan fregaty zyskał swój kolejny przydomek - Szczęściarz.
W okolicach Suratu (zachodnie Indie) udało się im bowiem zdobyć ogromny, uzbrojony w 62 działa i mający na pokładzie 400 ludzi okręt "Gang-i-sawai", należący do Wielkiego Mogoła, Władcy Indii.
Mimo liczebnej przewagi, jego załoga stawiała jedynie słaby opór, być może z tego powodu, że statek ten płynął z pielgrzymką do Mekki i znajdowało się na nim wiele kobiet i dzieci.
Wieziono też na nim wielkie bogactwa. Charles Johnson, wspominając o tym pryzie, pisze w swej Historii najsłynniejszych piratów, W rozdziale pt. "O kapitanie Averym i jego ludziach":
"Był to jeden z okrętów samego wielkiego Władcy, znajdowali się na nim liczni dygnitarze dworscy, a wśród nich ponoć córka monarchy w pielgrzymce do Mekki. Muzułmanie bowiem poczuwają się do obowiązku być tam choć raz w życiu; mieli też na pokładzie bogate dary do świętego miejsca. Wiadomo, że ludzie Wschodu podróżują z wielkim przepychem, biorąc ze sobą wszystkich niewolników, sługi, wystawne stroje i klejnoty, naczynia złote i srebrne, tudzież spore sumy na koszty podróży lądem. Można sobie wyobrazić, jak obłowili się rabusie na tym pryzie".

Obrabowanie okrętu Wielkiego Mogoła i porwanie jego córki (w innej wersji wnuczki), z którą, jak głosiła późniejsza legenda, Avery miał się ożenić, wszystko to spowodowało poważne napięcie w stosunkach między angielską Kompania Wschodnioindyjską a władcą Indii.
W Suracie i Agrze (ówczesna stolica Indii) tłumy oblegały domy angielskich rezydentów. W Bombaju wojska Wielkiego Mogoła otoczyły magazyny Kompanii i ustąpiły dopiero wtedy, gdy Anglicy wypłacili równowartość zrabowanych przez Averego bogactw. Rząd angielski wyznaczył 500 funtów nagrody za głowę śmiałego pirata, a Kompania Wschodnioindyjska podwoiła tę kwotę.

Tymczasem "Fancy", umykając przed tą burzą, pożeglował na Morze Karaibskie, aby tam korzystnie sprzedać łupy i przeczekać zagrożenie.
Najbardziej korzystnym schronieniem okazała się należąca do Danii Wyspa Św. Tomasza. Zamieszkujący tam wówczas jezuita ojciec Labat zapisał w swym dzienniku:
"Piraci sprzedawali zwój muślinu haftowanego złotem jedynie za 20 soli, równie tanio wyzbywali się innych towarów. Kupcy ze Św. Tomasza wypełnili swe magazyny produktami indyjskimi i następnie z wysokim zyskiem sprzedawali go innym, ja sam wydałem wszystkie pieniądze, aby jak najwięcej kupić tych towarów".

Stamtąd piraci udali się na Bahama, gdzie w zamian za ogromną łapówkę gubernator tych wysp, Nicholas Trott zgodził się na ich obecność w jednym z po-
rtów.
W podobny sposób usiłowali wpłynąć na gubernatora Jamajki, ale bez skutku. Donosił on w swym raporcie:
,,Piraci, którzy wyruszyli z La Coruna i zdobyli na Morzu Indyjskim ogromne bogactwa, przybyli do Providence (port na Jamajce) i usiłowali uzyskać przebaczenie, obiecując 20 tysięcy funtów".


Ścigany nie tylko przez władze państwowe, ale też przez łowców nagród (nagroda, jaką oferowano za jego głowę, była największą, jaką wówczas wyznaczono za schwytanie kogokolwiek), Avery zdecydował sięprozpuścić załogę, porzucić "Fancy" i zniknąć.
Część z jego ludzi udała się do Nowej Anglii, gdzie z powrotem zaciągnęli się na okręty płynące na Grand Round, inni pozostali na wyspach Morza Karaibskiego. On sam w towarzystwie najbardziej zaufanych, pod zmienionymi nazwiskami, udali się do Anglii na pokładzie okrętu "Seaflower".
Po wylądowaniu w porcie Danfarghy ślad po Averym zaginął.

Schwytano jednak jego towarzyszy. John Dann został zdemaskowany w Rochester przez własną gospodynię, która czyszcząc jego surdut odkryła zaszyte w nim złote monety i czym prędzej pobiegła zawiadomić o tym sędziego.
Pozostałych równiez rozpoznano i uwięziono, a indagowani w sprawie Averego składali sprzeczne zeznania. Jedni twierdzili, ze udał się do Szkocji, inni, że zamierzał powrócić do Plymouthi zaciągnąć się na statek, jeszcze inni, że spokojnie żyje w Londynie.

Faktem jest, że najsławniejszego pirata tamtych czasów nigdy nie schwytano.
Tym bardziej oddziaływał na wyobraźnię ówczesnych ludzi. Powiadano, że wrócił na Madagaskar, gdzie żyje w wielkim bogactwie, mając za żonę piękną córkę Wielkiego Mogoła i do dyspozycji grupę odważnych straceńców, złożoną z przedstawicieli różnorodnych nacji.

Będąc tak ekscytującą i malownicza postacią, Avery stał się również bohaterem literackim.
Szczególnie upodobał go sobie Daniel Defoe. On to jako prawdziwy autor Historii najsłynniejszych piratów (Charles Johnson to pseudonim) poświęcił mu pierwszy rozdział, pod tym samym pseudonimem stworzył sztukę sceniczną "Successful Pirate", której bohaterem jest Arviragus, piracki książę, żyjący na Madagaskarze.

Wreszcie już pod własnym nazwiskiem ogłosił w 1720 roku awanturniczą opowieść The Life Adventure and Piracies of Capitain Singleton, osnutą na tle losów Averego i jego bajecznych skarbów.
W Historii najsłynniejszych piratów dopisał, zapewne zgodnie z potrzebami społecznej moralności (,,zło nigdy nie popłaca"), dalsze łosy i żałosny koniec wspaniałego pirata. Miał on osiąść w miasteczku Bideford koło Bristolu, gdzie próbował sprzedać część swych kosztowności. Kupcy, którym je oferował, rozpoznałi go i szantażując nie tylko odmówili wypłacenia należności, ale zażądali pozostałych skarbów.
Ograbiony ze wszystkiego Avery miał umrzeć w nędzy tuż przed planowanym okrutnym wymierzeniem kary swym prześladowcom.

Piracka sława Averego miała również i inne konsekwencje.
Stała się impulsem prawdziwej epidemii pirackich buntów na angielskich statkach. Słabo opłacani i żyjący w ciężkich warunkach marynarze nie mieli wiele do stracenia. Wielu z nich zresztą było ofiarami przemocy, porywanymi wprost z ulicy lub z tawerny, gdyż brytyjska marynarka cierpiała wówczas na chroniczny brak ludzi.
Następnego dnia trzeźwiejąc byli już na pełnym morzu i musieli poddać się rozkazom kapitana. Tak potraktowani czekali na moment, aby odpłacić władzom pięknym za nadobne.

Dla załogi fregaty "Mocca" okazja taka zdarzyła się u wybrzeży Sumatry.
Zabito znienawidzonego kapitana, oficerów wsadzono do szalupy i puszczono na morze. Zmieniono nazwę okrętu na ,,Defense" i wywieszono piracką flagę.
Później jeszcze raz przemianowano fregatę na "Decision" i pod dowództwem niejakiego Clifforda stał się on na kilka lat postrachem kupieckich statków na Oceanie Indyjskim.

Wieści o tym, coraz bardziej niepokojące, zaczęły docierać do Londynu.
Wysoko postawieni członkowie rządzącej wówczas w Anglii partii wigów postanowili temu zaradzić. Pod zmyślonymi nazwiskami powołali swego rodzaju spółkę akcyjną, która miała zakupić i wyposażyć okręt wojenny, przeznaczony do zwalczania piratów na Oceanie Indyjskim.
W skład spółki weszli między innymi: sir John Somers, będący lordem kanclerzem, Edward Russell, hrabia Oxfordu i lord admiralicj i oraz hrabia Bellomont, gubernator Nowego Jorku, który zastąpił na tym stanowisku Benjamina Flechtera.

[2 kwietnia 1698 roku gubernator Nowego Jorku Fletcher został wezwany do kraju w niełasce.
Richard Coote doniósł, że gubernator Fletcher przyznał "licencje handlowe statkom, o których wszyscy wiedzieli, że mają zajmować się "handlem na Morzu Czerwonym", jak grzecznie nazywano handel z piratami; prowizje za korsarstwo wydano statkom, o których wszyscy wiedzieli, że wypływają w morze jako piraci.

Edward Randolph, agent koronny nadzorujący handel, zgromadził dowody, które skazały Fletchera na porażkę.
Pierwszy lord Bellomont został gubernatorem Nowego Jorku.]


First Lord Bellomont

Wysyłając ten okręt wigowie zamierzali osiągnąć dwie korzyści: zdobyć poparcie wyborców, szczególnie tych, którzy zainteresowani byli w zwalczaniu piractwa, oraz osiągnąć korzyści finansowe, jeśli organizowana wyprawa przyniesie zyski. Zakupiony okręt nosił nazwę "Adventure Galley" i był średniej klasy żaglowcem, uzbrojonym w trzydzieści dział.
Jego kapitanem mianowano Williama Kidda i nie była to przypadkowa nominacja.

Urodzony prawdopodobnie w 1645 roku Kidd był synem pastora i w młodości kształcono go w tym samym kierunku.
Uciekł jednak na morze, przeszedł kolejne stopnie marynarskich awansów i w 1689 roku został kapitanem korsarskiego okrętu zwalczającego francuską żeglugę na wodach Morza Karaibskiego. Później zawarł związek małżeński z bogatą wdoWa i stał się posiadaczem eleganckiej rezydencji przy Wall Street
W Nowym Jorku. Tam zaprzyjaźnił się z Bellomontem, który rekomendował go na wspomniane stanowisko.

Wyprawa wyruszyła w lutym 1696 roku i od początku nie sprzyjało jej szczęście.
Po przybyciu do Plymouth w Anglii królewscy komisarze przemocą zabrali mu najlepszych członków załogi i przenieśli na inne okręty wojenne (trwała nadal wojna Anglii z Francją). Kidd zmuszony został do powrotu do Nowego Jorku, gdzie udało mu się uzupełnić załogę i we wrześniu wyruszył ponownie. W okolicach Przylądka Dobrej Nadziei omal znowu nie stracił załogi. "Adventure Galley" natknął sie bowiem na eskadrę okrętów angielskich, których admirał niedwuznacznie dawał do zrozumienia, że potrzebuje ludzi na swych jednostkach. Tym razem, nauczony przykrym doświadczeniem, Kidd postawił wszystkie żagle i uciekł jak najszybciej. Historycy, którzy później oceniali jego działalność, twierdzili, ze ucieczka ta świadczyć może, iż już wówczas Kidd miał nieczyste zamiary i planował uprawianie piractwa. Świadczyć o tym miała równiez przeszłość większości ludzi, którzy zamustrowali się na jego okręt w Nowym Jorku, a którzy już wcześniej bywali na Oceanie Indyjskim na pokładach przemytniczo-pirackich okrętów.
Czy tak było naprawdę, trudno jest dziś powiedzieć. Kidd miał powody, aby unikać tych jednostek, które nosiły tę samą, co on angielską flagę, a jeśli chodzi o załogę, to innych ludzi do tak ryzykownego przedsięwzięcia nigdzie by po prostu nie znalazł.
W zamian za to ryzyko ludzie ci, tak samo zresztą jak Kidd, liczyli na zarobek, i to zarobek znaczny. Tymczasem w służbie spółki nadzieje na to nie były zbyt optymistyczne. Kidd jako kapitan mógł liczyć na 50 funtów za każdy zniszczony piracki statek, członkowie załogi odpowiednio mniej.

Tymczasem niepowodzenia przeciągały się.
Pierwszym pryzem okazał się francuski statek rybacki, na którym jedynym łupem były ryby i sól.

Następnie "Adventure Galley" wdał się w walkę z okrętami portugalskiej guarda costas (straż wybrzeży) i został powaznie uszkodzony. Straty naprawiano na Madagaskarze i coraz bardziej zniecierpliwiona załoga zaczęła domagać się pieniędzy. Planowała obrabować stojący w poblizu angielski statek "Loyal Captain", a gdy Kidd stanowczo się sprzeciwił, jeden z jego podwładnych - działowy William Moore, zaczął go lzyć.
W uniesieniu Kidd zadał mu wiadrem śmiertelny cios w głowę. Zbliżający się nieuchronnie wybuch buntu odsunięty został zdobyciem trzech niewielkich statków - francuskiego, holenderskiego i arabskiego. Zapewne ich kapitanowie mieli coś na sumieniu i można było im wmówić piracką działalność, ale argument ten nie mógł już mieć żadnego zastosowania wobec typowo handlowego indyjskiego statku ,,Quetta Merchant". Jego kapitanem był Anglik, załoga składała się z Holendrów, a w ładowniach spoczywały tkaniny należące do kupców ormiańskich. Po zrabowaniu towary te sprzedano za kwotę 10 tysięcy funtów, z czego jedna czwarta przypadła Kiddowi.
Od tej pory nie było już wątpliwości, że wysłany przez spółkę najwyższych dostojników angielskich okręt, mający zwalczać piratów, przeistoczył się w jeszcze jednego pirackiego ,,jastrzębia". Tym bardziej że w Suracie, gdzie ormiańscy kupcy mieli wielkie wpływy, powtórzyła się historia, którą wcześniej wywołał Avery złupieniem statku Wielkiego Mogoła. Ponieważ Kidd był Anglikiem, współwinnymi jego przestępstwa uznano kupców angielskich. Wypędzono ich z faktorii i nakazano zapłacić wysokie odszkodowanie. Anglicy odmówili płacenia za pirackie wybryki i wysłali swe okręty, które wycelowały działa w zabudowania miasta. Zanosiło się, iż z winy piratów wybuchnie kolejna krwawa wojna. Z trudem udało się ją zazegnać. Indyjski gubernator Suratu zmniejszył wysokość kontrybucji, zaś Anglicy zobowiązali się do bardziej aktywnego zwalczania piractwa.
I mieli ku temu sprzyjającą okoliczność, bo właśnie wówczas, w 1698 roku, kończyła się wojna Anglii z Francją i zaangażowane w nią dotychczas okręty wojenne mogły przepłynąć na Ocean Indyjski.

Tymczasem Kidd holując za sobą ,,Quetta Merchant" popłynął na Madagaskar, gdzie w jednej z zatoczek napotkał wspomnianą już piracką fregatę "Mocca", noszącą teraz nazwę ,,Decision" i dowodzoną przez Roberta Cuillforda. Kidd, tak jakby przypomniał sobie nagle powierzone mu obowiązki, postanowił aresztować pirata. Ten jednak, dysponując jedynie czterdziestoma ludźmi, zbiegł na ląd i ukrył się w zaroślach. Jego okręt i znajdujące się na nim łupy stały otworem przed Kiddem. Ale wypadki potoczyły się inaczej. Cuillford wszedł w porozumienie z załogą Kidda i przy jej pomocy zamierzał przejąć władzę na "Adventure Galley" i "Quetta Merchant". Zabarykadowanemu w kapitańskiej kajucie Kiddowi doniesiono, że jeżeli ma inne zdanie w tej sprawie, to ,,może otrzymać kulę w łeb jako swój udział w podziale łupów". Kidd miał jednak również swych stronników, którym w końcu udało się sprawę załagodzić. Cuillford ze swymi ludźmi popłynął w swoją stronę, zaś Kidd z wierną częścią załogi porzucili cieknący coraz bardziej "Adventure Galley" i na pokładzie "Quetta Merchant" wyruszyli do Ameryki.

[1 kwietnia 1698 roku kapitan William Kidd przybył na Wyspę Najświętszej Marii Panny (St. Marys) u wybrzeży Madagaskaru po splądrowaniu czarterowanego w Indiach Wschodnich statku Quedagh Merchant, którego nazwę przemianował na Adventure Galley. Tam spotkał starego przeciwnika Roberta Culliforda. Kidd rozkazał swojej załodze zaatakować, ale zmęczona jego okropnym przywództwem większość załogi przeszła na stronę Culliforda. Wraz z kilkoma pozostałymi członkami załogi Kidd rozkazał wyrzucić na brzeg i spalić Adventure Galley, podczas gdy on wchodził na pokład swojego drugiego statku Adventure Prize i uciekał na Karaiby.]


Kapitan William Kidd

Latem 1699 roku dopłynęli do Karaibów, szukając schronienia na przyjaznej dotychczas piratom New Providence.
Tam dowiedzieli się jednak, że w tym czasie wiele się zmieniło. Rządzący dotychczas na wyspie Woodes Rogers wzorem Morgana porzucił piractwo, przeszedł na stronę króla i otrzymał pełnomocnictwa do zwalczania morskiego rozboju. Dowiedział się tam też, że król Anglii ogłosił kolejny Akt Łaski dla piratów, którzy porzucą to zajęcie. Akt ten wykluczał jednak z amnestii ,,wstrętnych piratów Averego i Kidda".

Gubernatorzy angielskich kolonii w Ameryce, od Jamajki po Nową Fundlandię, mieli go ścigać i dostarczyć do Londynu, gdzie znajdował się wówczas jedyny w imperium brytyjskim sąd uprawniony do sądzenia piratów.
Dowiedziawszy się o tym, postanowił popłynąć do Bostonu, aby szukać schronienia u swego protektora, lorda Bellomonta i wyjaśnić całe nieporozumienie, gdyż nadal nie uważał się za pirata.

Jeśli jestem piratem - twierdził, to są nimi również wszyscy kapitanowie, którzy z upoważnienia Admiralicji uprawiali korsarstwo wobec państw wrogich Anglii. Miał w tym wiele racji, ale nie wiedział, co w tym czasie działo się w Londynie.
Otóż wyszło tam na jaw istnienie owej tajnej spółki zawiązanej przez prominentnych wigów, a co gorsza ujawniono jej związki z kapitanem Kiddem, o którego działalności i skarbach krążyły nieprawdopodobne plotki. Rywalizujące z wigami stronnictwo torysów wykorzystało ten fakt do skompromitowania konkurentów. Po Londynie krążyły pamflety, w których rządzący gabinet wigów przedstawiany był jako "Stowarzyszenie Piratów", zanosiło się na największy w stuleciu skandal polityczny w Anglii.
Kidd miał o tym dowiedzieć się dopiero W Bostonie. Wcześniej za radą przyjaciół z wyspy Antigua sprzedał (według innej wersji zatopił w ustronnej zatoczce Hispanoli) kompromitujący go ,,Quetta Merchant", rozpuścił załogę i zakupił niewielki slup "Antonio", na którym udał się do Nowej Anglii. Tam dopiero zaczął rozumieć, w jakie popadł tarapaty. Wigowie, ratując własną skórę, za wszelką cenę starali się wyprzeć jakichkolwiek z nim związków. Jego dawny przyjaciel lord Bellomont nakazał wtrącić go do więzienia, oświadczając, ,,że nie było na świecie większego kłarncy i złodzieja niż kapitan Kidd".
Zakuty w kajdany w wilgotnym lochu spędził Kidd w Bostonie pół roku i na początku 1700 roku przewieziony został do Londynu.
Tam trzymano go jeszcze dwa lata w więzieniu Newgate. Przesłuchiwano go kilkakrotnie w Izbie Gmin, gdzie torysi chcieli przede wszystkim wydobyć z niego kompromitujące Wigów oświadczenie, iż na zlecenie tajnej spółki miał napadać i rabować statki indyjskie. Gdyby się do tego przyznał, stałby się bohaterem torysów i wrogiej wigom opinii publicznej, zapewne też uratowałby swe życie. On jednak nadal pokładał nadzieje w swych dawnych protektorach i za wszelką cenę ich osłaniał.
Po przesłuchaniach postawiono go przed sądem, który jednak nie udowodnił mu uprawiania piractwa. Zajęcie i obrabowanie ,,Quetta Merchant" tłumaczył
Kidd tym, że statek ten posługiwał się francuskim glejtem, co czyniło go automatycznie wrogiem Anglii, będącej wówczas w stanie wojny z Francją. Glejt ten, będący ważnym dowodem obrony, przekazał podobno Kidd lordowi Bellomotowi jako jednemu z udziałowców spółki, ale ten konsekwentnie wypierał się jakichkolwiek związków z "obrzydliwym piratem".
W końcu sądzono Kidda za zabójstwo mata Williama Moore'a oraz za samowolną sprzedaż i podział łupów zagarniętych na ,,Quetta Merchant". W normalnych okolicznościach Kidd wyszedłby z tego obronną ręką, szczególnie, że owo zabójstwo było nieumyślne, co potwierdzili świadkowie. Jednakże wszyscy byli przeciwko niemu, wigowie chcieli jak najszybciej zamknąć mu usta, a torysi ukarać, że nie wziął udziału w ich intrydze.
Skazano go na śmierć i powieszono na miejscu straceń w Wapping, a ciało wystawiono na widok publiczny, "aby swym strasznym wyglądem odstraszało innych od popełnienia podobnych zbrodni".

Sto lat później amerykański historyk odnalazł w archiwach Bostonu ów francuski glejt "Quetta Merchant", który mógłby uratować życie nieszczęsnej ofierze politycznych rozgrywek.

Trzecim najbardziej niezwykłym wśród trójcy najsłynniejszych piratów Oceanu Indyjskiego był Francuz Misson.
Johnson (ps. Defoe) poświęca mu cały obszerny rozdział w swej Historii najsłynniejszych piratów i jest to jedyne źródło opowiadające w szczegółach
o tej postaci. Opowieść swą opiera on na pewnym manuskrypcie francuskim, który "niezwykłym trafem" dostał się do jego rąk, a który stanowił swego rodzaju pamiętnik Missona. Otóż w młodości ów kawaler pływał w charakterze oficera na francuskim okręcie ,,La Victoire". W czasie pobytu w Rzymie poznał on byłego dominikanina Caraccioliego, który wywarł duży wpływ na młodego człowieka. Sam zrażony do chrześcijaństwa, zaszczepił on w umyśle Missona idee libertyńskie i deistyczne, zapoznał go z utopijną teorią idealnego społeczeństwa Tomasza Morusa. Podobno widok zepsucia kleru w "stolicy katolicyzmu" ostatecznie przesądził o tym, ze obydwaj zapragnęli stworzyć republikę, w której ludzie żyliby w równości, sprawiedliwości, prostocie i bliskich związkach z naturą. Takie ideały można było realizować tylko tam, gdzie nie sięgała jeszcze bezwzględna władza państw i kościołów. Takie mozliwości oferowały wyspy Oceanu Indyj kiego.
Okazja nadarzyła się niebawem. W czasie walki ,,La Victoire" z angielskim okrętem "Wichelsea", na francuskiej jednostce zginęli wszyscy oficerowie, z wyjątkiem Missona. Wspólnie z Caracciolim, który zaciągnął się tam w charakterze marynarza, przekonali załogę, by "zostali ludźmi wolnymi i prowadzili życie dobre, sprawiedliwe, niewinne i szlachetne, zgodne z Bogiem i Naturą". Marynarze nie dali się długo namawiać i okrzyknęli Missona kapitanem, sami zaś ,,bojownikami o wolność". Na maszt wciągnięto flagę "Za Boga i wolność".
Od tej pory rozpoczęła się ich wielka przygoda. Pływali po morzach i uprawiali "dziwne piractwo". Napadniętym statkom zabierali jedynie żywność i to, co było im potrzebne, nikogo nie zabijali, a uwolnionych niewolników wcielali między siebie lub zawozili na afrykański brzeg. Po wpłynięciu na Ocean lndyjski założyli swą bazę na wyspie Anjuan w archipelagu Komorów. Stamtąd przenieśli się na północny Madagaskar, gdzie w zatoce Diego Suarez przystąpili do realizacji swego głównego zamierzenia, budowy osady, której mieszkańcy żyliby według zasad utopijnego socjalizmu. Nazwali ją Libertarią, a sami siebie Liberami. Pierwszymi członkami tej republiki byli podwładni Missona z "La Victoire" oraz ich tubylcze zony. Później dołączyć mieli do nich inni piraci: Thomas Tew wraz ze swą załogą oraz marynarze z "Adventure Galley", którzy porzucili Kidda, gdy ten płynął do Ameryki.

Początkowo Libertaria rozkwitała.
Jej mieszkańcy wznieśli swe domy i otoczyli je fortyfikacjami, które wytrzymały atak okrętów portugalskich. Urządzili też niewielką stocznię, w której wybudowali dwa slupy ,,Enfance" (Dzieciństwo) i "Liberte" (Wolność), których używali w pirackich wyprawach. Utrzymywali też dobre stosunki z tubylcami, spośród których brali swe żony. Nic więc nie zapowiadało nieszczęścia, które wydarzyło się prawdopodobnie w 1701 roku. Wrogie plemię z głębi wyspy napadło na śpiących mieszkańców Libertarii i wszystkich wymordowało. Zginął między innymi Caraccioli i żona Missona - córka księcia Komorów. Misson przebywał w tym czasie wraz z Tewem na pirackiej wyprawie. Gdy ujrzał dzieło zniszczenia, załamał się. Wsiadł na swój okręt i popłynął przed siebie. Podobno zatonął w gwałtownym sztormie. Po Libertarii nie pozostał ślad, wszystko porosły kolczaste krzewy. Czy Misson istniał naprawdę, zastanawiają się historycy.
Wiele wskazuje bowiem na to, że jet on jedynie wytworem wyobraźni autora "Historii najsłynniejszych piratów", tak jak wytworem wyobraźni Swifta są fantastyczne ludy i stwory zaludniające Podróźe Guliwera.

W obydwu przypadkach nie są to jednak wyłącznie wytwory czystej wyobraźni.
Obydwaj bacznie obserwowali ówczesne śmiałe wyprawy morskie do egzotycznych, nie odkrytych jeszcze zakątków świata, czytali pamiętniki, relacje i gazetowe doniesienia. Stamtąd czerpali tworzywo dla swej wyobraźni, a takze w pewien sposób uprawdopodobniali swe opowieści.

Swiftowi wiele pomógł William Dampier, pirat, korsarz i podróżnik.
Defoe czerpał z ekscytujących wówczas opinię publiczną Anglii doniesień o niezwykłych wyczynach piratów na egzotycznych morzach, a jego bohaterami byli zarówno piraci autentyczni, jak i zmyśleni.


Wlliam Dampier

Do pierwszych należeli np. Avery i Tew, drugich reprezentować mógł Misson.
Jest np. wielce wymowne, że o tak sławnym na Oceanie Indyjskim piracie nie wspomina ani słowem w swym dzienniku Baldridge, będący wówczas, gdy budowano utopijną Libertarię, w środku pirackich wydarzeń tamtego akwenu i znający wszystkich ważniejszych piratów, którzy po zaopatrzenie, sprzedaż łupów czy naprawy swych okrętów zawijali na Wyspę Św. Marii.

[W kwietniu 1719 roku pirat Christopher Condent przyjął Wyspę Najświętszej Marii Panny na Madagaskarze jako swoją bazę operacyjną.]


Christopher Condent

W kolejnym rozdziale Historii w całości poświęconym sylwetce Tewa, Defoe czyni z niego bliskiego towarzysza Missona, współbudowniczego Libertarii i współuczestnika pirackich wypraw. Uwiarygodnia w ten sposób tego ostatniego, wplatając go w losy postaci autentycznej.

Tyle tylko, że losy Tewa potoczyły się inaczej niż to opisał autor Historii.
W ostatnich latach XVII wieku, kiedy istnieć miała Libertaria, Tewa nie było już na Oceanie Indyjskim. W grudniu 1693 roku opuścił ten akwen i po kilku miesiącach przybył na Rhode Island, przywożąc, jak donosił "Boston Globe", "sto tysięcy funtów w złocie i srebrze i wielki ładunek kości słoniowej, którą zakupili kupcy z Bostonu". Późniejsze losy Tewa, między innymi to, że w 1711 roku miał powrócić na Ocean Indyjski, tam zginąć w utarczce, nie znajdują innego potwierdzenia niż to zawarte w książce Defoe.

Nie oznacza to jednak, że piraci zniknęli już wówczas z tego akwenu. Byli tam nadal, choć wieści o nich nadchodziły dość sprzeczne, zgoła fantastyczne, lecz bliskie w swej wymowie nastrojowej utopii swobodnego życia na łonie natury, przedstawionej przez Defoe w opowieści o Missonie. Zgodnie też z tą opowieścią piracką wyspą na Oceanie Indyjskim stał się wówczas, w pierwszych dwóch dziesięcioleciach XVIII wieku - Madagaskar.
W jednej z owych rewelacji, Hamilton, kupiec angielski z Suratu, donosił, że w 1704 roku przybył na Madagaskar szkocki kupiec Millard z ładunkiem porteru i rumu, którym handlował z piratami.
Cały ładunek szybko rozkupiono i rozpoczęła się gigantyczna pijatyka, po której ludzie zaczeli umierać w strasznych męczarniach.
Alkohol okazał się zatruty. Komentując to - a umrzeć miało wówczas pięciuset ludzi - Hamilton nie bez satysfakcji napisał:
,,Millard uczynił więcej dla wytępienia piratów niż wszystkie eskadry wojenne wysłane do walki z nimi".

Bo rzeczywiście ich komandorowie nie kwapili się specjalnie do walki z piratami, ale też piraci nie mieli specjalnej ochoty, aby te ataki odpierać.
Wymownym przykładem może tu być zdarzenie, jakie miało miejsce wiosną 1699 roku na Wyspie Św. Marii.
Do tej pirackiej faktorii przypłynął wówczas na czele swej eskadry komandor Warren, wysłany na Ocean Indyjski, aby w końcu zrobić porządek z piratami. Piracki port był tak silnie ufortyfikowany, że uchodził za niezdobyty, broniło go zaś, według obliczeń Warrena, 1500 zaprawionych w bojach ludzi. Mimo to na widok zbliżających się okrętów króla Anglii żadne z kilkudziesięciu dział rozmieszczonych na wyspie nie odezwało się. Piraci zablokowali wejście do portu, zatapiając tam statek i bez walki uciekli przez wąską cieśninę na Madagaskar.
Warren popłynął za nimi, ale jego działanie ograniczyło się do ogłoszenia królewskiego Aktu Łaski i oczekiwania na tych, którzy chcieli skorzystać z amnestii.

Jeszcze łagodniej postępował jego następca (Warren zmarł jesienią 1699 roku), kapitan Littleton.
Żadnego z piratów nie schwytał przemocą ani nie uwięził. Jak z żalem zapisał cytowany już Hamilton,
,,Z jakichś nader ważnych powodów wypuszczał ich na wolność. A ponieważ mieli kłopoty z karenowaniem (czyszczeniem kadłubów) swych okrętów, pożyczał im potrzebny do tego sprzęt".
Jak twierdzono złośliwie, jego okręty wystrzeliły tylko raz: aby odpowiedzieć na salut honorowy witający je w porcie na Wyspie Św. Marii, gdzie wpłynęły tym razem już w charakterze gości. Fakt ten zapisał Littleton w swym dzieniku okrętowym, podkreślając, iż w dowód szacunku dla okrętów królewskich piraci wystrzelili dziesięć razy, podczas gdy on odpowiedział pięcioma wystrzałami.

Sielanka ta nie mogła przysłonić faktu, że epoka wielkiego piractwa na Oceanie Indyjskim dobiegała końca.
Rozumieli to zarówno piraci, jak i królewscy komandorzy i zapewne dlatego obydwie strony postępowały tak łagodnie. Schyłek piractwa i zubożenie piratów potwierdza w kilka lat później znany nam już Woodes Rogers, który zanim ostatecznie zniszczył pirackie gniazdo na New Providence około 1718 roku (za co w 1721 roku mianowany został gubernatorem Bahamów), zajmował się handlem niewolnikami z Afryki Wschodniej. W 1710 roku zawinął w tym celuna Madagaskar i napotkał tam dawnych piratów prowadzących spokojne, osiadłe życie w otoczeniu żon i dzieci.
"Nie mogę powiedzieć - napisał -- że byli obszarpani, gdyż prawie nie mieli już odzieży i okrywali swój wstyd skórami dzikich zwierząt. Długowłosi, brodaci, przedstawiali najdzikszy widok, jaki można sobie wyobrazić".

Dziesięć lat później podobne spotkanie zdarzyło się komandorowi Thomasowi Mathewsowi, który wysłany został na Ocean Indyjski, aby zwalczać i chwytać tych piratów, którzy po pacyfikacji New Providence przez Rogersa, tam właśnie przenieśli swą działalność. Na brzegach Madagaskaru natknął się on wówczas na pirata, którego można by uznać za pierwowzór Missona.
Przedstawił się jako Jean Palantain, dawny sławny pirat, a wówczas już bogaty posiadacz ziemski, dożywający swych lat w obszernej rezydencji, żyjący w przyjaźni z tubylcami i mający za żonę ich księżniczkę. Zakupił on od Mathewsa zapas odzieży i rumu, płacąc za wszystko szczerym złotem, a następnie zaprosił Anglików na wystawną ucztę. Powracając z niej Anglicy nie mogli oprzeć się pokusie, aby nie napaść na odprowadzających go ludzi Palantaina, kilku z nich zabili i obrabowali. Tłumacząc to postępowanie Mathews miał powiedzieć do swych oficerów:
,,Nie jesteśmy podobni do tych nędznych piratów, którzy mając na sumieniu tyle okropnych grzechów, mają czelność osiedlać się w tym raju na ziemi i oddawać się rozpuście".
Mathews powrócił do Anglii w 1722 roku i złożył publiczne sprawozdanie ze swej działalności. I jest wielce prawdopodobne, iż owa postać pirata Palantaina, żyjącego w dostatku na łonie natury i ów ,,raj na ziemi" na Madagaskarze zapadły głęboko w pamięć Daniela Defoe. Tym bardziej że pisał właśnie swą Historię najsłynniejszych piratów, ich zbmdniczych czynów i rabnnków, która w dwóch tomach ukazała się w latach l724-l727.

Ostatni akord w epopei pirackiej na Oceanie Indyjskim w XVIII wieku ode grali uciekinierzy z New Providence - John Taylor, Olivier La Bouche, zwany Le Vasseur, i Edward England, którego Defoe scharakteryzował jako człowieka ,,z natury dobrego, ludzkiego, nieskłonnego do okrucieństwa, ale często ulegającego złym wpływom".
Początkowo wszyscy trzej działali wspólnie. Ich najgłośniejszym wyczynem był atak na dwa statki należące do angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, stojące na kotwicy u brzegów wyspy Johanna w archipelagu Komorów. Widząc zbliżaj ące się okręty niosące czarne flagi na masztach, jeden z tych statków - ,,Greenwich" uciekł na pełne morze, drugi zaś dowodzony przez Jamesa Macrae - "Cassandra", przyjął walkę. Starcie było bardzo krwawe, ale załoga ,,Cassandry" poczynała sobie tak odważnie, że doprowadziła do zatopienia okrętu Englanda - "Victory" i poważnie uszkodziła "Fancy" Taylora. Musiała w końcu jednak ulec przewadze, choć jej straty w ludziach były mniejsze niż piratów. Ciężko ranny Macrae przybył na pokład wyciągniętego na brzeg i naprawianego "Victory", aby omówić warunki kapitulacji i wysokość okupu.
Otrzymał on od Englanda słowo honoru, że włos mu z głowy nie spadnie, tymczasem Taylor, rozwścieczony strata tylu swych ludzi, domagał się jego głowy. Doszło do ostrej kłótni między obydwoma pirackimi kapitanami, którzy już mieli sięgać do pistoletów, gdy między nich wkroczyć miał - jak pisał później Hamilton potężny, jednonogi pirat - prototyp Johna Silvera z Wyspy Skarbów Stevensona, który groźnie, ale stanowczo załagodził spór.
Do Taylora zapewne bardziej niż groźby jednonogiego przemówiła oferta Englanda, aby w zamian za uszkodzony ',,Fancy" otrzymał ,,Cassandrę". Sprawę zakończono po dżentelmeńsku. Macrae odzyskał wolność, podarowano mu też "Fancy", na który przeniesiono połowę ładunku z "Cassandry" i z resztką swej załogi odpłynął on do Bombaju, dokąd płynęli siedem tygodni, W czasie których prawie wszyscy zmarli z pragnienia.

Piraci tymczasem rabowali na wielką skalę wybrzeża Indii, okrutnie torturując tych, którzy nie chcieli ujawnić, gdzie ukryli swe skarby.
Łupy sprzedawali w Cochin, faktorii należącej do Holendrów, którzy konkurowali z angielską Kompania Wschodnioindyjską i po cichu popierali piratów. Tam też dowiedzieli się, że gubernator Bombaju - Boone zebrał wszystkie okręty, które miał pod ręką i organizuje wyprawę mającą poskromić piractwo na Oceanie lndyjskim. Na czele tej eskadry stanął znany już z Waleczności i odwagi komandor Macrae.
Na wieść o tym Taylor i Le Bouche wpadli we wściekłość i zamierzali wręcz zamordować Englanda, którego obwiniali o to, że wypuszczając Macrae'a żywym, przysparza im teraz poważnych kłopotów. Temu drastycznemu rozstrzygnięciu przeciwstawiło się jednak zgromadzenie wszystkich członków pirackich załóg, W którym rej wodził wspomniany już prototyp Johna Silvera.
W końcu zdecydowano się wysadzić Englanda wraz z jego zwolennikami na bezludnej wyspie.
Przebywali tam przez kilka miesięcy, aż trafili na nich tubylcy i przewieźli na Madagaskar.

W tym czasie Taylor na ,,Cassandrze" i La Bouche, który objął dowództwo "Victory", zdobyli łup tak wielki, że uczynił ich bogatymi na całe życie.
W jednej z zatoczek wyspy llle de Bourbon na Maskarenach (obecnie wyspa ta nosi nazwę Reunion), zaskoczyli załogę dużego, uzbrojonego w siedem-
dziesiąt dział, okrętu portugalskiego, na którym wracał do Portugalii wicekról Goa - Condee de Erisceria.
Okręt ten wiózł wielką ilość szlachetnych kamieni należących do skarbu królewskiego oraz prywatne kosztowności wicekróla. Na Reunion, należącym wówczas do Francji, Portugalczycy naprawiali swą jednostkę, która doznała uszkodzeń w czasie sztormu, jaki napotkała w pobliżu Przylądka Dobrej Nadziei.
Piraci weszli do zatoczki pod flagami angielskimi, myląc w ten sposób Portugalczyków, którzy sądzili, że mają do czynienia z okrętami Kompanii Wschodnioindyjskiej. Zaskoczeni nie bronili się zbytnio i ich wielki skarb przeszedł na własność piratów.
Jak pisze Defoe, na każdego z członków pirackich załóg przypadło wówczas cztery tysiące funtów w złotych monetach i po 42 niewielkie diamenty. Niektórzy dostawali mniejszą ilość szlachetnych kamieni, ale za to były one większe.
Pewnemu z piratów przypadł tylko jeden, ale za to wielki diament. Niezadowolony z tego, nie chcąc być gorszy od towarzyszy, wrzucił ów piękny kamień do
moździerza i rozbił go na mniejsze. Z dumą pokazywał, że ma ich 43, czyli więcej niż inni piraci. Defoe przytacza tę historyjkę jako dowód głupoty i chciwości pirackich prostaków.
Prostacy ci potrafili jednak myśleć. Byli bogaci, a krwawa lekcja, której udzielił im Macrae W czasie obrony ,,Cassandry", nauczyła ich, że łupy zdobywa się coraz większym kosztem. Postanowili wycofać się z "interesu", a kazdy z trzech pirackich kapitanów uczynił to inaczej.
O Englandzie słuch zaginął, co świadczy, że urządził się najlepiej, tak jak prawdopodobnie Avery, żył gdzieś pod zmienionym nazwiskiem jako zamożny, powszechnie szanowany obywatel.
Le Bouche, który miał skłonność do wystawnego i rozrzutnego zycia, skończył marnie. Jako poddany króla Francji osiedlił się na francuskim Reunion i początkowo cieszył się przyj aźnią gubernatora wyspy. Zgubiło go jednak bogactwo, które go źródła były znane. Kiedy już minął strach przed piratami na Oceanie Indyjskim postawiono go przed sądem, skazano na śmierć,
powieszono, a majątek skonfiskowano.
Taylor porzucił cieknącą "Cassandrę" i na zdobytym żaglowcu portugalskim popłynął na Morze Karaibskie. Podobnie jak Avery czy Kidd usiłował kupić sobie azyl na Jamajce i New Providance, ale czasy były już inne i odprawiono go z niczym. Popłynął wtedy do Portobelo i tam w mieście, które wcześniej doznało ciężkich chwil od piratów, zaoferował swe usługi. O dziwo, został przyjęty i pływał na usługach Hiszpanów aż do śmierci.

Wraz z nim zamknęła się ostatecznie piracka epoka wielkiego okrążenia na Oceanie Indyjskim.