Piraci
bliskiego i dalekiego wschodu w nowożytności
Zobacz: | Nowożytni
piraci Oceanu Indyjskiego | Piraci Zatoki
Perskiej | Piraci Morza
Czerwonego | Piraci
Chin | Piraci
malajscy | Piraci
filipińscy | Piraci
japońscy |
(patrz
także: Kozacy - wschdni piraci rzeczni czasów
nowożytnych)
Ocean Indyjski i morza
blisko- i daleko- wschodnie
Starożytność i średniowiecze
(Wstęp)
Historia żeglugi na wodach Morza Arabskiego i Zatoki
Perskiej jest równie stara, jak na Morzu Śródzíemnym.
(patrz: STAROŻYTNOŚĆ
oraz MORZE
ŚRÓDZIEMNE)
Być może jest ona nawet starsza w tym rejonie,
ponieważ wiadomo, że już przed pięcioma tysiącami
lat pływały tam pełnomorskie jednostki Sumerów i
Akadyjczyków.
W miarę upływu czasu przedstawiciele coraz to
nowych, czasami bardzo odległych narodów pojawiali się
na wodach Morza Arabskiego i Zatoki Perskiej.
W III tysiąclecia p.n.e. floty egipskich faraonów
przemierzały Morze Czerwone i. Morze Arabskie w drodze
ku tajemniczej krainie Punt, z której przywożono
złoto, pachnidła i kość słoniową.
W początkach I tysiąclecia pne. żeglowały po tych
wodach statki Fenicjan wysyłanych przez biblijnego
króla Salomona do krainy Ofir, obfitującej w złoto i
szlachetne kamienie.
Od połowy tegoż tysiąclecia akweny te znane były już
Grekom, a póżniej także Rzymianom, którzy prowadzili
ożywiony handel z Indiami.
W okresie średniowiecza
W średniowieczu Ocean Indyjski i jego przybrzeżne
morza uległy aktywnej penetracji żeglarzy arabskich.
Ich dzielne, wyposażone w skośne
ożaglowanie i zawiasowy ster okręty - dhow,
docierały do Indii, Indonezji i Wschodniej Afryki,
umożliwiając powstawanie tam faktorii handlowych, z
których - jak na przykład w dzisiejszej Kenii czy
Mozambiku - wyrastały później miasta.
Rozwojowi handlu i żeglugi na ogromnym akwenie Oceanu
Indyjskiego sprzyjał korzystny układ wiatrów w tym
rejonie.
Są to stałe wiatry sezonowe wíejące przez pół roku
z północnego wschodu (monsun zimowy), przez drugą
połowę zaś w kierunku przeciwnym (monsun letni). Przy
ich pomocy bez specjalnych trudności kupcy arabscy mogli
żeglować do Indii i powracać do rodzinnych portów.
W ładowniach ich statków znaleźć można było
szlachetne kamienie i kruszce, perły, drogocenne
tkaniny: jedwab, muślin, purpurę czy cenne gatunki
drewna: heban, sandałowiec.`
Bogactwa te kusiły niejednego i podobnie jak w wypadku
innych akwenów, także na Oceanie i Indyjskim na
marginesie ozywionej żeglugi handlowej rozkwitało
piractwo.
Już nieznany z nawiska Grek, autor najstarszego opisu
wschodnich wybrzeży Afryki, zwanego Periplusem Morza
Erytrejskźego (dzieło z połowy I
wieku n.e.) powiada, że mieszkańcy portów
Azanii (prawdopodobnie chodzi o tereny
dzisiejszej Kenii i Tanzanii) byli ludźmi o
pirackích zwyczajach, słusznego wzrostu i postawy, a
także miasto miało swego własnego wodza.
Słynny podróżnik europejski Marco
Polo, udający się w XIII wieku do
Indii i Chin, pisał, że szczegółnie silne gniazdo
morskich rozbójników- znajdowało się- na
wyspie Sokotra.
Piratów obawiał się także i wspominał o nich w
swej relacji największy podróżnik arabski żyjący w
XIV wieku Ibn Battuta,
który między innymi odbył podróż morską z portów
Arabii do Indii.
Likwidacja Piractwa Berberyjskiego
Na temat początków i rozwoju Korsarzy Berberyjskich
(patrz: MORZE
ŚRÓDZIEMNE oraz piraci
berberyjscy / bracia
Barbarossa (Rudobrody) / Dragut i
barbareskowie).
Tutaj na rozpoczęcie tematu piratów wschodu
w czsach nowożytnych pokażę upadek potęgi Korsarzy
Berberyjskich, a natępnie przejdę do omawiania
pozostałych obszarów Piratów Bliskiego i Dalekiego
Wschodu
Młoda i nieliczna jeszcze flota wojenna Stanów
Zjednoczonych przyczyniła się, na początku XIX wieku,
do ostatecznej likwidacji piractwa berberyjskiego na
Morzu Śródziemnym.
Wprawdzie już w XVIII wieku eskadry angielskie i
francuskie kilkakrotnie wpływały do ważniejszych
portów pirackich Maghrebu, niszcząc ogniem swych dział
okręty barbaresków, ale piraci wciąż dawali się we
znaki europejskim żeglarzom. Atakowali oni również
amerykańskie statki handlowe, wykorzystując fakt, iż
zazwyczaj pływały one bez osłony okrętów wojennych.
Chcąc zapewnić sobie bezpieczeństwo, Amerykanie
skłonni byli płacić piratom haracz, ale i to nie
rozwiazywało sprawy, lecz jeszcze bardziej ją
komplikowało.
Gdy bowiem bej Algieru otrzymał pokaźną ilość złota
i fregatę uzbrojoną w 24 działa, podobne pretensje
zgłosił król Maroka i bej Trypolisu. A gdy nie
zostały one spełnione, z tym większą zaciekłością
wysyłali swych piratów na morze.
W tej sytuacji stawało się jasne, że tylko zbrojne
poskromienie berberów może być rozwiązaniem.
W amerykańskich stoczniach na wschodnim wybrzeżu w
pośpiechu budowano okręty.
Wreszcie wiosna 1803 roku na Morze Śródziemne
wyruszyły dwa szkunery: "Nautilius" i
"Vixen" oraz dwie fregaty:
"Philadelphia" i "Constutution"
(każda po 44 działa). Ta ostatnia wsławiona w wojnie z
Anglikami, była okrętem flagowym dowódcy całej
eskadry, Edwarda Preble"a.
Przez całe lato los sprzyjał Amerykanom.
"Philadelphia" i "Vixen" blokowały
port w Trypolisie, a pozostałe okręty patrolowały
wybrzeża Maroka tak skutecznie zwalczając piratów, że
wkrótce król tego kraju zrezygnował ze swych roszczeń
i zawarł z Amerykanami traktat pokojowy. Kłopoty
rozpoczęły się dopiero wczesną jesienią.
"Philadelphia" ścigając piracką galerę -
ucieczka była zapewne upozorowana - wpadła na nie
oznaczone na mapach skały i dostała się w ręce
piratów. Odholowano ją do Trypolisu, zdjęto z niej
działa, które rozmieszczono na murach cytadeli
broniącej portu, a załogę (307 ludzi) uwięziono.
Basza Trypolisu Jusuf triumfował, powtarzając, że
,,niewierne psy" nigdy nie pokonają ,,obrońcy
prawdziwej wiary".
Korzystny pokój, jaki Preble miał nadzieję już
wkrótce zawrzeć, stał się na razie czczym marzeniem.
Amerykanie stracili trzecią część swej artylerii i o
tyleż wzrosła siła ognia przeciwnika. Ponadto
zachodziła obawa, że piraci użyją
"Philadelphii" do przełamania blokady
Trypolisu. Chcąc ich pozbawić tego atutu Preble podj
ął ryzykowny plan. Nie widząc możliwości odzyskania
okrętu, postanowił go zniszczyć.
Do wykonania tego zamierzenia użyto niedawno schwytany
okręt piracki ,,Mastico". Popularny na Morzu
Śródziemnym kształt kadłuba i typ ożaglowania
(łacińskie) miały uspokoić czujność straży, a
pochodzący z Malty pilot miał nocą wprowadzić
Amerykanów bezpośrednio do portu. Była już zima,
podczas której żegluga na Morzu Śródziemnym
tradycyjnie zamierała, a tym okrętom, nawet obcym,
które szukały schronienia, nigdy nie odmawiano wówczas
możliwości wejścia do portu.
I na to też liczył Preble.
31 stycznia 1804 roku "Mastico" opuścił port
w Syrakuzach, gdzie Amerykanie założyli swą zimową
bazę, i mając na pokładzie 70 ochotników po tygodniu
dotarł do Trypolisu.
Okazja do inwazji nadarzyła się tydzień później.
W spokojną, zimową noc nieznany okręt powoli
wpłynął do portowego basenu. Noc była dość jasna -
jak opisywał jeden z uczestników wyprawy i w świetle
księżyca widać było wyraźnie zarysy murów, na
których stały baterie dział, kilka okrętów
zacumowanych przy nich i w oddali bielejące domy miasta.
Na ich tle wyraźnie rysowała się ciemna bryła
,,Philadelphii". Na środku basenu obcy okręt
został dostrzeżony przez straże i z murów padło
pytanie o pochodzenie i cel przybycia. Prowadzący
,,Mastico" pilot nie stracił głowy i odrzekł, że
kecz z Tunisu pragnie się schronić przed sztormem, a
ponieważ w czasie nawałnicy stracił kotwice, chciałby
zacumować wprost do burty amerykańskiego okrętu.
Gdy "Mastico" dobił do burty
"Philadelphii", berberowie odkryli podstęp. Na
pokładzie fregaty rozległy się okrzyki
,,Amerikanos!". Było już jednak za późno,
napastnicy szybko uporali się z kilkunastoosobową
strażą i opanowali okręt. Okrzyki postawiły jednak na
nogi załogę cytadeli i ochronę portu. Napastników
zaczęto ostrzeliwać ze wszystkich stron, bo do walki
włączyły się również okręty cumujące w porcie.
Ten krzyżowy ogień w ciasnej przestrzeni przyniósł
jednak piratom więcej szkód niż pożytku. Przerwano
go, gdy pociski zaczęły padać na pałac baszy. A
właśnie w tę stronę holowali Amerykanie swój
odzyskany okręt, dobrze kalkulując, że tam właśnie
będą bezpieczni od ostrzału. Gdy dotarli w pobliże
pałacu, na oczach bezsilnie przyglądających się
berberów, rozłożyli na fregacie proch i podpalili.
Następnie bez przeszkód opuścili wrogi port.
Powrócili doń pół roku później, aby dokonać
dzieła zniszczenia.
Przy użyciu branderów spalili wówczas całą piracką
flotę i poważnie uszkodzili urządzenia portowe. W
charakterze brandera posłużył wówczas również
"Mastico", na który załadowano pięć ton
prochu i za pomocą wiosłowych łodzi wciągnięto do
portu. Wybuch tego ładunku miał straszliwe skutki.
Rankiem - jak wspominał jeden z uczestników akcji - "jedynie niewielkie
szczątki kadłubów pływające w mętnej wodzie
świadczyły o istnieniu pirackiej floty baszy
Trypolisu".
Likwidacja piratów Oceanu Indyjskiego
O wiele trudniejszym zadaniem było poskromienie
rodzimych piratów mórz egzotycznych.
Na Oceanie Indyjskim i morzach dalekowschodnich rozbój
morski uprawiany przez ludy tubylcze miał tradycję
sięgającą starożytności, jednakże dopiero
kolonialny podbój tych obszarów i związana z tym
obecność europejskich piratów sprawiły, że niektóre
nadbrzeżne plemiona uczyniły z tego zajęcia swe
główne źródło utrzymania.
Tak stało się na przykład z członkami plemienia Betsimisarka
na Madagaskarze, których kobiety w czasie
pobytu tam europejskich piratów chętnie wchodziły z
nimi w związki miłosne.
W drugiej połowie XVIII wieku, kiedy po piratach
europejskich na Madagaskarze nie było już śladu, ich
potomkowie stworzyli na wschodnim wybrzeżu tej wyspy
pirackie państewko rządzone przez Ratsimilako
- naturalnego syna angielskiego pirata Thomasa
White'a.
Wkrótce też zasłynęli jako najwięksi rozbójnicy w
Afryce Wschodniej. Urządzali dalekie wyprawy morskie i
pustoszyli wybrzeża Afryki od Mozambiku aż do Somali.
O wiele groźniejsi okazali się jednak piraci
arabscy, których główne bazy
znajdowały się na terenie dzisiejszych Zjednoczonych
Emiratów Arabskich, szczególnie zaś w rejonie
prowadzącej do Zatoki Perskiej cieśniny Ormuz.
Nie bez powodu już w średniowieczu obszar ten zyskał
wymowną nazwę Wybrzeża
Piratów.
Pod koniec XVIII wieku szczególnie złą sławę
zdobyło zamieszkujące tam arabskie plemię
Jowasni, którego członkowie traktowali
morski rozbój jako główne zajęcie.
Jowasni nie poprzestawali na rabowaniu arabskich kupców
czy šwiątobliwych pielgrzymów zdążających do Mekki.
Używając forteli i pułapek napadali nawet na silnie
uzbrojone jednostki angielskiej
Kompanii Wschodnioindyjskiej.
W l797 roku ofiarą ich padł należący do kompanii
silnie uzbrojony okręt liniowy ,,Viper". Pod
pretekstem zakupu prochu piraci podpłynęli do
stojącego na kotwicy okrętu i nawiązali przyjazną
rozmowę. Nagle, korzystając z nieuwagi Anglików,
zaatakowali ich tak gwałtownie, że połowa załogi
"Vipera" padła na miejscu. Zginął także
kapitan okrętu. Reszcie załogi udało się jednak
wyprzeć napastników z pokładu i wyjść na pełne
morze. Tam już piraci nie odważyli się atakować,
znając skuteczność dział europejskich okrętów.
Chcąc zabezpieczyć się przed coraz częstszymi
napadami piratów, Anglicy zorganizowali wyprawę
odwetową przeciwko Jowasni.
Na czele wojsk złożonych z oddziałów angielskich i
wspomagającej ich armii sułtana Omanu stanął kapitan
David Seton.
Wyprawa osiągnęła stolicę piratów Ras
al-Khayma, ale nie zdołała jej zdobyć.
Zawarto jednak rozejm w 1806 roku, ale nie trwał on
długo. Jowasni zerwali go, okrutnie mordując sułtana
Omanu, a w 1808 roku usiłowali zdobyć abordażem okręt
wojenny ,,Fury".
W tym też roku wpadł w ich ręce, konwojowany przez dwa
okręty wojenne, statek Kompanii Wschodnioindyjskiej
"Sylph", na którego pokładzie podróżował
nowo mianowany ambasador Anglii w Persji, sir HJ.
Brydges. Po wymordowaniu większości załogi statku
piraci skierowali zdobycz do Ras al-Khayma, ale w drodze
odnalazła ich angielska fregata ,,Nereid". Doszło
do krwawej walki, w wyniku której piraci porzucili
"Sylpha" i schronili się w swych kryjówkach.
Z arabskimi piratami ciągle jeszcze na początku XIX
wieku konkurowali ich europejscy rywale spod znaku
czarnej flagi.
Oto niedługo po opisywanych wydarzeniach, w ręce francuskiego
pirata Lememe wpadł angielski bryg
"Fly", którego kapitan tuż przed poddaniem
się zdołał wyrzucić za burtę kasę okrętową i
ważniejszą jeszcze od niej pocztę kurierską. Działo
się to w pobliżu brzegu, a miejsce utarczki zostało
zaznaczone dokładnie na mapie.
Piraci po obrabowaniu statku wypuścili jego załogę na
ląd, zatrzymując jedynie kapitana i dwóch oficerów.
Uwolniona załoga udała się niezwłocznie na
poszukiwanie zatopionej kasy i poczty. Szczęście jednak
im nadal nie sprzyjało. Wkrótce bowiem wpadli oni w
ręce piratów Jowasni, którzy
licząc na okup uwięzili ich w Ras al-Khay-ma.
Anglicy chcąc ratowaó życie, wyjawili piratom swą
tajemnicę, obiecując, że jeśli dostaną nurków i
obietnice wolności, to wskażą miejsce, gdzie zatopione
zostały ich kosztowności. Obydwie strony dotrzymały
słowa i po wydobyciu okrętowej kasy, załoga
"Fly" odzyskała wolność. Jednakże nie był
to koniec ich tragicznej przygody. Jowasni porzucili ich
na bezludnym, pustynnym wybrzeżu Półwyspu Arabskiego.
Tylko dwóch ludzi zdołało ocaleć, reszta zmarła z
głodu i pragnienia.
W 1809 roku wyruszyła przeciwko Jowasni kolejna
angielska wyprawa. Dowodził nią pułkownik Lionel
Smith, który miał do dyspozycji osiemnaście okrętów
wojennych i kilka tysięcy żołnierzy.
Ras al-Khayma została zaatakowana równocześnie od
strony lądu i morza. Walka była zacięta, ale w końcu
śmiały atak na bagnety zapewnił zwycięstwo Anglikom.
Jowasni utracili swą warowną stolicę oraz drugą
równie ważną twierdzę - Shimas.
W czasie walki zginęło ich prawie 3 tysiące, a tysiąc
dostało się do niewoli.
Anglicy zniszczyli też około 100 należących do
piratów łodzi i statków.
Nie był to jednak koniec pirackiego plemienia. Jego
niedobitki przeniosły się na Morze Czerwone
i z wolna odbudowywały swą siłę.
W 1817 roku ich liczbę szacowano na siedem tysięcy
mężczyzn. Dysponowali wówczas 64 dużymi okrętami, na
których wyprawiali się w poszukiwaniu łupów również
na Ocean Indyjski.
Ich ostatecznego poskromienia dokonała trzecia angielska
ekspedycja, kierowana przez sir Waltera Grandta. Jowasni
zostali niemal całkowicie wytępieni.
Obawiając się podobnego potraktowania, inne plemiona
arabskie tego regionu, którym także nieobce było
piractwo, podpisały w 1820 roku wieczysty pokój z
koroną brytyjską.
Likwidacja piratów Dalekiego Wschodu
Największe kłopoty z piractwem mieli europejscy
kupcy i kolonizatorzy na Dalekim Wschodzie, na
morzach przybrzeżnych Chin, Archipelagu Malajskiego i
Filipin.
I tu morski rozbój miał dawne i bogate tradycje.
W średniowieczu piractwo było w tym rejonie tak
powszechne, że za pirata uważano każdego, kto
żeglował po morzach. Chińczykom szczególnie we znaki
dawali się piraci japońscy,
którzy w 1523 roku złupili jeden z największych
portów Chin - miasto Ningpo, a następnie przypływając
na kilkuset dżonkach spustoszyli prowincje Czekiang i
Kiangsu.
Na początku XVII wieku również
Chińczycy zaczęli uprawiać piractwo.
Ich najsłynniejszym wodzem był Koxinga,
którego flota kontrolowała cały handel Chin z Indiami
i Malajami.
Jego syn podejmował również
akcje przeciwko obecnym w tym rejonie od XVI wieku
Europejczykom.
W 1661 roku jego flota licząca 600 dżonek zdobyła
należącą wówczas do Holendrów Formozę (Tajwan).
Prawdziwy rozkwit piractwa w Azji Południowo-Wschodniej
nastąpił jednak dopiero na początku XIX wieku.
Sprzyjało temu osłabienie potęgi cesarza Chin oraz
głód panujący w nadmorskich prowincjach Państwa
Środka. Spośród pirackich przywódców tych czasów
największą potęgę skupił Czing-Ju,
który w 1807 roku dowodził flotą złożoną z 800
dużych i 1015 małych dżonek i armią 70 tysięcy
ludzi.
Jednakże największą sławę piracką zdobyła dopiero jego
żona, która po śmierci męża w morskiej
katastrofie przejęła dowództwo nad całym zespołem.
Pani Czing Hsi-Kaj była
niezwykłą kobietą. Pochodziła z Japonii ijeszcze za
życia Czing-Ju dowodziła jedną z eskadr jego floty.
Swe rządy rozpoczęła od reform. Całą flotę
podzieliła na sześć eskadr, z których każda
kontrolowała inny odcinek chińskiego wybrzeża.
Zorganizowała sieć magazynów żywnościowych oraz
szeroko rozgałęzioną siatkę szpiegowską.
Wprowadziła też ostrą dyscyplinę wśród swych
podwładnych, ogłaszając swego rodzaju piracki
regulamin. Zakazywał on między innymi rabowania na
własną rękę osad płacących regularnie okup i
żyjących w przyjaźni z piratami. Nikomu z piratów nie
wolno było samowolnie schodzić na ląd i napastować
kobiet. Wszystkie zdobyte łupy były wspólną
własnością i należało je składać w magazynach,
skąd w miarę potrzeby brano je dla pirackiej
społeczności.
Za nieprzestrzeganie tych przepisów regulamin pani Czing
przewidywał kary od przekłucia uszu aż do pozbawienia
życia.
Dzięki tej żelaznej dyscyplinie i dobrej organizacji
piraci panowali praktycznie nad całym
południowo-wschodnim rejonem chińskich wybrzeży. Nawet
płacący okup mieszkańcy nadbrzeżnych osad byli
zadowoleni, gdyż po raz pierwszy od bardzo dawna, nikt
nie rabował im wszystkiego co mieli, skazując na
śmierć głodową, jak to często czynili urzędnicy
cesarza.
Ten "piracki
pokój" wzbudził oczywiście
zaniepokojenie w Pekinie i w "siódmym miesiącu
trzynastego roku" (rok 1808 w 60-letnim cyklu
chińskiego kalendarza) cesarski admirał Kuo-Lang-Lin
zebrał flotę i wyruszył przeciwko pani Czing. Ufny w
swe siły wpadł rychło w zasadzkę piratów i po
przegranej bitwie popełnił samobójstwo.
W następnym roku rozkaz pomszczenia tej klęski
otrzymał inny admirał cesarza - Lin Fa. Tym razem to on
zaskoczył flotę piratów w niewielkiej zatoce i
stanął przeciwko nim do walki.
Gdy obie strony gotowały się do starcia, ucichł wiatr.
Piraci zdecydowali się wówczas na niezwykły wyczyn -
popłynęli wpław ku okrętom cesarza, wtargnęli na ich
pokłady i odnieśli zwycięstwo.
Pani Czing otrzymała wówczas przydomek
,,niezwyciężonej".
Dwukrotnie pokonany cesarz zwrócił się o pomoc do
Anglików mających swe faktorie na wybrzeżach Chin i
zainteresowanych w bezpieczeństwie żeglugi.
Ci jednak odmówili, nie mając odpowiednich sił i
bojąc się, że otwarty konflikt z piratami całkowicie
ich wyeliminuje z chińskich akwenów.
Dotychczas bowiem piraci wprawdzie ich nie oszczędzali,
ale też i nie atakowali ze specjalną zaciekłością.
W 1809 roku w ich ręce wpadł między innymi statek angielskiej Kompanii
Wschodnioindyjskiej "Marquis of
Ely".
Jego załoga dostała się do niewoli, a niektórzy
oficerowie dobrze traktowani i nie mając innego wyboru,
przeszli nawet na służbę pani Czing.
Był wśród nich Richard Glasspoole, który w nadziei
odzyskania wolności służył piratom swą wiedzą
marynarską i wojskową.
Po uwolnieniu opisał on swe przygody i warunki życia
piratów.
,,Nie mają stałej
rezydencji na ziemi - pisał - ale żyją na pokładach
swych okrętów. Rufa jest zarezerwowana dla kapitana i
jego rodziny. Każdy członek załogi ma miejsce
odpowiednie do swej funkcji, gdzie spędza całe życie.
Piractwo traktowane jest tu tak samo jak inne zawody, z
tą różnicą, że uchodzi ono za zajęcie zapewniające
bezpieczeństwo i stałe źródło dochodu".
Nie mogąc pokonać pani Czing, cesarz zneutralizował
ją za pomocą zaszczytów.
Poślubiła ona gubernatora prowincji i założyła
przedsiębiorstwo handlowo-przemytnicze.
,,Nastąpił
szczęśliwy czas w historii Chin - napisał cesarski
kronikarz - żołnierze sprzedawali broń, od tej chwili
już niepotrzebną, a kupowali narzędzia pracy".
Pacyfikacja pani Czing nie oznaczała jednak końca
chińskiego piractwa, tym bardziej że w latach
czterdziestych XIX wieku zyskało ono
wsparcie samego cesarza.
W tym czasie bowiem Anglicy toczyli z nim długotrwały
spór, przechodzący okresami w otwartą wojnę, o
udział w przynoszącym ogromne zyski handlu opium.
Największym producentem tego narkotyku były
kontrolowane przez Anglików Indie, a największym
odbiorcą były Chiny, na terenie których obowiązywał
cesarski monopol na sprowadzanie i przerób indyjskich
konopi.
Anglicy postanowili złamać ten monopol ogłaszając
"secesję" Hongkongu i przejmując nad nim
władzę oraz organizując flotyllę "kliprów
opiumowych" przewożących
konopie z Indii.
Statki te atakowane były przez chińskich piratów,
którzy oprócz nadziei na zyski traktowali tę
działalność jako swego rodzaju akt patriotyzmu.
Niektórzy z ich kapitanów zostali rzeczywiście
wynagrodzeni przez cesarza, tak jak np. Shap-ng-Trai,
który otrzymał tytuł mandaryna.
Dla osłony swych transportów Anglicy zorganizowali
specjalną eskadrę nazwaną China
Squadron, która dość szybko
uporała się z pirackim zagrożeniem. Przewaga
techniczna i militarna Anglików była tak duża, że w
ciągu kilku tygodni walk zniszczyli oni ogniem swych
dział, bez żadnych strat po własnej stronie, ponad sto
zbudowanych z łatwopalnego bambusa, powolnych i
pozbawionych artylerii, dżonek, oraz zabili około
dwóch tysięcy piratów.
Likwidacja piratów Malajów i Filipin
O wiele trudniej przyszło Europejczykom - obok
Anglików byli tam również Holendrzy i Hiszpanie -
uporanie się z tubylczymi piratami
Archipelagu Malajskiego i Filipin.
A w drugiej połowie XVIII i na początku XIX wieku byli
oni tam prawdziwą plagą.
Na Sumatrze np. w silnie
umocnionym porcie Kuala Batu rezydował Raga,
nazywany Księciem Piratów, który
bezkarnie napadał na europejskie statki przepływające
Cieśninę Makassar.
W ciągu dwudziestu lat tej działalności zdobył on
około 50 jednostek, których załogi przemienił w
niewolników lub pozbawił życia. Jego ulubioną
rozrywką było podobno ścinanie głów angielskim
oficerom.
Na Mindanao, jednej z wysp Filipin,
zamieszkiwali Lapunowie, zwani Piratami z
Laguny, którzy na swych prau -
wielkich łodziach, wyruszali na pirackie
łowy, tak jakby udawali się na połów ryb.
Przeczesywali przybrzeżne morza, czaili się w
cieśninach, niespodziewanie pojawiali się przy
zaludnionych wybrzeżach i zawsze mogli liczyć na łupy
lub niewolników.
Podobnie postępowali Morowie
z wysp Sulu, należących dziś do Filipin, oraz
mieszkańcy archipelagu
Riau-Lingga leżącego na południowym krańcu
Cieśniny Malakka.
Byli wreszcie, uważani za najgroźniejszych, Dajakowie
zamieszkujący północne obszary Borneo,
którzy zasłynęli nie tylko jako odważni piraci, ale
też jako łowcy głów, a zwani byli powszechnie ,,morskimi diabłami".
Częste napady piratów na europejskie i chińskie statki
przepływaj ące przez Cieśninę Malakka skłoniły w
końcu Anglików, którym przy kolonialnym podziale tego
regionu przypadł Półwysep Malajski, do utworzenia
kolejnej eskadry - Malaya
Squadron, która systematycznie
patrolowała cieśninę.
Składała się ona z kilku dużych okrętów żaglowych
oraz z trzech parowych kanonierek, które okazały się
szczególnie przydatne do zwalczania szybkich,
ale uzależnionych od wiatru lub siły wioślarzy,
jednostek tubylczych. Ich załogi otrzymywały nagrodę
za głowę każdego zabitego pirata, były one też więc
w pewien sposób "łowcami głów" jak
Dajakowie.
Mimo aktywności Anglików, Dajakowie nie zamierzali
rezygnować z piractwa.
Na początku lat czterdziestych wdali się oni jednak w
walkę z sułtanem Brunei, do którego wprawdzie tylko
nominalnie, a nie faktycznie, należał również
Sarawak, położony na północnych krańcach Borneo. Gdy
sułtan podjął działania mające podporządkować jego
władzy mieszkających tam Dajaków, ci wzniecili
powstanie, a następnie zaatakowali Brunei od strony
morza. Sułtan znalazł się w opałach i zwyciężył
tylko dzięki pomocy Anglików, w szczególności zaś Jamesa Brooke
- zawodowego żołnierza i awanturnika.
Z wdzięczności, trochę tak jak Sienkiewiczowski
Zagłoba oddając Inflanty, sułtan przekazał Brooke'owi
władzę nad Sarawakiem. Ten potraktował to poważnie,
ogłosił się białym
radżą Sarawaku i podjął
działania zmierzające do sprawowania faktycznej władzy
na tym obszarze.
W 1843 roku spotkał się w Singapurze z kapitanem Henry
Keppelem i obydwaj opracowali plan zbrojnej wyprawy na
Dajaków. Licząc na poparcie angielskiego rządu
ogłosili, że "jedynym
sposobem wprowadzenia sprawiedliwych i humanitarnych
rządów w Sarawaku jest wypalenie korzeni szerzącego
się zła, co można osiągnąć przez zniszczenie
pirackich umocnień na wybrzeżu i w głębi lądu".
Rząd angielski nie kwapił się jednak z angażowaniem w
prywatne, w dużej mierze, przedsięwzięcie.
Dopiero więc w 1849 roku Brooke zdołał zgromadzić
kilka kutrów parowych i dwadzieścia tubylczych łodzi,
na których znajdowało się około dwóch tysięcy
ludzi. Sam płynął na czele tej flotylli we własnym
prau, nazwanym dumnie ,,Singh
Rajah" (Król Lew).
Kompania
Wschodnioindyjska oddała mu też do
dyspozycji dobrze uzbrojoną kanonierkę
"Nemesis".
Najpierw przypuszczano atak na Batang Maru
- silnie umocnione osiedle Dajaków nad
rzeką Saribas.
Później Brooke postanowił zorganizować zasadzkę u
ujścia rzeki, wiedząc, że flotylla łodzi Daj aków
płynie mu na spotkanie, aby wydać walną bitwę. Jego
prau i kutry zaczaiły się przy brzegu, zaś
"Nemesis" stanął na otwartym morzu. Gdy
łodzie Dajaków nadpłynęły, rozpoczęła się
masakra. Dziesiątkowani ogniem karabinów i działek
tubylcy, próbowali uciekać na pełne morze ale tam
czekała na nich kanionierka z działami nabitymi
kartaczami. One czyniły największe spustoszenie. Jak
wspominał później kapitan ,,Nemesis" - Farquhar, "prowadziliśmy ogień
tak długo, aż wrogie łodzie zaczęły pływać wokół
nas jak martwe pnie drzew. Nie zostałojna nich ani
jednej żywej duszy, ponieważ ich załogi zostały
wybite do nogi, chyba że ktoś wyskoczył za burtę w
na-
dziei, że zdoła dopłynąć do brzegu. Ale gdyby mu
się to nawet udało, to i tak stałby się łatwą
ofiarą oddziału pana Steela, który tam działał
bardzo skutecznie".
W starciu tym zabito około 500 Dajaków, ich siła
została złamana. Biały radża mógł objąć
rzeczywiste rządy w Sarawaku, a Anglicy uczestniczący w
wyprawie mogli dokonać podziału 20 O00 funtów, które
angielski Urząd Skarbu wypłacić musiał za głowy
piratów (40 funtów za każdą), zgodnie z własną
decyzją obowiązującą od kilkunastu lat. Tak wysoka
liczba ofiar wśród tubylców oraz przemienienie się
obywateli brytyjskich, mających szerzyć cywilizację
wśród ludów mniej rozwiniętych, w łowców pirackich
głów wywołała sensacje nawet w Europie i wzbudziła
ostry protest lobby antyimperialnego w Izbie Gmin.
Krytykowano trwonienie publicznych pieniędzy na tak
dziwaczny cel, zapytywano, jak to możliwe, aby
człowiek, który bez własnego ryzyka zabija z
nowoczesnej broni przeciwnika uzbrojonego w łuk i
włócznię, był czterokrotnie lepiej opłacany niż
żołnierz walczący w Europie, gdzie ma do czynienia z
równorzędnym przeciwnikiem.
Pytano wreszcie retorycznie, czym różni się
"dziki" Dajak kolekcjonujący głowy
przeciwników w dowód swej waleczności, od
"cywilizowanego" łowcy pirackich głów,
który czyni to wyłącznie dla pieniędzy.
Cztery lata później Królewska Komisja rozpatruj ąca
tę sprawę udzieliła Brooke°owi nagany za
"nieprzyzwoite zachowanie", uznając, iż w tym
przypadku postąpił on tak samo okrutnie, jak jego
"dzicy" przeciwnicy.
|