Piraci
Oceanu Indyjskiego
Porównaj także: Nowożytni
piraci Oceanu Indyjskiego
tzw. "Wielkie okrążenie
na Ocean Indyjski"
Druga fala nękanych na Antylach (patrz: ANTYLE, a także KARAIBY XVII w. oraz "ZŁOTA ERA
PIRACTWA" ) bukanierów i
flibustierów
dotarła jeszcze dalej niż Sharp i Roberts,
bo aż na Ocean Indyjski.
Był to wowczas już ostatni na świecie akwen
wymarzony dla pirackiej działalności.
Europejskie państwa kolonialne jeszcze nie umocniły
się tu na tyle, aby skutecznie kontrolować wybrzeża i
szlaki morskie. Wiele rejonów było jeszcze bezludnych
lub zamieszkałych tylko przez tubylców, zaś rozrzucone
wzdłuż afrykańskich wybrzeży wyspy - Komory,
Seszele, Maskareny i ogromny Madagaskar -
oferowały mnóstwo użytecznych dla piratów kryjówek.
Klimat był łagodny i tropikalny, podobnie jak na
Antylach, a na azjatyckich brzegach kwitły bogate
miasta, których mieszkańcy z zapałem uprawiali morski
handel. Łupów można było więc spodziewać się
obfitych.
Z tej perspektywy Ocean Indyjski jawił się jako
prawdziwa piracka
Ziemia Obiecana.
Pierwszym piratem, który dotarł w ten rejon z
Karaibów, był podobno kapitan Eton
na okręcie ,,Nicholas".
Przybył tam w 1686 roku od wschodu, po przepłynięciu
Oceanu Spokojnego.
W portach hiszpańskich i portugalskich podawał się za
francuskiego hydrografa, przemierzajacego oceany w celach
naukowych.
W Zatoce Kantońskiej zamierzał obrabować flotylle
chińskich dżonek załadowanych jedwabiem, ale jego
załoga złożona z "rasowych" antylskich
bukanierów nie chciała o tym słyszeć. Czyż szmaty,
nawet drogocenne, mogą być łupem prawdziwego pirata?
Co innego złoto i szlachetne kamienie, w ostateczności
srebro. O to warto ryzykować głową.
Eton musiał więc zmienić plan i wyruszył w stronę
Manili, skąd właśnie wyruszały w coroczny rejs "manilskie galeony"
wiozące taki właśnie ładunek.
Niestety, po długotrwałej żegludze na Pacyfiku kadłub
"Nicholasa" tak był obrośnięty wodorostami,
że dobrze przygotowane do podróży hiszpańskie
żaglowce bez trudu mu uciekły.
Po tym niepowodzeniu wśród piratów wynikły kłótnie.
Część z ich postanowiła wracać do Europy i
zamustrowała się na statku holenderskim wypływającym
z Batawii (obecie Dżakarta).
Pozostali na czele z Etonem porzucili zdezelowanego "Nicholasa",
kupili niewielki kuter i wyruszyli na Morze Chińskie,
aby próbować szczęścia. Od tej pory słuch o nich
zaginął.
Ale piratów wciąż przybywało.
W 1687 roku nieznany angielski rozbójnik
ograbił portugalska faktorię w Zatoce Perskiej.
W okolicach Goa w Indiach pojawił się irlandzki pirat Filip
Bibington na żaglowcu "Beatiful
Mary", który ograbił między innymi ormiański
statek płynący do Madrasu.
W pobliżu Suratu działały w tym czasie dwa
pirackie okręty pod duńska flagą
(Duńczycy mieli wówczas w Indiach własne faktorie),
zaś na Morzu Czerwonym grabili piraci
wystawiający flagę angielską.
W 1689 roku mieszkańców Wyspy Św. Heleny,
która była swoistą "oberżą morską",
gdyż zatrzymywały się na niej, dla uzupełnienia wody
i pożywienia, wszystkie statki płynące z Europy do
Azji, zaszokował widok trzech okrętów pirackich
wracających z Oceanu Indyjskiego i tak przeciążonych
łupami, że kazda większa fala mogła je zatopić.
Wyspiarzami najbardziej jednak wstrząsnął widok żagli
rozpiętych na rejach tych ledwie trzymających się na
wodzie jednostek. Były one uszyte z różnokolorowego
chińskiego jedwabiu, materiału cenionego wówczas w
Europie prawie na wagę złota!
W większości nie dotarły do nas nazwiska pirackich
kapitanów działających na przełomie XVII i XVIII
wieku na Oceanie Indyjskim.
Ich kariery były zazwyczaj krótkotrwałe i albo
kończyły się śmiercią w walce lub sztormie, albo
też wielką zdobyczą.
Ale wówczas pirat szybko przeistaczał się w
szanowanego kupca lub posiadacza ziemskiego i skrzętnie
ukrywał swe dawne nazwisko i profesję.
Do historii przeszli więc jedynie najsławniejsi piraci,
autorzy wielkich rabunków, lub też tacy, którzy w
różny sposób intrygowali opinię publiczną. O nich
pisali królewscy urzędnicy, kupcy wielkich kompanii
handlowych, prokuratorzy, autorzy pamiętników i
gazetowych doniesień.
Szczególną sławę zdobyli sobie wówczas piraci
wywodzący się z brytyjskich kolonii w Ameryce
Północnej i mający tam poparcie niekiedy bardzo wysoko
postawionych osób publicznych.
Piractwo, obok kontrabandy towarów, którymi handel
stanowił monopol metropolii, uprawiało - szczególnie w
Nowej Anglii - wielu szanowanych kapitanów i kupców.
Mieszkańcy kolonii w pełni to akceptowali, uważając
ów monopol za niesprawiedliwy, a jego łamanie za wyraz
swoistego, lokalnego patriotyzmu. W historii Stanów
Zjednoczonych to kolonialne nieposłuszeństwo uchodzi za
preludiom późniejszych wydarzeń, które doprowadzić
miały do wywalczenia niepodległości.
W tych okolicznościach w portach Nowej Anglii w coraz
wiekszym pośpiechu budowano okręty przeznaczone do "wielkiego
okrążenia" (Grand Round) lub "pirackiego
okrążenia" (Pirate Round),
jak nazywano wyprawę na Ocean Indyjski.
Gubernator koloniit za cenę 300 funtów wystawiał
kazdemu z kapitanów udających się w tę podróż, list
kaperski, który głosił, iż jego posiadacz udaje się
w rejon wybrzeża Gwinei, aby tam zwalczać statki
kupieckie Francji, z którą Anglia była wówczas w
stanie wojny. W wielu przypadkach był to jednak tylko
oficjalny pretekst. "Korsarze" z
Nowej Anglii płynęli zwykle dalej niż na
afrykańskie wody Atlantyku i nie w głowie im było
wdawanie się w ryzykowne utarczki z Francuzami.
Dowiadujemy się o tym między innymi od Edwarda
Randolpha, który przez dwadzieścia lat był generalnym
królewskim kontrolerem ceł w Nowej Anglii i z urzędu
obserwował, z czym powracają z owych wypraw dzielni
,,korsarze".
Tytuł jego raportu, który kierował do władz
zwierzchnich w Londynie, nie budził zresztą żadnych
wątpliwości. Brzmiał on bowiem A
Discurse about Pirates, with Proper Remedies to Suppress
Them (Rozprawa o piratach i skutecznym sposobie ich
zgnębienia).
Czytamy tam:
,,W 1670 roku
obserwowałem, jak wyposażano statki sześćdziesięcio-
i siedemdziesięciotonowe i nazywając je korsarskimi
wysyłano bez upoważnienia do hiszpańskich Indii
Zachodnich, skąd przywoziły wielkie ilości srebrnych
monet, drogocennych tkanin, kościelnych naczyń i innych
bogactw w takich ilościach, że hiszpański ambasador za
każdym razem wyrażał swe oburzenie (...). Teraz jednak
piraci znaleźli jeszcze bardziej dochodowy i mniej
ryzykowny rejon, jakim jest Morze Indyjskie, gdzie rabuj
ą u Maurów wszystko, co tamci posiadają bez ich
najmniejszego oporu. Następnie przewożą to do kilku
miejsc na kontynencie amerykańskim lub na pobliskie
wyspy, gdzie mają porty i skąd wyruszają na dalekie
wyprawy (...). Rhode Island była przez wiele lat i
ciągle jest główną kryjówką piratów. W kwietniu
1694 roku Thomas Tew przywiózł 100 000 funtów
w złocie, srebrze i kości słoniowej. Wszystkie te
towary zostały zakupione przez kupców z Bostonu. On sam
szybko powrócił na Morze Indyjskie, a zachęceni takim
bogactwem trzej inni kapitanowie, wyposażyli swe okręty
i podążyli w ślad za nim".
Wielu amerykańskich piratów na Oceanie lndyjskim
pozostawało tam dłużej niż jeden sezon i dla ich
potrzeb, pod płaszczykiem kupieckich faktorii,
powstawały tam pirackie
bazy.
Najgłośniejszą i najlepiej zaopatrzona, była
piracka osada na Wyspie Św. Marii.
Kierował nią kupiec i pirat w jednej osobie - Adam
Baldridge.
Będąc oficjalnym wysłannikiem gubernatora Nowej
Anglii, sprawował on kontrolę nad pirackimi jednostkami
i pobierał należną władzy część łupów.
W zamian za to wygodny port faktorii i dobrze zaopatrzone
magazyny zapewniały bezpieczeństwo, mozliwość napraw
oraz dostarczały wodę i żywność
pirackim statkom.
Przez cały okres swej działalności na Oceanie
Indyjskim (1690-1697) Baldridge prowadził urzędowy
dziennik, w którym zapisywał ruch okrętów w porcie,
wydarzenia z nimi związane oraz transakcje handlowe.
W październiku 1691 roku zapisał on na przykład:
"Przybył
dowodzony przez kapitana George'a Raynera - 180 ton, 14 dział, 80
ludzi załogi.; Zdobył on statek należący do Maurów.
Wziął tam tak dużo pieniędzy, że na każdego
wypadło 1100 funtów. Okręt ten zatrzymał się
dłużej na Św. Marii i dostarczyłem jego załodze
bydła jako żywności. (...) Otrzymałem w zamian
wielką ilość paciorków, pięć dział, które
wzmocniły obronę faktorii, nieco prochu i kul, cztery
beczki mąki i siedemdziesiąt żelaznych
sztab. Okręt, którego macierzytym portem jest Jamajka,
odpłynął do Fort Dauphin na Madagaskarze, a następnie
zamierzał płynąć do Karoliny".
Podobnie wspomina Baldridge o wizycie Tewa,
który zawinął na Wyspę Św. Marii w październiku
1693 roku na swym okręcie ,,Amity".
Pirat ten, pochodzący z Rhode Island, działalność
swą rozpoczął jako korsarz w służbie angielskiej Royal Africa
Company. Po zakupieniu okrętu i
zwerbowaniu załogi, złożonej w większości z
karaibskich bukanierów, Tew wyruszył na morze. Nie
popłynął jednak ku francuskim koloniom w Afryce
Zachodniej, na co opiewał jego list kaperski, ale po
dokonaniu "wielkiego okrążenia" znalazł się
na Oceanie Indyjskim, gdzie próbował szczęścia jako
pirat.
Szczęście to dopisało mu i po powrocie do Nowej Anglii
każdy z członków załogi "Amity" otrzymał
1200 funtów tytułem udziału w wyprawie.
Część łupów przypadła również gubernatorowi
Nowego Jorku, który z tej okazji wydał na cześć Tewa
wielkie przyjęcie.
Przybyła na nie również żona pirata i jego córki,
ubrane w jedwabne stroje błyszczące od złota i drogich
kamieni.
W 1694 roku Tew wyruszył ponownie na Ocean Indyjski,
gdzie złączył swe losy z jeszcze słynniejszym i
bardziej niezwykłym piratem.
Był nim John Avery, zwany też
"Szczęściarzem" lub Long Benem, który
podpisywał się jako Henry Every,
co w języku angielskim oznacza: ,,Każdy",
"Ktoś nieokreślony", a którego prawdziwe
nazwisko brzmiało zapewne Bridgeman.
Według zeznań Holendra van Brooke'a,
który przez kilka miesięcy był więźniem na okręcie
Averego, pirat ten był człowiekiem wesołym, a nawet
dobrodusznym. Skarzył sie też, że w dzieciństwie
skrzywdzili go krewni, zagarniając cały należny mu
spadek po ojcu, właścicielu dobrze prosperującej
tawerny. Mimo to, nie chcąc ich kompromitować, zmienił
swe nazwisko na nic nie znaczący pseudonim.
W młodości pływał po morzach, aż w końcu
zaciągnął się do Królewskiej Marynarki Wojennej. W
1694 roku został mianowany pierwszym oficerem na
angielskiej fregacie "Charles II", której
macierzystymportem był Boston. Wkrótce fregata ta
została wynajęta przez Hiszpanów do zwalczania przemytników
na wybrzeżach Peru.
Wcześniej popłynęła jednak na punkt zborny do
Hiszpanii, gdzie na redzie portu La Coruna przez trzy
miesiące stała bezczynnie. Tam też z inicjatywy
Averego, podówczas jeszcze Bridgemana, doszło do buntu
załogi. Kapitana z oficerami odesłano na ląd, nazwę
fregaty zmieniono na bardziej radosną -
"Fancy" (Kaprys), a jej dziób skierowano na
południe, ku ówczesnemu pirackiemu Eldorado na Oceanie
Indyjskim.
Stamtąd za pośrednictwem jednego z kapitanów Kompanii
Wschodnioindyjskiej przesłał Avery do Londynu list, w
którym ogłaszał, iż porzucił służbę królewską. "Dziś - pisał -_
dowodzę okrętem z 46 działami i 160 ludźmi załogi i
zamierzam szukać łupów. Niechaj będzie przy tym
wszystkim wiadome, że nigdy jeszcze nie przyczyniłem
szkody żadnemu Anglikowi lub Holendrowi i ze nie
zamierzam czynić tego dopóty, dopóki będę kapitanem
okrętu. Dlatego zwracam się z prośbą do wszystkich
jednostek, żeby przy spotkaniu ze mną wciągały na
bezan swoją flagę. Wówczas wciągne swoją i nie
zrobię im żadnej krzywdy. Jeśli tego nie zrobicie, to
pamiętajcie, że moi ludzie są zdecydowani, odważni i
spragnieni łupów, więc jeśli nie będę wiedział
zawczasu., z kim mam do czynienia, to nie zdołam wam w
niczym pomóc".
Pragnienie łupów członków załogi "Fancy"
rychło zostało zaspokojone i to w tak błyskotliwy
sposób, że kapitan fregaty zyskał swój kolejny
przydomek - Szczęściarz.
W okolicach Suratu (zachodnie Indie) udało się im
bowiem zdobyć ogromny, uzbrojony w 62 działa i mający
na pokładzie 400 ludzi okręt "Gang-i-sawai",
należący do Wielkiego Mogoła, Władcy Indii.
Mimo liczebnej przewagi, jego załoga stawiała jedynie
słaby opór, być może z tego powodu, że statek ten
płynął z pielgrzymką do Mekki i znajdowało się na
nim wiele kobiet i dzieci.
Wieziono też na nim wielkie bogactwa. Charles
Johnson, wspominając o tym pryzie, pisze w
swej Historii
najsłynniejszych piratów, W
rozdziale pt. "O kapitanie Averym i jego
ludziach":
"Był to jeden z okrętów
samego wielkiego Władcy, znajdowali się na nim liczni
dygnitarze dworscy, a wśród nich ponoć córka monarchy
w pielgrzymce do Mekki. Muzułmanie bowiem poczuwają
się do obowiązku być tam choć raz w życiu; mieli
też na pokładzie bogate dary do świętego miejsca.
Wiadomo, że ludzie Wschodu podróżują z wielkim
przepychem, biorąc ze sobą wszystkich niewolników,
sługi, wystawne stroje i klejnoty, naczynia złote i
srebrne, tudzież spore sumy na koszty podróży lądem.
Można sobie wyobrazić, jak obłowili się rabusie na
tym pryzie".
Obrabowanie okrętu Wielkiego Mogoła i porwanie jego
córki (w innej wersji wnuczki), z którą, jak głosiła
późniejsza legenda, Avery miał się ożenić, wszystko
to spowodowało poważne napięcie w stosunkach między
angielską Kompania Wschodnioindyjską a władcą Indii.
W Suracie i Agrze (ówczesna stolica Indii) tłumy
oblegały domy angielskich rezydentów. W Bombaju wojska
Wielkiego Mogoła otoczyły magazyny Kompanii i
ustąpiły dopiero wtedy, gdy Anglicy wypłacili
równowartość zrabowanych przez Averego bogactw. Rząd
angielski wyznaczył 500 funtów nagrody za głowę
śmiałego pirata, a Kompania Wschodnioindyjska podwoiła
tę kwotę.
Tymczasem "Fancy", umykając przed tą burzą,
pożeglował na Morze Karaibskie, aby tam korzystnie
sprzedać łupy i przeczekać zagrożenie.
Najbardziej korzystnym schronieniem okazała się
należąca do Danii Wyspa Św. Tomasza. Zamieszkujący
tam wówczas jezuita ojciec Labat zapisał w swym
dzienniku:
"Piraci
sprzedawali zwój muślinu haftowanego złotem jedynie za
20 soli, równie tanio wyzbywali się innych towarów.
Kupcy ze Św. Tomasza wypełnili swe magazyny produktami
indyjskimi i następnie z wysokim zyskiem sprzedawali go
innym, ja sam wydałem wszystkie pieniądze, aby jak
najwięcej kupić tych towarów".
Stamtąd piraci udali się na Bahama, gdzie w zamian za
ogromną łapówkę gubernator tych wysp, Nicholas Trott
zgodził się na ich obecność w jednym z po-
rtów.
W podobny sposób usiłowali wpłynąć na gubernatora
Jamajki, ale bez skutku. Donosił on w swym raporcie:
,,Piraci, którzy wyruszyli z La Coruna i zdobyli na
Morzu Indyjskim ogromne bogactwa, przybyli do Providence
(port na Jamajce) i usiłowali uzyskać przebaczenie,
obiecując 20 tysięcy funtów".
Ścigany nie tylko przez władze państwowe, ale też
przez łowców nagród (nagroda, jaką oferowano za jego
głowę, była największą, jaką wówczas wyznaczono za
schwytanie kogokolwiek), Avery zdecydował
sięprozpuścić załogę, porzucić "Fancy" i
zniknąć.
Część z jego ludzi udała się do Nowej Anglii, gdzie
z powrotem zaciągnęli się na okręty płynące na
Grand Round, inni pozostali na wyspach Morza
Karaibskiego. On sam w towarzystwie najbardziej
zaufanych, pod zmienionymi nazwiskami, udali się do
Anglii na pokładzie okrętu "Seaflower".
Po wylądowaniu w porcie Danfarghy ślad po Averym
zaginął.
Schwytano jednak jego towarzyszy. John Dann został
zdemaskowany w Rochester przez własną gospodynię,
która czyszcząc jego surdut odkryła zaszyte w nim
złote monety i czym prędzej pobiegła zawiadomić o tym
sędziego.
Pozostałych równiez rozpoznano i uwięziono, a
indagowani w sprawie Averego składali sprzeczne
zeznania. Jedni twierdzili, ze udał się do Szkocji,
inni, że zamierzał powrócić do Plymouthi zaciągnąć
się na statek, jeszcze inni, że spokojnie żyje w
Londynie.
Faktem jest, że najsławniejszego pirata tamtych
czasów nigdy nie schwytano.
Tym bardziej oddziaływał na wyobraźnię ówczesnych
ludzi. Powiadano, że wrócił na Madagaskar, gdzie żyje
w wielkim bogactwie, mając za żonę piękną córkę
Wielkiego Mogoła i do dyspozycji grupę odważnych
straceńców, złożoną z przedstawicieli różnorodnych
nacji.
Będąc tak ekscytującą i malownicza postacią,
Avery stał się również bohaterem literackim.
Szczególnie upodobał go sobie Daniel Defoe.
On to jako prawdziwy autor Historii najsłynniejszych
piratów (Charles Johnson to pseudonim) poświęcił mu
pierwszy rozdział, pod tym samym pseudonimem stworzył
sztukę sceniczną "Successful Pirate", której
bohaterem jest Arviragus, piracki książę, żyjący na
Madagaskarze.
Wreszcie już pod własnym nazwiskiem ogłosił w 1720
roku awanturniczą opowieść The Life
Adventure and Piracies of Capitain Singleton,
osnutą na tle losów Averego i jego bajecznych skarbów.
W Historii najsłynniejszych piratów dopisał, zapewne
zgodnie z potrzebami społecznej moralności (,,zło
nigdy nie popłaca"), dalsze łosy i żałosny
koniec wspaniałego pirata. Miał on osiąść w
miasteczku Bideford koło Bristolu, gdzie próbował
sprzedać część swych kosztowności. Kupcy, którym je
oferował, rozpoznałi go i szantażując nie tylko
odmówili wypłacenia należności, ale zażądali
pozostałych skarbów.
Ograbiony ze wszystkiego Avery miał umrzeć w nędzy
tuż przed planowanym okrutnym wymierzeniem kary swym
prześladowcom.
Piracka sława Averego miała również i inne
konsekwencje.
Stała się impulsem prawdziwej epidemii pirackich
buntów na angielskich statkach. Słabo opłacani i
żyjący w ciężkich warunkach marynarze nie mieli wiele
do stracenia. Wielu z nich zresztą było ofiarami
przemocy, porywanymi wprost z ulicy lub z tawerny, gdyż
brytyjska marynarka cierpiała wówczas na chroniczny
brak ludzi.
Następnego dnia trzeźwiejąc byli już na pełnym morzu
i musieli poddać się rozkazom kapitana. Tak
potraktowani czekali na moment, aby odpłacić władzom
pięknym za nadobne.
Dla załogi fregaty "Mocca"
okazja taka zdarzyła się u wybrzeży Sumatry.
Zabito znienawidzonego kapitana, oficerów wsadzono do
szalupy i puszczono na morze. Zmieniono nazwę okrętu na
,,Defense" i wywieszono
piracką flagę.
Później jeszcze raz przemianowano fregatę na "Decision"
i pod dowództwem niejakiego Clifforda
stał się on na kilka lat postrachem kupieckich statków
na Oceanie Indyjskim.
Wieści o tym, coraz bardziej niepokojące, zaczęły
docierać do Londynu.
Wysoko postawieni członkowie rządzącej wówczas w
Anglii partii wigów postanowili temu zaradzić. Pod
zmyślonymi nazwiskami powołali swego rodzaju spółkę
akcyjną, która miała zakupić i wyposażyć okręt
wojenny, przeznaczony do zwalczania piratów na Oceanie
Indyjskim.
W skład spółki weszli między innymi: sir John Somers,
będący lordem kanclerzem, Edward Russell, hrabia
Oxfordu i lord admiralicj i oraz hrabia Bellomont,
gubernator Nowego Jorku, który zastąpił na tym
stanowisku Benjamina Flechtera.
[2 kwietnia 1698 roku gubernator Nowego Jorku Fletcher
został wezwany do kraju w niełasce.
Richard Coote doniósł, że gubernator Fletcher
przyznał "licencje handlowe statkom, o których
wszyscy wiedzieli, że mają zajmować się "handlem
na Morzu Czerwonym", jak grzecznie
nazywano handel z piratami; prowizje za korsarstwo wydano
statkom, o których wszyscy wiedzieli, że wypływają w
morze jako piraci.
Edward Randolph, agent
koronny nadzorujący handel, zgromadził dowody, które
skazały Fletchera na porażkę.
Pierwszy lord Bellomont został gubernatorem Nowego
Jorku.]

First Lord Bellomont
Wysyłając ten okręt wigowie zamierzali osiągnąć
dwie korzyści: zdobyć poparcie wyborców, szczególnie
tych, którzy zainteresowani byli w zwalczaniu piractwa,
oraz osiągnąć korzyści finansowe, jeśli organizowana
wyprawa przyniesie zyski. Zakupiony okręt nosił nazwę "Adventure
Galley" i był średniej klasy
żaglowcem, uzbrojonym w trzydzieści dział.
Jego kapitanem mianowano Williama
Kidda i nie była to przypadkowa
nominacja.
Urodzony prawdopodobnie w 1645 roku Kidd był synem
pastora i w młodości kształcono go w tym samym
kierunku.
Uciekł jednak na morze, przeszedł kolejne stopnie
marynarskich awansów i w 1689 roku został kapitanem
korsarskiego okrętu zwalczającego francuską żeglugę
na wodach Morza Karaibskiego. Później zawarł związek
małżeński z bogatą wdoWa i stał się posiadaczem
eleganckiej rezydencji przy Wall Street
W Nowym Jorku. Tam zaprzyjaźnił się z Bellomontem,
który rekomendował go na wspomniane stanowisko.
Wyprawa wyruszyła w lutym 1696 roku i od początku nie
sprzyjało jej szczęście.
Po przybyciu do Plymouth w Anglii królewscy komisarze
przemocą zabrali mu najlepszych członków załogi i
przenieśli na inne okręty wojenne (trwała nadal wojna
Anglii z Francją). Kidd zmuszony został do powrotu do
Nowego Jorku, gdzie udało mu się uzupełnić załogę i
we wrześniu wyruszył ponownie. W okolicach Przylądka
Dobrej Nadziei omal znowu nie stracił załogi.
"Adventure Galley" natknął sie bowiem na
eskadrę okrętów angielskich, których admirał
niedwuznacznie dawał do zrozumienia, że potrzebuje
ludzi na swych jednostkach. Tym razem, nauczony przykrym
doświadczeniem, Kidd postawił wszystkie żagle i
uciekł jak najszybciej. Historycy, którzy później
oceniali jego działalność, twierdzili, ze ucieczka ta
świadczyć może, iż już wówczas Kidd miał nieczyste
zamiary i planował uprawianie piractwa. Świadczyć o
tym miała równiez przeszłość większości ludzi,
którzy zamustrowali się na jego okręt w Nowym Jorku, a
którzy już wcześniej bywali na Oceanie Indyjskim na
pokładach przemytniczo-pirackich okrętów.
Czy tak było naprawdę, trudno jest dziś powiedzieć.
Kidd miał powody, aby unikać tych jednostek, które
nosiły tę samą, co on angielską flagę, a jeśli
chodzi o załogę, to innych ludzi do tak ryzykownego
przedsięwzięcia nigdzie by po prostu nie znalazł.
W zamian za to ryzyko ludzie ci, tak samo zresztą jak
Kidd, liczyli na zarobek, i to zarobek znaczny. Tymczasem
w służbie spółki nadzieje na to nie były zbyt
optymistyczne. Kidd jako kapitan mógł liczyć na 50
funtów za każdy zniszczony piracki statek, członkowie
załogi odpowiednio mniej.
Tymczasem niepowodzenia przeciągały się.
Pierwszym pryzem okazał się francuski statek rybacki,
na którym jedynym łupem były ryby i sól.
Następnie "Adventure Galley" wdał się w
walkę z okrętami portugalskiej guarda costas (straż
wybrzeży) i został powaznie uszkodzony. Straty
naprawiano na Madagaskarze i coraz bardziej
zniecierpliwiona załoga zaczęła domagać się
pieniędzy. Planowała obrabować stojący w poblizu
angielski statek "Loyal Captain", a gdy Kidd
stanowczo się sprzeciwił, jeden z jego podwładnych -
działowy William Moore, zaczął go lzyć.
W uniesieniu Kidd zadał mu wiadrem śmiertelny cios w
głowę. Zbliżający się nieuchronnie wybuch buntu
odsunięty został zdobyciem trzech niewielkich statków
- francuskiego, holenderskiego i arabskiego. Zapewne ich
kapitanowie mieli coś na sumieniu i można było im
wmówić piracką działalność, ale argument ten nie
mógł już mieć żadnego zastosowania wobec typowo
handlowego indyjskiego statku ,,Quetta Merchant".
Jego kapitanem był Anglik, załoga składała się z
Holendrów, a w ładowniach spoczywały tkaniny
należące do kupców ormiańskich. Po zrabowaniu towary
te sprzedano za kwotę 10 tysięcy funtów, z czego jedna
czwarta przypadła Kiddowi.
Od tej pory nie było już wątpliwości, że wysłany
przez spółkę najwyższych dostojników angielskich
okręt, mający zwalczać piratów, przeistoczył się w
jeszcze jednego pirackiego ,,jastrzębia". Tym
bardziej że w Suracie, gdzie ormiańscy kupcy mieli
wielkie wpływy, powtórzyła się historia, którą
wcześniej wywołał Avery złupieniem statku Wielkiego
Mogoła. Ponieważ Kidd był Anglikiem, współwinnymi
jego przestępstwa uznano kupców angielskich. Wypędzono
ich z faktorii i nakazano zapłacić wysokie
odszkodowanie. Anglicy odmówili płacenia za pirackie
wybryki i wysłali swe okręty, które wycelowały
działa w zabudowania miasta. Zanosiło się, iż z winy
piratów wybuchnie kolejna krwawa wojna. Z trudem udało
się ją zazegnać. Indyjski gubernator Suratu
zmniejszył wysokość kontrybucji, zaś Anglicy
zobowiązali się do bardziej aktywnego zwalczania
piractwa.
I mieli ku temu sprzyjającą okoliczność, bo właśnie
wówczas, w 1698 roku, kończyła się wojna Anglii z
Francją i zaangażowane w nią dotychczas okręty
wojenne mogły przepłynąć na Ocean Indyjski.
Tymczasem Kidd holując za sobą ,,Quetta
Merchant" popłynął na Madagaskar, gdzie w jednej
z zatoczek napotkał wspomnianą już piracką fregatę
"Mocca", noszącą teraz nazwę
,,Decision" i dowodzoną przez Roberta Cuillforda.
Kidd, tak jakby przypomniał sobie nagle powierzone mu
obowiązki, postanowił aresztować pirata. Ten jednak,
dysponując jedynie czterdziestoma ludźmi, zbiegł na
ląd i ukrył się w zaroślach. Jego okręt i
znajdujące się na nim łupy stały otworem przed
Kiddem. Ale wypadki potoczyły się inaczej. Cuillford
wszedł w porozumienie z załogą Kidda i przy jej pomocy
zamierzał przejąć władzę na "Adventure
Galley" i "Quetta Merchant".
Zabarykadowanemu w kapitańskiej kajucie Kiddowi
doniesiono, że jeżeli ma inne zdanie w tej sprawie, to
,,może otrzymać kulę w łeb jako swój udział w
podziale łupów". Kidd miał jednak również swych
stronników, którym w końcu udało się sprawę
załagodzić. Cuillford ze swymi ludźmi popłynął w
swoją stronę, zaś Kidd z wierną częścią załogi
porzucili cieknący coraz bardziej "Adventure
Galley" i na pokładzie "Quetta Merchant"
wyruszyli do Ameryki.
[1 kwietnia 1698 roku kapitan William Kidd przybył na
Wyspę Najświętszej
Marii Panny (St. Marys) u wybrzeży
Madagaskaru po splądrowaniu czarterowanego w Indiach
Wschodnich statku Quedagh Merchant, którego nazwę
przemianował na Adventure Galley.
Tam spotkał starego przeciwnika Roberta Culliforda. Kidd
rozkazał swojej załodze zaatakować, ale zmęczona jego
okropnym przywództwem większość załogi przeszła na
stronę Culliforda. Wraz z kilkoma pozostałymi
członkami załogi Kidd rozkazał wyrzucić na brzeg i
spalić Adventure Galley, podczas gdy on wchodził na
pokład swojego drugiego statku Adventure Prize i
uciekał na Karaiby.]

Kapitan William Kidd
Latem 1699 roku dopłynęli do Karaibów, szukając
schronienia na przyjaznej dotychczas piratom New
Providence.
Tam dowiedzieli się jednak, że w tym czasie wiele się
zmieniło. Rządzący dotychczas na wyspie Woodes Rogers
wzorem Morgana porzucił piractwo, przeszedł na stronę
króla i otrzymał pełnomocnictwa do zwalczania
morskiego rozboju. Dowiedział się tam też, że król
Anglii ogłosił kolejny Akt Łaski dla piratów, którzy
porzucą to zajęcie. Akt ten wykluczał jednak z
amnestii ,,wstrętnych piratów Averego i Kidda".
Gubernatorzy angielskich kolonii w Ameryce, od Jamajki
po Nową Fundlandię, mieli go ścigać i dostarczyć do
Londynu, gdzie znajdował się wówczas jedyny w imperium
brytyjskim sąd uprawniony do sądzenia piratów.
Dowiedziawszy się o tym, postanowił popłynąć do
Bostonu, aby szukać schronienia u swego protektora,
lorda Bellomonta i wyjaśnić całe nieporozumienie,
gdyż nadal nie uważał się za pirata.
Jeśli jestem piratem - twierdził, to są nimi
również wszyscy kapitanowie, którzy z upoważnienia
Admiralicji uprawiali korsarstwo wobec państw wrogich
Anglii. Miał w tym wiele racji, ale nie wiedział, co w
tym czasie działo się w Londynie.
Otóż wyszło tam na jaw istnienie owej tajnej spółki
zawiązanej przez prominentnych wigów, a co gorsza
ujawniono jej związki z kapitanem Kiddem, o którego
działalności i skarbach krążyły nieprawdopodobne
plotki. Rywalizujące z wigami stronnictwo torysów
wykorzystało ten fakt do skompromitowania konkurentów.
Po Londynie krążyły pamflety, w których rządzący
gabinet wigów przedstawiany był jako
"Stowarzyszenie Piratów", zanosiło się na
największy w stuleciu skandal polityczny w Anglii.
Kidd miał o tym dowiedzieć się dopiero W Bostonie.
Wcześniej za radą przyjaciół z wyspy Antigua
sprzedał (według innej wersji zatopił w ustronnej
zatoczce Hispanoli) kompromitujący go ,,Quetta
Merchant", rozpuścił załogę i zakupił niewielki
slup "Antonio", na którym udał się do Nowej
Anglii. Tam dopiero zaczął rozumieć, w jakie popadł
tarapaty. Wigowie, ratując własną skórę, za wszelką
cenę starali się wyprzeć jakichkolwiek z nim
związków. Jego dawny przyjaciel lord Bellomont nakazał
wtrącić go do więzienia, oświadczając, ,,że nie
było na świecie większego kłarncy i złodzieja niż
kapitan Kidd".
Zakuty w kajdany w wilgotnym lochu spędził Kidd w
Bostonie pół roku i na początku 1700 roku przewieziony
został do Londynu.
Tam trzymano go jeszcze dwa lata w więzieniu Newgate.
Przesłuchiwano go kilkakrotnie w Izbie Gmin, gdzie
torysi chcieli przede wszystkim wydobyć z niego
kompromitujące Wigów oświadczenie, iż na zlecenie
tajnej spółki miał napadać i rabować statki
indyjskie. Gdyby się do tego przyznał, stałby się
bohaterem torysów i wrogiej wigom opinii publicznej,
zapewne też uratowałby swe życie. On jednak nadal
pokładał nadzieje w swych dawnych protektorach i za
wszelką cenę ich osłaniał.
Po przesłuchaniach postawiono go przed sądem, który
jednak nie udowodnił mu uprawiania piractwa. Zajęcie i
obrabowanie ,,Quetta Merchant" tłumaczył
Kidd tym, że statek ten posługiwał się francuskim
glejtem, co czyniło go automatycznie wrogiem Anglii,
będącej wówczas w stanie wojny z Francją. Glejt ten,
będący ważnym dowodem obrony, przekazał podobno Kidd
lordowi Bellomotowi jako jednemu z udziałowców
spółki, ale ten konsekwentnie wypierał się
jakichkolwiek związków z "obrzydliwym
piratem".
W końcu sądzono Kidda za zabójstwo mata Williama
Moore'a oraz za samowolną sprzedaż i podział łupów
zagarniętych na ,,Quetta Merchant". W normalnych
okolicznościach Kidd wyszedłby z tego obronną ręką,
szczególnie, że owo zabójstwo było nieumyślne, co
potwierdzili świadkowie. Jednakże wszyscy byli
przeciwko niemu, wigowie chcieli jak najszybciej
zamknąć mu usta, a torysi ukarać, że nie wziął
udziału w ich intrydze.
Skazano go na śmierć i powieszono na miejscu straceń w
Wapping, a ciało wystawiono na widok publiczny,
"aby swym strasznym wyglądem odstraszało innych od
popełnienia podobnych zbrodni".
Sto lat później amerykański historyk odnalazł w
archiwach Bostonu ów francuski glejt "Quetta
Merchant", który mógłby uratować życie
nieszczęsnej ofierze politycznych rozgrywek.
Trzecim najbardziej niezwykłym wśród trójcy
najsłynniejszych piratów Oceanu Indyjskiego był
Francuz Misson.
Johnson (ps. Defoe) poświęca mu cały obszerny
rozdział w swej Historii
najsłynniejszych piratów i jest to
jedyne źródło opowiadające w szczegółach
o tej postaci. Opowieść swą opiera on na pewnym
manuskrypcie francuskim, który "niezwykłym
trafem" dostał się do jego rąk, a który
stanowił swego rodzaju pamiętnik Missona. Otóż w
młodości ów kawaler pływał w charakterze oficera na
francuskim okręcie ,,La Victoire". W czasie pobytu
w Rzymie poznał on byłego dominikanina Caraccioliego,
który wywarł duży wpływ na młodego człowieka. Sam
zrażony do chrześcijaństwa, zaszczepił on w umyśle
Missona idee libertyńskie i deistyczne, zapoznał go z
utopijną teorią idealnego społeczeństwa Tomasza
Morusa. Podobno widok zepsucia kleru w "stolicy
katolicyzmu" ostatecznie przesądził o tym, ze
obydwaj zapragnęli stworzyć republikę, w której
ludzie żyliby w równości, sprawiedliwości, prostocie
i bliskich związkach z naturą. Takie ideały można
było realizować tylko tam, gdzie nie sięgała jeszcze
bezwzględna władza państw i kościołów. Takie
mozliwości oferowały wyspy Oceanu Indyj kiego.
Okazja nadarzyła się niebawem. W czasie walki ,,La
Victoire" z angielskim okrętem
"Wichelsea", na francuskiej jednostce zginęli
wszyscy oficerowie, z wyjątkiem Missona. Wspólnie z
Caracciolim, który zaciągnął się tam w charakterze
marynarza, przekonali załogę, by "zostali ludźmi
wolnymi i prowadzili życie dobre, sprawiedliwe, niewinne
i szlachetne, zgodne z Bogiem i Naturą". Marynarze
nie dali się długo namawiać i okrzyknęli Missona
kapitanem, sami zaś ,,bojownikami o wolność". Na
maszt wciągnięto flagę "Za Boga i
wolność".
Od tej pory rozpoczęła się ich wielka przygoda.
Pływali po morzach i uprawiali "dziwne
piractwo". Napadniętym statkom zabierali jedynie
żywność i to, co było im potrzebne, nikogo nie
zabijali, a uwolnionych niewolników wcielali między
siebie lub zawozili na afrykański brzeg. Po wpłynięciu
na Ocean lndyjski założyli swą bazę na wyspie
Anjuan w archipelagu Komorów. Stamtąd
przenieśli się na północny Madagaskar, gdzie w zatoce
Diego Suarez przystąpili do realizacji swego
głównego zamierzenia, budowy osady, której mieszkańcy
żyliby według zasad utopijnego socjalizmu. Nazwali ją Libertarią,
a sami siebie Liberami. Pierwszymi członkami tej
republiki byli podwładni Missona z "La
Victoire" oraz ich tubylcze zony. Później
dołączyć mieli do nich inni piraci: Thomas
Tew wraz ze swą załogą oraz marynarze z
"Adventure Galley", którzy porzucili Kidda,
gdy ten płynął do Ameryki.
Początkowo Libertaria rozkwitała.
Jej mieszkańcy wznieśli swe domy i otoczyli je
fortyfikacjami, które wytrzymały atak okrętów
portugalskich. Urządzili też niewielką stocznię, w
której wybudowali dwa slupy ,,Enfance"
(Dzieciństwo) i "Liberte" (Wolność),
których używali w pirackich wyprawach. Utrzymywali też
dobre stosunki z tubylcami, spośród których brali swe
żony. Nic więc nie zapowiadało nieszczęścia, które
wydarzyło się prawdopodobnie w 1701 roku. Wrogie
plemię z głębi wyspy napadło na śpiących
mieszkańców Libertarii i wszystkich wymordowało.
Zginął między innymi Caraccioli i żona Missona -
córka księcia Komorów. Misson przebywał w tym czasie
wraz z Tewem na pirackiej wyprawie. Gdy ujrzał dzieło
zniszczenia, załamał się. Wsiadł na swój okręt i
popłynął przed siebie. Podobno zatonął w gwałtownym
sztormie. Po Libertarii nie pozostał ślad, wszystko
porosły kolczaste krzewy. Czy Misson istniał naprawdę,
zastanawiają się historycy.
Wiele wskazuje bowiem na to, że jet on jedynie wytworem
wyobraźni autora "Historii
najsłynniejszych piratów",
tak jak wytworem wyobraźni Swifta są fantastyczne ludy
i stwory zaludniające Podróźe Guliwera.
W obydwu przypadkach nie są to jednak wyłącznie
wytwory czystej wyobraźni.
Obydwaj bacznie obserwowali ówczesne śmiałe wyprawy
morskie do egzotycznych, nie odkrytych jeszcze zakątków
świata, czytali pamiętniki, relacje i gazetowe
doniesienia. Stamtąd czerpali tworzywo dla swej
wyobraźni, a takze w pewien sposób uprawdopodobniali
swe opowieści.
Swiftowi wiele pomógł William Dampier,
pirat, korsarz i podróżnik.
Defoe czerpał z ekscytujących wówczas opinię
publiczną Anglii doniesień o niezwykłych wyczynach
piratów na egzotycznych morzach, a jego bohaterami byli
zarówno piraci autentyczni, jak i zmyśleni.

Wlliam Dampier
Do pierwszych należeli np. Avery i Tew, drugich
reprezentować mógł Misson.
Jest np. wielce wymowne, że o tak sławnym na Oceanie
Indyjskim piracie nie wspomina ani słowem w swym
dzienniku Baldridge, będący wówczas, gdy budowano
utopijną Libertarię, w środku pirackich wydarzeń
tamtego akwenu i znający wszystkich ważniejszych
piratów, którzy po zaopatrzenie, sprzedaż łupów czy
naprawy swych okrętów zawijali na Wyspę
Św. Marii.
[W kwietniu 1719 roku pirat Christopher Condent
przyjął Wyspę Najświętszej Marii Panny na
Madagaskarze jako swoją bazę operacyjną.]

Christopher Condent
W kolejnym rozdziale Historii w całości
poświęconym sylwetce Tewa, Defoe czyni z niego
bliskiego towarzysza Missona, współbudowniczego
Libertarii i współuczestnika pirackich wypraw.
Uwiarygodnia w ten sposób tego ostatniego, wplatając go
w losy postaci autentycznej.
Tyle tylko, że losy Tewa
potoczyły się inaczej niż to opisał autor Historii.
W ostatnich latach XVII wieku, kiedy istnieć miała
Libertaria, Tewa nie było już na Oceanie Indyjskim. W
grudniu 1693 roku opuścił ten akwen i po kilku
miesiącach przybył na Rhode Island, przywożąc, jak
donosił "Boston Globe", "sto tysięcy
funtów w złocie i srebrze i wielki ładunek kości
słoniowej, którą zakupili kupcy z Bostonu".
Późniejsze losy Tewa, między innymi to, że w 1711
roku miał powrócić na Ocean Indyjski, tam zginąć w
utarczce, nie znajdują innego potwierdzenia niż to
zawarte w książce Defoe.
Nie oznacza to jednak, że piraci zniknęli już
wówczas z tego akwenu. Byli tam nadal, choć wieści o
nich nadchodziły dość sprzeczne, zgoła fantastyczne,
lecz bliskie w swej wymowie nastrojowej utopii swobodnego
życia na łonie natury, przedstawionej przez Defoe w
opowieści o Missonie. Zgodnie też z tą opowieścią
piracką wyspą na Oceanie Indyjskim stał się wówczas,
w pierwszych dwóch dziesięcioleciach XVIII wieku -
Madagaskar.
W jednej z owych rewelacji, Hamilton, kupiec angielski z
Suratu, donosił, że w 1704 roku przybył na Madagaskar
szkocki kupiec Millard z ładunkiem porteru i rumu,
którym handlował z piratami.
Cały ładunek szybko rozkupiono i rozpoczęła się
gigantyczna pijatyka, po której ludzie zaczeli umierać
w strasznych męczarniach.
Alkohol okazał się zatruty. Komentując to - a umrzeć
miało wówczas pięciuset ludzi - Hamilton nie bez
satysfakcji napisał:
,,Millard uczynił
więcej dla wytępienia piratów niż wszystkie eskadry
wojenne wysłane do walki z nimi".
Bo rzeczywiście ich komandorowie nie kwapili się
specjalnie do walki z piratami, ale też piraci nie mieli
specjalnej ochoty, aby te ataki odpierać.
Wymownym przykładem może tu być zdarzenie, jakie
miało miejsce wiosną 1699 roku na Wyspie Św.
Marii.
Do tej pirackiej faktorii przypłynął wówczas na czele
swej eskadry komandor Warren, wysłany na Ocean Indyjski,
aby w końcu zrobić porządek z piratami. Piracki port
był tak silnie ufortyfikowany, że uchodził za
niezdobyty, broniło go zaś, według obliczeń Warrena,
1500 zaprawionych w bojach ludzi. Mimo to na widok
zbliżających się okrętów króla Anglii żadne z
kilkudziesięciu dział rozmieszczonych na wyspie nie
odezwało się. Piraci zablokowali wejście do portu,
zatapiając tam statek i bez walki uciekli przez wąską
cieśninę na Madagaskar.
Warren popłynął za nimi, ale jego działanie
ograniczyło się do ogłoszenia królewskiego Aktu
Łaski i oczekiwania na tych, którzy chcieli skorzystać
z amnestii.
Jeszcze łagodniej postępował jego następca (Warren
zmarł jesienią 1699 roku), kapitan Littleton.
Żadnego z piratów nie schwytał przemocą ani nie
uwięził. Jak z żalem zapisał cytowany już Hamilton,
,,Z jakichś nader
ważnych powodów wypuszczał ich na wolność. A
ponieważ mieli kłopoty z karenowaniem (czyszczeniem
kadłubów) swych okrętów, pożyczał im potrzebny do
tego sprzęt".
Jak twierdzono złośliwie, jego okręty wystrzeliły
tylko raz: aby odpowiedzieć na salut honorowy witający
je w porcie na Wyspie Św. Marii, gdzie wpłynęły tym
razem już w charakterze gości. Fakt ten zapisał
Littleton w swym dzieniku okrętowym, podkreślając, iż
w dowód szacunku dla okrętów królewskich piraci
wystrzelili dziesięć razy, podczas gdy on odpowiedział
pięcioma wystrzałami.
Sielanka ta nie mogła przysłonić faktu, że epoka
wielkiego piractwa na Oceanie Indyjskim dobiegała
końca.
Rozumieli to zarówno piraci, jak i królewscy komandorzy
i zapewne dlatego obydwie strony postępowały tak
łagodnie. Schyłek piractwa i zubożenie piratów
potwierdza w kilka lat później znany nam już Woodes
Rogers, który zanim ostatecznie zniszczył pirackie
gniazdo na New Providence około 1718 roku (za co w 1721
roku mianowany został gubernatorem Bahamów), zajmował
się handlem niewolnikami z Afryki Wschodniej. W 1710
roku zawinął w tym celuna Madagaskar i napotkał tam
dawnych piratów prowadzących spokojne, osiadłe życie
w otoczeniu żon i dzieci.
"Nie mogę
powiedzieć - napisał -- że byli obszarpani, gdyż
prawie nie mieli już odzieży i okrywali swój wstyd
skórami dzikich zwierząt. Długowłosi, brodaci,
przedstawiali najdzikszy widok, jaki można sobie
wyobrazić".
Dziesięć lat później podobne spotkanie zdarzyło się
komandorowi Thomasowi Mathewsowi, który wysłany został
na Ocean Indyjski, aby zwalczać i chwytać tych
piratów, którzy po pacyfikacji New Providence przez
Rogersa, tam właśnie przenieśli swą działalność.
Na brzegach Madagaskaru natknął się on wówczas na
pirata, którego można by uznać za pierwowzór Missona.
Przedstawił się jako Jean Palantain,
dawny sławny pirat, a wówczas już bogaty posiadacz
ziemski, dożywający swych lat w obszernej rezydencji,
żyjący w przyjaźni z tubylcami i mający za żonę ich
księżniczkę. Zakupił on od Mathewsa zapas odzieży i
rumu, płacąc za wszystko szczerym złotem, a następnie
zaprosił Anglików na wystawną ucztę. Powracając z
niej Anglicy nie mogli oprzeć się pokusie, aby nie
napaść na odprowadzających go ludzi Palantaina, kilku
z nich zabili i obrabowali. Tłumacząc to postępowanie
Mathews miał powiedzieć do swych oficerów:
,,Nie jesteśmy podobni
do tych nędznych piratów, którzy mając na sumieniu
tyle okropnych grzechów, mają czelność osiedlać się
w tym raju na ziemi i oddawać się rozpuście".
Mathews powrócił do Anglii w 1722 roku i złożył
publiczne sprawozdanie ze swej działalności. I jest
wielce prawdopodobne, iż owa postać pirata Palantaina,
żyjącego w dostatku na łonie natury i ów ,,raj na
ziemi" na Madagaskarze zapadły głęboko w pamięć
Daniela Defoe. Tym bardziej że pisał właśnie swą Historię najsłynniejszych
piratów, ich zbmdniczych czynów i rabnnków,
która w dwóch tomach ukazała się w latach l724-l727.
Ostatni akord w epopei pirackiej na Oceanie Indyjskim w
XVIII wieku ode grali uciekinierzy z New Providence - John
Taylor, Olivier La Bouche, zwany Le Vasseur, i Edward
England, którego Defoe scharakteryzował
jako człowieka ,,z natury dobrego, ludzkiego,
nieskłonnego do okrucieństwa, ale często ulegającego
złym wpływom".
Początkowo wszyscy trzej działali wspólnie. Ich
najgłośniejszym wyczynem był atak na dwa statki
należące do angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej,
stojące na kotwicy u brzegów wyspy Johanna w
archipelagu Komorów. Widząc zbliżaj ące się okręty
niosące czarne flagi na masztach, jeden z tych statków
- ,,Greenwich" uciekł na pełne morze, drugi zaś
dowodzony przez Jamesa Macrae - "Cassandra",
przyjął walkę. Starcie było bardzo krwawe, ale
załoga ,,Cassandry" poczynała sobie tak odważnie,
że doprowadziła do zatopienia okrętu Englanda -
"Victory" i poważnie uszkodziła
"Fancy" Taylora. Musiała w końcu jednak ulec
przewadze, choć jej straty w ludziach były mniejsze
niż piratów. Ciężko ranny Macrae przybył na pokład
wyciągniętego na brzeg i naprawianego
"Victory", aby omówić warunki kapitulacji i
wysokość okupu.
Otrzymał on od Englanda słowo honoru, że włos mu z
głowy nie spadnie, tymczasem Taylor, rozwścieczony
strata tylu swych ludzi, domagał się jego głowy.
Doszło do ostrej kłótni między obydwoma pirackimi
kapitanami, którzy już mieli sięgać do pistoletów,
gdy między nich wkroczyć miał - jak pisał później
Hamilton potężny, jednonogi pirat -
prototyp Johna Silvera z Wyspy Skarbów Stevensona,
który groźnie, ale stanowczo załagodził spór.
Do Taylora zapewne bardziej niż groźby jednonogiego
przemówiła oferta Englanda, aby w zamian za uszkodzony
',,Fancy" otrzymał ,,Cassandrę". Sprawę
zakończono po dżentelmeńsku. Macrae odzyskał
wolność, podarowano mu też "Fancy", na
który przeniesiono połowę ładunku z
"Cassandry" i z resztką swej załogi
odpłynął on do Bombaju, dokąd płynęli siedem
tygodni, W czasie których prawie wszyscy zmarli z
pragnienia.
Piraci tymczasem rabowali na wielką skalę wybrzeża
Indii, okrutnie torturując tych, którzy nie chcieli
ujawnić, gdzie ukryli swe skarby.
Łupy sprzedawali w Cochin, faktorii należącej do
Holendrów, którzy konkurowali z angielską Kompania
Wschodnioindyjską i po cichu popierali piratów. Tam
też dowiedzieli się, że gubernator Bombaju - Boone
zebrał wszystkie okręty, które miał pod ręką i
organizuje wyprawę mającą poskromić piractwo na
Oceanie lndyjskim. Na czele tej eskadry stanął znany
już z Waleczności i odwagi komandor Macrae.
Na wieść o tym Taylor i Le Bouche wpadli we
wściekłość i zamierzali wręcz zamordować Englanda,
którego obwiniali o to, że wypuszczając Macrae'a
żywym, przysparza im teraz poważnych kłopotów. Temu
drastycznemu rozstrzygnięciu przeciwstawiło się jednak
zgromadzenie wszystkich członków pirackich załóg, W
którym rej wodził wspomniany już prototyp Johna
Silvera.
W końcu zdecydowano się wysadzić Englanda wraz z jego
zwolennikami na bezludnej wyspie.
Przebywali tam przez kilka miesięcy, aż trafili na nich
tubylcy i przewieźli na Madagaskar.
W tym czasie Taylor na ,,Cassandrze" i La Bouche,
który objął dowództwo "Victory", zdobyli
łup tak wielki, że uczynił ich bogatymi na całe
życie.
W jednej z zatoczek wyspy llle de Bourbon na Maskarenach
(obecnie wyspa ta nosi nazwę Reunion), zaskoczyli
załogę dużego, uzbrojonego w siedem-
dziesiąt dział, okrętu portugalskiego, na którym
wracał do Portugalii wicekról
Goa - Condee de Erisceria.
Okręt ten wiózł wielką ilość szlachetnych kamieni
należących do skarbu królewskiego oraz prywatne
kosztowności wicekróla. Na Reunion, należącym
wówczas do Francji, Portugalczycy naprawiali swą
jednostkę, która doznała uszkodzeń w czasie sztormu,
jaki napotkała w pobliżu Przylądka Dobrej Nadziei.
Piraci weszli do zatoczki pod flagami angielskimi, myląc
w ten sposób Portugalczyków, którzy sądzili, że
mają do czynienia z okrętami Kompanii
Wschodnioindyjskiej. Zaskoczeni nie bronili się zbytnio
i ich wielki skarb przeszedł na własność piratów.
Jak pisze Defoe, na każdego z członków pirackich
załóg przypadło wówczas cztery tysiące funtów w
złotych monetach i po 42 niewielkie diamenty. Niektórzy
dostawali mniejszą ilość szlachetnych kamieni, ale za
to były one większe.
Pewnemu z piratów przypadł tylko jeden, ale za to
wielki diament. Niezadowolony z tego, nie chcąc być
gorszy od towarzyszy, wrzucił ów piękny kamień do
moździerza i rozbił go na mniejsze. Z dumą pokazywał,
że ma ich 43, czyli więcej niż inni piraci. Defoe
przytacza tę historyjkę jako dowód głupoty i
chciwości pirackich prostaków.
Prostacy ci potrafili jednak myśleć. Byli bogaci, a
krwawa lekcja, której udzielił im Macrae W czasie
obrony ,,Cassandry", nauczyła ich, że łupy
zdobywa się coraz większym kosztem. Postanowili
wycofać się z "interesu", a kazdy z trzech
pirackich kapitanów uczynił to inaczej.
O Englandzie słuch zaginął, co świadczy, że
urządził się najlepiej, tak jak prawdopodobnie Avery,
żył gdzieś pod zmienionym nazwiskiem jako zamożny,
powszechnie szanowany obywatel.
Le Bouche, który miał skłonność do wystawnego i
rozrzutnego zycia, skończył marnie. Jako poddany króla
Francji osiedlił się na francuskim Reunion i
początkowo cieszył się przyj aźnią gubernatora
wyspy. Zgubiło go jednak bogactwo, które go źródła
były znane. Kiedy już minął strach przed piratami na
Oceanie Indyjskim postawiono go przed sądem, skazano na
śmierć,
powieszono, a majątek skonfiskowano.
Taylor porzucił cieknącą "Cassandrę" i na
zdobytym żaglowcu portugalskim popłynął na Morze
Karaibskie. Podobnie jak Avery czy Kidd usiłował kupić
sobie azyl na Jamajce i New Providance, ale czasy były
już inne i odprawiono go z niczym. Popłynął wtedy do
Portobelo i tam w mieście, które wcześniej doznało
ciężkich chwil od piratów, zaoferował swe usługi. O
dziwo, został przyjęty i pływał na usługach
Hiszpanów aż do śmierci.
Wraz z nim zamknęła się ostatecznie piracka epoka
wielkiego okrążenia na Oceanie Indyjskim.
|