tzw.
"Złota era piractwa"
(połowa XVII i poczatki XVIII wieku)
"Przekęci przez Boga
i ludzi"
Zmagania Francji z tzw. Ligą Augusburską, do której
należały m.in. Anglia, Hiszpania i Holandia, kończy pokój w Utrechcie, zawarty w
1713 roku.
Podpisujące go państwa zobowiązały się
równocześnie, że w działaniach wojennych nie będą
korzystać z usług piratów, a wręcz przeciwnie,
zarówno w czasie wojny, jak i pokoju, wszelkimi siłami
zwalczać będą morskich rozbójników.
I nie były to czcze deklaracje.
Piractwo uprawiane w dawnym stylu przestawało być
opłacalne, coraz mniej przynosiło zysków, a niosło
coraz większe ryzyko utraty głowy.
Przestawał być to zawód dla ludzi kalkulujących i
trzeźwo myślących, traktujących tę profesję jak
każdą inną, może bardziej ryzykowną, ale za to
rokującą szybkie wzbogacenie.
Tacy odchodzili pierwsi.
Ich symbolem może być Francuz Jean Dulaien,
który po złupieniu kilku statków różnych bander,
porzucił swych towarzyszy na Tortudze i
wraz z łupami uciekł na swym okręcie ,,Sans
Pitie" do Francji.
Do stojących na brzegu wykrzyknął jeszcze znamienne
słowa:
Adieu, canailles! Je vais en France et je ne serai plus
forban. (Żegnajcie, kanalie! Płynę do Francji i nie
będę już więcej piratem).
Miejsce takich "praktycznych" piratów
zaczęli zajmować inni, do tamtych niepodobni.
Tacy, którzy kochali ryzyko dla samego ryzyka, którzy
byli okrutni nie dlatego, że chcieli zatajonych
skarbów, ale dla przyjemności, jaką sprawiało im
wyrządzanie okrucieństwa.
Którzy stawali się piratami niekiedy przez przypadek i
bez specjalnej przyczyny.
W tych nowych czasach postaci pirackich kapitanów są
najbliższe dzisiejszym filmowym i komiksowym
wyobrazeniom.
W niektórych przypadkach piracka rzeczywistość
przewyższa najbardziej fantastyczne wytwory wyobraźni
literackiej i filmowej.
Z niedowierzaniem czytamy wiarygodne opisy pirackich
wyczynów, stając w osłupieniu wobec okrucieństw,
odwagi i fantazji pirackich kapitanów, których
błyskotliwe kariery zazwyczaj nie były zbyt
długotwałe.
Wybuchały nagle i równie szybko następował ich kres.
Ich bohaterowie zwykle ginęli gwałtowną śmiercią i
odradzali się prawie natychmiast w legendach, które
często towarzyszyły im za życia.
Takim szalonym, nieobliczalnym piratem był Edward
Teach, alias - z powodu bujnego, czarnego
zarostu - Czarnobrody.
Urodził się w Anglii w Bristolu, skąd jako dziecko
dotarł do Indii Zachodnich.
Tam przystał do znanego pirata Benjamina
Horningolda, u którego posiadł wszystkie
tajniki pirackiego rzemiosła. Gdy rozpoczęły się
prześladowania bukanierów na Jamajce, przeniósł się
na New Providence, gdzie zebrał grupę oddanych mu
ludzi, z którymi zdobył francuski żaglowiec płynący
z Gwinei na Martynikę. Nazwał go "Queen
Anne"s Revenge" (,,Zemsta królowej Anny")
i zaczął uprawiać piractwo wzdłuż wschodnich
wybrzeży Ameryki Północnej.
Napadał i rabował bez różnicy statki Anglików,
Francuzów, Hołendrów i Hiszpanów.
Według ówczesnych opisów Edward Teach był wysokim,
krzepko zbudowanym mezczyzna z ogromną, opadającą na
piersi kruczą brodą, którą zaplatał w warkoczyki,
oraz dzikimi, pałajacymi okrucieństwem oczami.
Przez ramię przewieszony miał pendent, w którym
tkwiły trzy pary pistolerów.
Za cholewami butów ukrywał cały arsenał noży,
którymi potrafił rzucać z niewiaiygodną celnością.
W walce odznaczał się niesłychaną dzikością i
okrucieństwem.
Rzadko brał jeńców, a najczęściej mordował ich,
odcinając żywym ludziom palce wraz z noszonymi na nich
pierścieniami. Do ulubionej jego zabawy należało
strzelanie na oślep do swoich kompanów w czasie
pijatyki.
Twierdził, że gdyby od czasu do czasu nie zabił
któregoś z nich, to przestaliby go szanować jako
przywódcę.
Czarnobrody był też niezrównanym wielbicielem płci
pięknej.
W ciągu swego niezbyt długiego życia miał 16 żon, a
kolejnych ślubów i rozwodów udzielał mu, z
zachowaniem całego ceremoniału, jego pierwszy oficer.
W 1717 roku Teach przeniósł się do Nassau
na Wyspach Bahama, a nastepnie znalazł
kryjówkę w nadbrzeżnej wiosce Bath,
położonej wśród mielizn wschodnich wybrzeży Karoliny
Północnej.
Jego bezczelność wzrosła do tego stopnia, że w
biały dzień odważył się napaść na port Charleston
w Karolinie Południowej i złupić w nim 10 kupieckich
statków.
W przedsięwzięciu tym pomógł mu skrycie gubernator
Karoliny Północnej, Karol Eden,
który był na żołdzie piratów.
Zaniepokojeni o swe życie i dochody mieszkańcy
Charleston, postanowili w tej sytuacji zwrócić się z
prośbą o rozprawienie się z Czarnobrodym do
gubernatora sąsiedniej Wirginii.
[5 kwietnia 1718 roku kapitan Edward
Thatch, znany również jako Czarnobrody na
pokładzie swojego statku flagowego "Zemsta
Królowej Anny" (Queen Anne's Revenge) schwytał
Sloop przewożący ścięte kłody "Land
of Promise", której kapitanem był
Thomas Newton pływający po Zatoce Hondurasu.
Dodał go do swojej floty uwięzionych statków
handlowych zorganizowanej z zamiarem schwytania "Protestant
Caesar" pod dowództwem kapitana Wyera
z Bostonu, który skutecznie odparł atak Stede
Bonneta i Załogi Zemsty
(Revenge).
Thatch miał obsesję na punkcie schwytania
Protestanckiego Cezara, obawiając się, że jeśli
Wyerowi uda się uniknąć pirackiego ataku, inni
kapitanowie handlowi ośmielą się pójść w ich
ślady.
Zagrywka opłaciła się, gdy wkrótce potem zauważono
Protestanckiego Cezara na kotwicy w Zatoce Hondurasu.
Kapitan Wyer i załoga porzucili statek i uciekli do
dżungli Hondurasu, zamiast stawić czoła hordzie
piratów płynącej w jego stronę.]

Kapitan Edward Thatch, znany również jako Czarnobrody
Jesienią 1718 roku wysłał on przeciwko piratom dwa
niewielkie słupy "Pearl"
i "Lime", dowodzone
przez porucznika Roberta Maynarda.
Równocześnie wydał proklamację: "Akt
ku zachęceniu do ujęcia i zgładzenia piratów",
która wyznaczała następujące nagrody:
"(. . .) Za
Edwarda Teacha, zwanego pospolicie Czarnobrody - l00
funtów; za każdego innego kapitana pirackiego statku,
slupu lub brygu - 40 funtów; za każdego porucznika,
oficera, kwatermistrza, bosmana lub cieślę 20
funtów".
Walka rozegrała się pośród piaszczystych płycizn,
tam gdzie znajdowała się kryjówka Czarnobrodego.
Maynard, który go tam odnalazł, dysponował już tylko
jednym slupem, gdyż drugi, uszkodzony, musiał
porzucić. A i ten, mimo niewielkiego zanurzenia, rychło
wszedł na mieliznę. Pragnąc za wszelką cenę dopaść
pirata, Maynard nakazał wyrzucić za burtę
"Pearl" wszystkie zapasy żywności i wody. A
gdy to nie pomogło, za burtę poszły również działa.
Wreszcie Czarnobrody był w pułapce, ale jak pisze
Charles Johnson w "Historii
najsłynniejszych piratów", wcale
się tym nie przejął.
Na żądanie Maynarda, aby złożył broń, odrzekł:
,, Diabli was wiedzą,
obwiesie, kim jesteście i skąd przybywacie.
_ Po banderze widzisz, że nie piraci - odrzekł Maynard.
Na to Teach, podnosząc kieliszek i przepijając do
Anglika, rzekł:
- Niech mnie piekło pochłonie, jeśli cię oszczędzę
albo sam zawołam o pardon. _
- Nie spodziewam się po tobie pardonu i ty nie
spodziewaj się po mnie - odparł Maynard".
Anglicy ciągle się zbliżali i gdy znaleźli się w
zasięgu ognia dział, z pokładu pirackiego okrętu
oddano do nich armatnią salwę, która pozbawiła życia
ponad połowę załogi "Pearl".
Maynard, nie mając już dział, dążył do abordazu.
Obawiając się następnej salwy pirata polecił swej
załodze, aby schroniła się pod pokładem, a sam
pozostał przy sterze. Ostrożność ta zapewniła mu
zwycięstwo, gdyż Czarnobrody przygotowywał już
kolejną śmiercionośną niespodziankę.
Po zwarciu się obydwu okrętów burtami, piraci
obrzucili pokład angielskiego slupa granatami własnej
produkcji.
Gdy wiatr rozwiał dymy po eksplozjach, Teach widząc,
iz pokład przeciwnika jest pusty, krzyknął:
- "Wszyscy dostali
w łeb, z wyjątkiem trzech czy czterech, skoczmy więc
na pokład i porąbiemy ich na sztuki".
Gdy to uczynili, na spotkanie im wybiegli ludzie
Maynarda i wywiązała się zacięta walka.
Czarnobrody walczył jak szalony, mimo odniesionych 25
ran. Wreszcie zwalił się na pokład i po chwili jego
odcięta głowa okolona czarną, zakrwawioną brodą,
zawisła na bukszprycie zwycięskiego okrętu. W
ładowniach pirackiego statku, obok listów
kompromitujących gubernatora Edena, Anglicy znaleźli
dowód, ze Czarnobrody drogo zamierzał sprzedać swe
zycie. Pośród beczek prochu stał czarnoskóry
chłopiec, mający na rozkaz kapitana wysadzić okręt w
powietrze.
Będąc na pokładzie angielskiego slupa Teach nie był w
stanie wydać tej ostatniej komendy.
Z Czarnobrodym współdziałał w pewnym okresie inny
pirat noszący nazwisko Stede Bonnet.
Wcześniej był on zamożnym plantatorem, wykształconym
i powszechnie szanowanym mieszkańcem Barbados. Dopiero
nieszczęśliwy związek małżeński i zapewne
postępująca depresja psychiczna spowodowały, że
porzucił żonę i majątek, aby w niebezpiecznym,
pełnym przygód życiu pirata szukać zapomnienia od
codziennych trosk.
Za własne pieniądze kupił duży zaglowiec, który
nazwał "Revenge" i zwerbował na niego
siedemdziesięciu ludzi.
Ponieważ sam nie znał się na morskim rzemiośle,
obowiązki kapitana powierzył niejakiemu Richardsowi,
który z czasem, widząc brak woli Bonneta, uzurpował
sobie absolutną władzę na okręcie.
W 1717 roku załoga "Revenge"
wspólnie z ludźmi Czarnobrodego z "Queen
Anne's Revenge" uprawiały piractwo u
wybrzezy Wirginii i Karoliny.
[4 kwietnia 1717 roku w Bluefield's Bay na Jamajce
kapitan Benjamin Hornigold i kapitan Napping, znany
również jako Nappin, zdobyli Sloop Revenge przewożąc
ładunek hiszpańskiego złota. Ofiara opisała flagę
Jolly Roger Napina jako "głowę śmierci i
klepsydrę"]

Flaga Jolly Roger, Kapitana Nappina
W roku następnym, wkrótce po śmierci Teacha,
pułkownik William Rhet zdobył "Revenge" i
Bonnet trafił do więzienia w Charleston.
Z racji dobrego pochodzenia i ponieważ nie brał
udziału w zbrodniach, miał szansę na niską karę, a
nawet ułaskawienie. Uciekł jednak z więzienia przed
ogłoszeniem wyroku. Schwytany powtórnie został skazany
na śmierć, a wyrok wykonano. Dopiero w drodze na
szafot, umierając ze strachu i żebrząc o darowanie
życia, musiał sobie Bonnet uświadomić, że rozrywka,
której się oddał, kończy się w smutny i żałosny
sposób.
Ale na wycofanie się z niej było już za późno.
Również przypadkowo, jak twierdzi autor Historii
najsłynniejszych piratów, na drogę występku wkroczył
inny sławny w pierwszej połowie XVIII wieku pirat - Howel
Davis.
W młodości był on oficerem na statku
"Cadogan", który trudnił się handlem
czarnymi niewolnikami. Pewnego dnia w trakcie podróży z
Nassau do Afryki Zachodniej ,,Cadogan" został
zaatakowany przez pirata Edwarda Englanda.
W zaciętej walce, która wywiązała się na pokładzie
żaglowca, został zabity jego kapitan, a Davis dał
wiele dowodów odwagi. W dowód uznania England
zaproponował mu współpracę, a napotkawszy odmowę,
zwrócił wolność jemu i całej ocalałej z walki
załodze. Polecił im jednak, aby udali się do Brazylii,
gdzie mogliby korzystnie sprzedać niewolników
znajdujących się w ładowniach "Cadogana", a
dochód podzielić między siebie.
Mimo tej zachęty, Davis nadal nie zamierzał
wstępować na drogę występku i skierował statek ku
jego pierwotnemu przeznaczeniu - na wyspę Barbados.
Tam jednak, wskutek kłamliwych zeznań, posądzony
został o współpracę z piratami.
"Na wszelki wypadek" został wtrącony do
więzienia, a kiedy go uwolniono po kilku miesiącach, w
sercu jego pałała już tylko chęć zemsty. Popłynął
na pobliską New Providence i dołączył
do piratów.
Za radą przywódcy pirackiej republiki - Woodesa
Rogersa, zaciągnął się na slup "Buck",
który uprawiał kontrabandę na Morzu Karaibskim.
Wkrótce też zachęcił swych kamratów, aby wypłynąć
na szersze wody i zająć się prawdziwym pirackim
rzemiosłem. Wybrany na kapitana, na czele
trzydziestopięcioosobowej załogi pożeglował na
wschód, w rejon Wysp Zielonego Przylądka. Będąc w ich
pobliżu, aby wprowadzić w błąd portugalskich
mieszkańców tych wysp, Davis nakazał wciągnąć na
najwyższy maszt "Bucka"
angielską flagę.
Podstęp powiódł się i Portugalczycy przyjaźnie
przyjęli przybyszów, zaopatrując ich w wodę i
żywność, a nawet nawiązując z nimi kontakty
towarzyskie.
Po kilku tygodniach postoju piraci spostrzegli jednak,
że bogactwa mieszkańców wysp nie są zbyt
oszałamiające i zdecydowali się wypłynąć w
poszukiwaniu lepszych perspektyw.
Stosując ten sam podstęp z angielską flagą,
zatrzymali się na redzie portugalskiego fortu leżącego
u ujścia rzeki Gambii. Na ląd udał się Davis w
towarzystwie kilku elegancko ubranych oficerów,
podających się za angielskich kupców podróżujących
do Senegalu w celu nabycia niewolników.
"Angielscy dżentelmeni" zostali łaskawie
przyjęci przez gubernatora faktorii i na ich cześć
wydano ucztę.
W czasie jej trwania, gdy spożywano trunki
przywiezione przez gości, zaszedł jednak nie
przewidziany przez Portugalczyków incydent.
Oto podczas wznoszenia toastu goście nagle wydobyli
pistolety i przystawiając je gospodarzom do brzuchów,
zażądali wydania wszystkich pieniędzy i kosztowności.
W tym czasie załoga szalupy, która przywiozła
"kupców" na ląd, opanowała kordegardę
fortu, a po chwili z wieży ściągnięto portugalską
flagę, co stanowiło umówiony znak dla przebywającej
na okręcie załogi o powodzeniu akcji.
Ładowanie łupów nie trwało długo i po kilku
godzinach piraci byli już na morzu. Po chwili jednak
Davis dostrzegł zbliżający się ku nim na pełnych
żaglach okręt, który wydał mu się angielskim
okrętem wojennym.
Padły rozkazy przygotowania się do walki, z której,
sądząc po uzbrojeniu przeciwnika, piraci nie mogli
wyjść zwycięsko. Wrogi okręt zbliżył się na
odległość strzału, odpalił salwę całoburtową,
wywieszając równocześnie piracką flagę i rozkaz
natychmiastowego poddania. Na takie dictum Davis
wywiesił również swój piracki znak i w ten sposób
doszło do spotkania dwóch pirackich obwiesiów,
ziomków z New Providence.
Groźnym przybyszem okazał się pirat pochodzenia
francuskiego, zwany La Bouse (również La
Bouche).
Wkrótce dołączył do nich trzeci piracki statek
dowodzony przez kapitana Thomasa Cocklyna
i wszyscy trzej zdecydowali się działać pewien czas
wspólnie.
Wodzem wybrany został Davis, który jednak przyjął tę
godność z zastrzeżeniem, że kiedy
,,nadmiar trunków
zaszczepi ducha niezgody i kłótni (...), tak jak
żeśmy spotkali się w miłości, tak rozstańmy się w
miłości, gdyż nie może być zgody wśród trzech
spierających się".
W ciągu następnych kilku miesięcy piraci zdobyli
siedem pryzów z niewolnikami, złotem i kością
słoniową.
Davis porzucił swego małego "Bucka"
i przeniósł się na zdobyczny "Royal Rover".
Na okręcie tym pożeglował w kierunku Wyspy
Książęcej, zagarniając po drodze angielski statek
niewolniczy ,,Princess".
Używając tego samego co poprzednio podstępu, piraci
przedstawili się jako angielska eskadra polująca na
piratów.
Bezczelność ich była tak wielka, że ośmielili się
obrabować stojący na redzie okręt francuski,
twierdząc, że jego kapitan nielegalnie handluje z
piratami.
Ośmielony tym sukcesem Davis postanowił powtórnie
zastosować ten sam scenariusz co w Gambii.
Zaprosił na pokład swego okrętu gubernatora wysp i
wysokich urzędników, aby następnie w trakcie uczty
uwięzić ich proponując zwrócenie wolności za cenę
wysokiego okupu. Tym razem jednak podstęp ten nie
powiódł się. Wyjawił go jeden z przebywających na
pirackim okręcie niewolników, który nocą
przepłynął na ląd i doniósł o wszystkim
Portugalczykom.
Następnego dnia, gdy Davis w towarzystwie swych
oficerów przybył na ląd, aby zabrać gubernatora na
ucztę, powitała go salwa z muszkietów. Jedna z
pierwszych kul śmiertelnie ugodziła pirata, ale ten
padając wydobył jeszcze pistolet i strzelał do
wrogów.
Charles Johnson twierdzi, że postąpił tak jak
trenowany do walki kogut, który już śmiertelnie ranny
nie rozluźnia uścisku dzioba, którym ściska krtań
przeciwnika.
Następcą Davisa wybrany został jego ziomek,
urodzony również w Anglii, trzydziestosześcioletni Bartholornew
Roberts.
Jego staż piracki był wówczas bardzo krótki, gdyż
do niedawna jeszcze był on podoficerem na wspomnianym
statku "Princess" i
dopiero po zdobyciu go przez Davisa wstąpił w szeregi
piratów.
Na kapitana wybrano go w drodze kompromisu, chcąc w ten
sposób pogodzić innych, bardziej nadających się na
tę funkcję, ale rywalizujących ze sobą kandydatów.
Rozpoczynaj ąc swą karierę z tak niewygodnej, pozycji
Roberts wkrótce jednak pokazał, że w pełni zasługuje
na kapitańską godność.
Dowodzony przez niego "Royal Rover"
natknął się w pobliżu Afryki Zachodniej na
portugalską armadę złożoną z 42 okrętów,
zmierzającą do Lizbony.
Zamiast uciekać od tej potęgi jak najdalej, zaczął
krążyć wokół niej, zbierając informacje.
Dowiedział się, że skarbiec floty znajduje się na
okręcie "Sagrada Familia",
uzbrojonym w 40 dział i posiadającym na pokładzie 150
ludzi. Nie zważając na to, jak również lekcewaząc
obecność okrętów wojennych stanowiących eskortę
armady, Roberts zaatakował ów "pływający
skarbiec". Jego zaskoczona załoga szybko uległa w
walce wręcz, a okręty wojenne nie zdązyły przyjść z
pomocą.
,,Sagrada Familia" została
uprowadzona na pełne morze, a wraz z nią w
ręce piratów dostało się 40 tysięcy złotych monet i
wiele kosztowności, wśród których znajdował się
złoty krzyż wysadzany diamentami przeznaczony dla
króla Portugalii.
Po dwóch tygodniach postoju na Wyspie
Diabelskiej Roberts skierował sie na Morze
Karaibskie.
Po drodze napotkał jednak angielski patrol morski i
uciekając przed nim musiał porzucić na pełnym morzu "Royal
Rover". Po tej przygodzie słuch o nim
zaginął na kilka miesiecy, a następne informacje o
odwaznym piracie pochodzą z czerwca 1720 roku.
Gubernator Spotwood z Nowej Fundlandii donosił
wówczas, że w zatoce Trepanny, w której kotwiczyło
wiele statków kupieckich, pojawił się uzbrojony w 10
dział slup mający na pokładzie nie więcej niż 60
ludzi, który w sposób śmiały i bezwzględny
obrabował wiele jednostek, a ich załogi uprowadził w
niewolę.
Bostońska gazeta "News Letter"
pisała, że slup Robertsa
"przybył z towarzyszeniem bicia w kotły, wśród
dźwięków trąb, z rozwiniętą angielską flagą i
piracką banderą na maszcie, wyobrażającą czaszkę i
bojowy tasak".
Później, działając wzdłuż wybrzeży Ameryki
Północnej, zdobył Roberts okręt francuski, uzbrojony
w 36 dział, który nazwał "Royal
Fortune".
Jednostka ta służyła później piratom w wielu
akcjach, między innymi w czasie zdobywania angielskiego
statku "Samuel",
który przewoził na swym pokładzie wielu zamożnych
pasażerów.
Dziennikarz z "News Letter"
oskarżył wówczas Robertsa o to, że żezwolił swoim
ludziom na torturowanie i znęcanie się nad szlachetnie
urodzonymi, ale właśnie w przypadku tego pirata
ogólnie panujący stereotyp okazał się nieprawdziwy.
Roberts nie brał alkoholu do ust i dbał o dyscyplinę
na pokładzie.
Johnson podaje, że po zabiciu w gniewie pijanego
członka załogi, który go publicznie obrażał, Roberts
kazał wymierzyć sobie karę chłosty, którą przerwano
dopiero na prośbę oficerów, obawiających się
poderwania kapitańskiego autorytetu.
Latem 1720 roku Roberts znów przybył na Morze
Karaibskie.
Jak donosił gubernator francuskich Wysp Zawietrznych,
tego lata piraci zdobyli 15 statków handlowych oraz
holenderski okręt wojenny uzbrojony w 42 działa.
Żegluga w tym rejonie praktycznie zamarła. Gubernator
Wirginii, ogarnięty paniką, nakazał rozmieścić
wzdłuż wybrzeży całej podległej mu kolonii działa
mające zabezpieczyć jej mieszkańców przed
"groźnym piratem Robertsem".
A ów groźny pirat, paraliżujący strachem
mieszkańców znacznej części Ameryki, dysponował
wówczas dwoma średniej wielkości żaglowcami
"Royal Fortune" i "Good Fortune" -
oraz 150 ludźmi. Wkrótce też większą część ich
utracił.
Rozzuchwalony sukcesami postanowił bowiem szukać
szczęścia na wodach afrykańskich. Popłynął na
południe i "ryczących czterdziestkach"
pokonał Atlantyk. Była to ciężka podróż śród
swztormów i cisz morskich. Wielu jego ludzi zmarło w
tym czasie i zgubił się też "Good Fortune" z
70 ludźmi, dowodzony przez Thomasa Astisa
(właściwie Anstisa - uw.
moja).
Później okazało się, że pirat ten, który
rozpoczynał swą karierę wraz z Robertsem na slupie
"Buck", i uważał się za równego jemu,
powrócił do Indii Zachodnich, aby tam działać na
własną rękę.
Roberts tymczasem dopłynął do brzegów Senegalu,
gdzie zdobył kupiecki żaglowiec, który zagarnął dla
własnych potrzeb, zmieniając jego nazwę na ,,Ranger".
Następnie podstępem opanował francuską fregatę ,,Onslaw",
a ponieważ był to okręt nowy i dobrze uzbrojony
porzucił swój rozlatujący się już żaglowiec i
przeniósł się nań, ze starego zabierając jedynie
nazwę "Royal Fortune".
W trakcie zajmowania fregaty zdarzył się też
incydent, który wymownie świadczy o tym, że nawet w
tych nowozytnych już przecież czasach, gdy rozbój
dokonywany na lądzie potępiany był jednoznacznie i
kategorycznie, piractwo nadal nie miało tak
jednoznacznych ocen.
Charles Johnson powiada, że
"większość
marynarzy (,,Onslowa".) dobrowolnie przyłączyła
się do piratów i zachęcali do tego żołnierzy,
których transportowali do fortu Cape Corso. Zwiedzeni
famą waleczności piratów, żołnierze wyimaginowali
sobie, że przystać do piratów to tyle, co wyruszyć na
wyprawę błędnych rycerzy, bronić uciśnionych i
zdobyć sławę, więc i oni zgłosili swe dobre chęci.
Jednak spotkali się ze sprzeciwem piratów, mających
szczurów lądowych w takiej pogardzie, że dłuższy
czas obstawali przy swej odmowie. Wreszcie znudzeni
molestowaniem i przez wzgląd na krzepkich ludzi wśród
wojaków, aby nie dać im zmarnieć na głodowych
racjach, przyjęli ich do bractwa na ćwierć udziału i
- jak powiadali - z litości".
W tym czasie zuchwałość Robertsa osiągnęła
szczyty.
Kapitanom obrabowanych statków wystawiał pełne
zarozumialczej pychy rachunki, które brzmiały np. tak: "Zaświadcza się dla
tych, których to może dotyczyć, że my rycerze fortuny
otrzymaliśmy osiem funtów złotego piasku jako okup od
okrętu <<Hardy>> pod komendą kapitana
Dittwitta i z tego względu uwolniliśmy wspomniany
statek". Wśród innych ich
pryzów znalazł się "King Salomon",
należący do angielskiej
Królewskiej Kompanii Afrykańskiej,
holenderski statek "Flushing" oraz żaglowiec
"Porcupine", przewożący niewolników, który
piraci podpalili wraz z ładunkiem skazując Murzynów na
śmierć w płomieniach lub w morzu rojącym się od
rekinów.
Mimo tych sukcesów koniec piratów był już bliski.
Pod koniec 1721 roku na wniosek Kompanii
Afrykańskiej, ponoszącej coraz
większe straty, na wody Zatoki Gwinejskiej wysłany
został angielski okręt wojenny HMS
"Swallow", dowodzony przez
doświadczonego w walkach z piratami kapitana Chalonera
Ogle. W kilka dni po przybyciu Anglicy natknęli się na
piracką eskadrę zakotwiczoną obok wyspy Parrot.
Piraci nie rozpoznali wrogie go okrętu wojennego,
którego działa były zamaskowane, i wzięli go za
portugalski statek handlowy. Spodziewając się łatwej
zdobyczy, Roberts wysłał przeciwko niemu
,,Rangera". Gdy prawda wyszła na jaw, po krótkiej
wymianie ognia jego załoga poddała się, choć kilku
desperatów próbowało wysadzić okręt w powietrze.
Następnego dnia "Swallow" powrócił w to samo
miejsce, a jego załoga wypatrzyła w niewielkiej
zatoczce "Royal Fortune" stojący na kotwicy.
Piraci byli zaskoczeni, w większości pijani, a Roberts
jadł właśnie śniadanie. Mimo iż zdawał sobie
sprawę z kiepskiej wartości bojowej swych ludzi,
odważnie przystąpił do walki. Nakazał postawić
żagle i wypłynął naprzeciw Anglikowi.
Jak pisze Johnson, "prezentował się wspaniale
podczas boju. Miał na sobie kamizelkę z karmazynowego
adamaszku, takież spodnie, czerwone pióro w kapeluszu,
a na szyi złoty łańcuch ze zwisającym diamentowym
krzyżem, rapier w ręku i parę pistoletów na jedwabnym
sznurze, przewieszonym modą piracką przez ramię.
Opowiadano, że rozkazy rzucał pewnie i dziarsko. Kiedy
znalazł się blisko Swallow, w przewidzianej pozycji,
przeszedł przez jego salwę, podniósł czarną flagę i
otworzył ogień, odchodząc od nieprzyjaciela pod
wszystkimi żaglami, jakie zdołał postawić.
Uciekłby prawdopodobnie, gdyby żeglował z wiatrem, jak
radził mu pewien dezerter z angielskiego okrętu, ale on
uznał, że należy halsować. Może wiatr się zmienił,
a może popełniono błąd na sterze, dość że żagle
wpadły w łopot, wybiło je na drugą stronę i Royal
Fortune stracił prędkość.
Swallow po raz kolejny
podszedł do pirata i wystrzelił salwę.
Roberts zakończyłby bój pewnie z wielką desperacją,
gdyby nie przyleciała śmierć z gwizdem kartaczy i nie
raziła go w samo gardło. Siadł na ciągach armatnich i
skonał.
Zgodnie z zyczeniem, jakie ciągle powtarzał za życia,
jego ciało w kompletnym stroju i uzbrojeniu natychmiast
wyrzucono za burtę.
Śmierć przywódcy, którego wielu uważało za
nieśmiertelnego, gdyż tyle razy igrał ze śmiercią,
złamała ducha walki wśród piratów.
Poddali się i zostali przewiezieni do lochów fortu na
przylądku Corso. Miejscowy kapelan usiłował nawrócić
ich tam na drogę dobra, ale jak pisze Johnson,
było to trudne zadanie, gdyż większość z nich
myślała jedynie o tym, jak uciec na morze i dalej
uprawiać ,,słodki
zawód".
Wszystkich też, w liczbie 169, skazano na śmierć.
|