Piracka flaga Edwarda Englanda 4_pesos_de_oro_filipinas_1862 Nowe Przygody 1970 - lewo Christopher CondentChristopher Condent Flag Christopher Condent
 | wstęp | Piraci i Korsarze | Skarby i łupy | Tło historyczne | Bibliografia  | Piraci w popkulturze | Historia Piractwa | Piracki Almanach

Historia dawnych piratów
 | STAROŻYTNOŚĆ | ŚREDNIOWIECZE | ATLANTYK | MORZE ŚRÓDZIEMNE | ANTYLE | KARAIBY XVII w | "ZŁOTA ERA PIRACTWA" | PIRACI OCEANU INDYJSKIEGO | NOWOŻYTNI PIRACI BLISKIEGO I DALEKIEGO WSCHODU | PIRACI AMERYKI | ZMIERZCH PIRACTWA |

Atlantyccy piraci i korsarze


Już w drugiej połowie XVI wieku północnoafrykańscy piraci berberyjscy (patrz: MORZE ŚRÓDZIEMNE) przestali być najważniejszym zagrożeniem dla największej wówczas w Europie potęgi morskiej, jaką była Hiszpania.

O wiele groźniejsi stawali się piraci atlantyccy - Anglicy, Holendrzy i Francuzi.
Po części uważać należy ich za korsarzy, bowiem, choć zazwyczaj nieoficjalnie, znajdowali oni poparcie swych władców, którzy rywalizowali z Hiszpanią o wpływy polityczne w Europie i o podział oraz bogactwa Nowego Świata, odktytego przez Kolumba.
Na to nakładał się jeszcze konflikt religijny, związany z reformacją i ruchami protestanckimi w łonie Kościoła katolickiego.
Hiszpania pozostała przy katolicyzmie, a jej władca był zagorzałym obrońcą i sojusznikiem papieża. Tymczasem w Anglii król Henryk VIII w 1534 roku zerwał z Rzymem i utworzył własny Kościół anglikański.

Król Francji Franciszek I był ostrożniejszy, formalnie pozostał przy Kościele katolickim, ale i on po cichu wspierał hugenockich piratów w podległej mu Normandii.
W północnej części należących wówczas do Hiszpanii Niderlandów, tam gdzie w przyszłości miała powstać Holandia, protestantyzm stał się ideologią i duchowym orężem trwającej osiemdziesiąt lat walki o niepodległość.

KAPROWIE CZY PIRACI ?

Kaper zatrudniony przez jedno państwo jest dla drugiego piratem.
W ciekawych czasach elżbietańskich awanturnicy godzili interes narodowy z osobistym - zdobywali fortunę, oficjalnie slużąc ojczyźnie.

Katolicka Hiszpania i protestancka Anglia dlugo toczyly zimną wojnę, aż po trzydziestu latach, w roku 1585, przemienila się w pelnowymiarowy konflikt zbrojny. Od dawna spodziewaną wojnę sprowokowali glownie żeglarze tacy jak Francis Drake, których ataki na hiszpańskie wlości w Ameryce Środkowej stanowily casus belli.
W sytuacji otwartej wojny królowa Elżbieta nie czuła się skrępowana wymogami dyplomatycznymi i spuścila jawnie swoje "Psy morza" ze smyczy. Na dwie dekady stali sie postrachem Hiszpanów w Nowym Swiecie, w Starym uniemozliwili ich desant na Anglię. A nie tylko Anglicy niepokoili hiszpańskie światowe imperium, nie tylko ich przyciągal strumień kruszców płynący przez ocean - gąski srebra, sztabki zlota, monety.

Francuzi zaczeli polowania na hiszpańskie transportowce już w latach dwudziestych XVI wieku, Anglicy cztery dekady później. Dolaczyli również Holendrzy._

Dla Hiszpanów każdy Europejczyk spoza ich ojczyzny przybywający do Ameryki byl niebezpiecznym intruzem.
Przyjęta przez potęgi morskie zasada, ze europejskie traktaty pokojowe obowiązują tylko "do linii" (do polowy Atlantyku i do zwrotnika Raka) nawiązuje do ustalonej ukladem w Tordesillas (1494 r.) granicy podzialu Nowego Świata na strefę hiszpańską i portugalską, przebiegającej na 36°47' długości zachodniej.

Linia pozostawiala po wschodniej stronie wybrzeże brazylijskie, wszystko po zachodniej stronie nalezalo do Hiszpanii. Oczywiście wschodzące mocarstwa czuly się wykluczone, zapowiadal się spór na stulecia.

Hiszpanie nie mieli wątpliwości: Ameryka, z wyjątkiem Brazylii, jest ich terytorium i nie dopuszczą, by obcy zakladali kolonie "za linią".
Dlatego "intruzów" - nawet tych przybywaj ących w celach handlowych - uznawali za piratów. Bezwzględna polityka musiala doprowadzić do spięcia. Elzbieta I wydawała "dokumenty o odwecie", zezwalające kaprom na atakowanie Hiszpanów w celu uzyskania rekompensaty strat przez nich zadanych.
W świetłe ówczesnego prawa odwetowa działalność kaprów była więc najzupełniej legałna.

Kaprami nazywano pojedyncze osoby bądź załogi obdarzone przez władcę stosownym certyfikatem, czyłi łistem (patentem) kaperskim, uprawniającym do uderzania na wrogie jednostki pływające.
Praktyka taka była poddana powszechnie respektowanym regułom. Schwytany przez nieprzyjacieła kaper miał być traktowany jak żołnierz, nie jak pirat; póki przestrzegał zasad, nie mógł zostać powieszony. Wystawca listu w zamian za opiekę prawną otrzymywał zwykłe część łupu.

Hiszpanie nie zwazałi na takie subtełności, szczególnie "poza łinią".
Dła nich sir Francis Drake, we własnym kraju czczony jak bohater narodowy, był wciełonym diabłem i przestępcą niezasługującym w Hiszpanii na litość.

Angielskie "Morskie charty"

Zawarty w 1494 roku międy Hiszpanią i Portugalią układ w Tordesillas, dzieląc wyłącznie między siebie wszystkie nowo odkryte ziemie zarówno te, do których dotarli już Europejczycy, jak i te, które spodziewano się odkryć.
Według pozostałych państw roszczących sobie prawa do eksploracji Nowego Świata była to jawna uzurpacja.

Mimo że układ w Tordesillas został oficjalnie zatwierdzony przez papieża Aleksandra IV w specjalnej bulli, pierwszy zbuntował się władca katolicki, Franciszek I.
,,Pokazcie mi najpierw testament Adama w miejscu, w którym jest mowa o podziale świata", miał zawołać z oburzeniem.
Oczywiście nasz biblijny praojciec takiego przesłania nie pozostawił, obowiązywać powinna więc - zdaniem króla Francji - zasada prawa rzymskiego: Mare, natura, omnibus patet - morze ze swej natury jest otwarte dla wszystkich.

W ślad za ta, deklaracją poszły czyny.
W miastach francuskiej Normandii, szczególnie w La Rochelle i Dieppe poczęły powstawać stowarzyszenia pirackie złożone z francuskich protestantów. Ich głównym zajęciem było polowanie na hiszpańskie i portugalskie galeony powracające z kolonii, wyładowane złotem, kosztownościami i cennymi przyprawami.

"Łowy" te odbywały sie nie tylko na wodach europejskich, ale też po drugiej stronie Atlantyku i na Oceanie Indyjskim.
Juz sam Krzysztof Kolumb, powracając z trzeciej wyprawy do Ameryki, chronić musiał się na Maderze przed piratami z La Rochelle.

[W 1527 roku Hiszpanie po długiej bitwie morskiej pojmali francuskiego korsarza Jeana Fleury.
W poprzednim roku on i Jean Terrian wyruszyli na kolejną wyprawę przeciwko Hiszpanii z flotą ośmiu statków, zdobywając ponad 30 statków portugalskich i hiszpańskich.
Fleury był najbardziej znany ze zdobycia dwóch z trzech hiszpańskich galeonów przewożących aztecki skarb Hernana Cortesa z Meksyku do Hiszpanii i jednego statku z Santo Domingo w 1522 r.

Był to jeden z najwcześniej odnotowanych aktów piractwa przeciwko nowemu imperium hiszpańskiemu i zachęcił francuskich korsarzy, holenderskich żebraków morskich i angielskich psów morskich do rozpoczęcia ataków na statki i osady na Spanish Main w ciągu następnych kilku dziesięcioleci.
Był sądzony i przetrzymywany przez pewien czas w Toledo wraz ze swoimi oficerami Michelem Fere i Mezie de Irizar, ale ostatecznie został stracony przez powieszenie jako pirat przez króla Karola V.]


Francuski Korsarz Jean Fleury

François Le Clerc, zwany powszechnie Iambe de Bois (Drewniana Noga), w 1555 roku wyprawił się aż na Karaiby, zaskoczył i złupił jedną z hiszpańskich flotas de plata (srebrna flota) przewożacą do Europy srebro z meksykańskich kopalń, a następnie zdobył i zrujnował Hawanę na Kubie, pałac kościoły, porywając kobiety i wymuszajac ogromny okup.

Inny piracki kapitan, Jean Ango z Dieppe, zagarnał z galeonów portugalskich skarb wartości miliona dukatów, a następnie całą tę ogromną, sumę przehulał w portowych tawernach i gdy umierał w 1551 roku nie stać go było na trumnę.
[W 1523 r. utworzono Radę Indii, która miała nadzorować terytoria Hiszpanii w Nowym Świecie.
Oprócz organizowania kolonizacji Hiszpanii i wysiłków w poszukiwaniu bogactwa, Rada zapewniła organizację i finansowanie budowy fortec i umocnień w celu zwalczania piractwa i wysiłków korsarskich konkurujących narodów Hiszpanii.
Jednym z takich pretendentów był Jean Ango, znany również jako Jehan Angot, normański armator, który dostarczał statki królowi Francji Franciszkowi I w celu eksploracji globu.
Był jednym z pierwszych Francuzów, który rzucił wyzwanie monopolowi Hiszpanii i Portugalii, a także handlował ze wschodnią częścią Morza Śródziemnego, Wyspami Brytyjskimi i Niderlandami. Pomógł także sfinansować podróże Giovanniego da Verrazzano i Jacques'a Cartiera.]


Jean Ango aka Jehan Angot

Wyczyny corsarios Zureranos (piraci protestanccy -tak nazywali Normandczyków Hiszpanie) wywoływały częste protesty władców obydwu kolonialnych państw.
Franciszek I zawsze miał jednak jedną i tę sama odpowiedź:
,,Przecież to nie ja prowadzę z wami wojnę, ale protestanci z La Rochelle i Dieppe".

Działalność piratów normandzkich trwała aż do 1598 roku, kiedy to Hiszpania i Francja zawarły oficjalny pokój w Vervins.
Ostatecznie jednak dopiero w 1628 roku kardynał Richelieu zlikwidował, i to z niemałym trudem, ośrodek piratów i heretyków w La Rochelle.

Jeszcze śmielej poczynali sobie na morzach Anglicy.
Oni też nie godzili się z dominacja Hiszpanii i Portugalii w zamorskim świecie i odważnie upominali się o swoja część z kolonialnego ,,tortu".
Apogeum tej konfrontacji przypada na panowanie następczyni Henryka VIII, królowej Elżbiety I (155 8-1603).
Anglia nie posiadała w tym czasie jeszcze regularnej i silnej floty morskiej, nie brakowało w niej natomiast ludzi odważnych i przedsiębiorczych, ryzykantów chętnych do wyruszenia na morze po sławę i majątek.
Ich status był nieokreślony i zależny od sytuacji i działań, jakiepodejmowali w konkretnym momencie.
Byli więc zarówno piratami, gdyż napadali i rabowali osiedla i statki kraju, z którym Anglia była oficjalnie w stosunkach pokojowych; korsarzami, gdyż w przypadku konfliktu zbrojnego czynili to za przyzwoleniem królowej i podlegali lordowi admiralicji, który wystawiał im listy kaperskie; wreszcie kupcarni i przemytnikami, gdyż często uprawiali handel niewolnikami, przewożac ich z Afryki na Antyle, gdzie znajdowali chętnych nabywców, mimo surowego zakazu władcy Hiszpanii.

Nazywano ich ,,morskirni chartami" (sea dogs) i nazwa ta rychło przyjęła się w całej Anglii.
Z dumą i szacunkiem wymawiano ją szczególnie w portowych tawernach Plymouth w hrabstwie Devon, skąd najczęściej wyruszali na swe wyprawy.

Za założyciela tego "stowarzyszenia ryzykantów" uznać należy Johna Hawkinsa, śmiałego żeglarza, pirata i przemytnika.
Pod jego okiem nabierali doświadczenia inni, którzy zabiegali o sławę "morskich chartów", Francis Drake, Philip Roche, Andrew Baker, Richard Grenville i Martin Frobisher.

Początkowo zajmowali się oni zwalczaniem i rabowaniem hiszpańskich statków pływających przez kanał La Manche do portów króla Hiszpanii w Niderlandach, później próbowali szczęścia w zyskownym, transatlantyckim handlu niewolnikami.

Wreszcie postanowili spróbować morskiego rozboju.
Po części skłonili ich do tego sami Hiszpanie. Gdy bowiem W 1567 roku flotylla Hawkinsa przewożąca niewolników schroniła się przed gwałtownym sztormem w karaibskim porcie San Juan de Ulua, została tam podstępnie i okrutnie zaatakowana przez eskadrę hiszpańska, która tuż przed Anglikami zawinęła do tego portu.
Hawkins, starym zwyczajem kupców i przemytników, próbował przekupić wicekróla don Martina Enriqueza, który stał na czele eskadry, ale ten pozostał nieugięty i pełen zajadłej wrogości wobec heretyckich (anglikańskich) intruzów.
Ukrywał to jednak z premedytacją i udawał, że zależy mu na polubownym załatwieniu incydentu. Wręczył nawet Hawkinsowi pismo gwarantujące bezpieczeństwo jego statków. Uczynił to jednak tylko po to, aby uśpić czujność Anglików i ułatwić sobie niespodziewany atak.
Z pogromu uratowały się jedynie dwie niewielkie jednostki angielskie: "Minion", którym dowodził Hawkins, oraz "Judith", na której kapitanem był młody Francis Drake. Pozostała część flotylli, w tym również duży galeon "Jesus of Lubeck" należący do królowej Elżbiety, uległa zagładzie lub dostała się w ręce Hiszpanów.
Wydarzenie to, podawane później jako jedna z przyczyn zaciekłej wrogości Drake"a wobec "papistów" (katolików, a więc Hiszpanów), wzbudziło w Anglikach chęć odwetu i skłoniło ich do zmiany stylu morskich przedsięwzięć.

Od 1572 roku były to już przede wszystkim ekspedycje pirackie skierowane przeciwko Hiszpanom.
W tym właśnie roku wypłyneła w okolice Przesmyku Darien w Panamie eskadra złożona z trzech niewielkich żaglowców i siedemdziesieciu ludzi spragnionych zemsty, złota i sławy.
Na jej czele stał Francis Drake. Anglicy najpierw niespodziewanym atakiem zdobyli miasto Nombre de Dios, w którego porcie co roku zbierała się hiszpańska plata flota, zabierająca do Europy srebro dostarczane tu z kopalń Potosi w Peru na grzbietach mułów.

Ku zaskoczeniu i złości Drake'a miejski skarbiec okazał sie pusty. Plata flota zaledwie kilka tygodni wcześniej opuściła Nombre de Dios.
Następna miała przybyć prawie za rok i wówczas dopiero miały się tam pojawić na Wybrzeżu Darien karawany mułów objuczone srebrem.
I piraci czekali cały ten czas ukryci w gąszczu bagnistej, tropikalnej dżungli.

Wielu z nich zmarło na malarię i żółtą febrę, W tym również brat Francisa Drake'a. Ci jednak, którzy wytrwali, doczekali się swego dnia. Zaprzyjaźnieni z nimi cimarrones - zbiegli i żyjący w dżungli niewolnicy, tak samo jak Anglicy pałający nienawiścią do Hiszpanów, zawiadomili piratów o nadciągającej karawanie.

Zasadzka nastąpiła nocą.
Anglicy w białych koszulach wyrzuconych na wierzch, aby łatwiej rozpoznać sie w mroku, bez trudu rozbili nieliczną eskortę.
W ich rece wpadło 200 mułów załadowanych srebrem, złotemi perłami.

Powrót do Anglii był ich triumfem.
Gdy Wpływali do Plymouth, całe miasto wyszło im na spotkanie, kto żyw spieszył do portu, aby oglądać skarby, jakich jeszcze w tym kraju nie widziano. ,,Powrócił kawaler Drake z kieszeniami pełnymi złota",
zapisał z przekąsem Richard Hakluyt, wielki kronikarz angielskiej ekspansji doby elżbietańskiej. Mniej powściągliwy był agent papieski, franciszkanin Pedro Simon, który donosił do Rzymu:
,,Po pierwszej pomyślnej podróży i rabunku przybył do Londynu kapitan Drake. Został przyjęty z entuzjazmem, jakiego nigdy nie szczędzi się bogactwu, bo nawet królowa wzięła udział w tych niecodziennych wydarzeniach, świadcząc mu tyle uprzejmości, na ile pozwalała jej królewska godność, lecz że była w końcu tylko kobietą, zapewne sprowadziła ją także chciwość i pragnienie, aby po łokcie unurzać rękę w obfitym łupie, jaki przywiózł protestant".

12 października 1577 roku Drake na czele pięciu okrętów wyruszył na nową wyprawę. Miała to być najdłuższa i najsławniejsza jego ekspedycja.
Trwała trzy lata, zakończyła się okrązeniem kuli ziemskiej, a powrócił z niej tylko jeden okręt - sławny flagowy galeon Drake'a "Golden Hind" (,,Złota Łania").
Początkowo Anglicy grasowali na Atlantyku, ale już 20 sierpnia 1578 roku ryzykownym przejściem przez Cieśninę Magellana (raczej nowo odkrytym szlakiem Cieśniny Drake'a- uwaga moja) flotylla piracka wypłynęła na Pacyfik.
Na tym akwenie, który Hiszpanie uważali za własny i gdzie spodziewali się prędzej diabła niż "luterańskich" piratów, Drake rabował bez oporu nadbrzeżne miasta Peru, Chile i Meksyku.
W okolicach Callao w jego ręce wpadł pełen skarbów galeon, należący do tzw. linii manilskiej (tzw. Galeon Manilski - uwaga moja) kursującej regularnie z należących wówczas do Hiszpanii Filipin do Meksyku.
Jednostka ta, o nazwie "Cacafuego", przewoziła w swych ładowniach 13 skrzyń wypełnionych złotymi realami, czterdzieści sztab czystego złota i 27 ton srebra.
Następnie po przebyciu Pacyfiku, którego sztormy zubożyły flotyllę piracką o trzy okręty, Drake dotarł do portugalskich podówczas Molukków - Wysp Korzennych, gdzie wypełnił ładownie dwóch ocalałych jednostek przyprawami - goździkami, imbirem i szafranem - cenionymi wówczas w Europie na wagę złota.

W drodze powrotnej wokół Afryki jeszcze jeden jego statek poszedł na dno, a z ładowni rozlatującej się "Złotej Łani" musiano wyrzucić połowę łupów, aby utrzymać ją na powierzchni.
Mimo to, jak skrzętnie obliczyli bankierzy z Plymouth, udziałowcy, którzy włożyli swe pieniądze w ryzykowne przedsięwzięcie Drake'a, otrzymali po jego powrocie zysk w wysokości 4700 procent!

W 1585 roku Drake poprowadził kolejną, tym razem najliczniejszą wyprawę piracką.
Wzięło w niej udział 2300 ludzi i 25 okrętów. Aby zabezpieczyć się przed pretensjami króla Hiszpanii i nie stawiać królowej w niezręcznej sytuacji (między obydwoma państwami panował wówczas formalnie pokój), trochę wcześniej obdarowany tytułem lordowskim Drake oficjalnie ogłosił się piratem, który bez zgody Elżbiety I wyrusza na morze, aby zdobyć tam majątek.
Tym razem wyruszył na Morze Karaibskie. Po drodze spustoszył Wyspy Zielonego Przylądka, a następnie złupił jedno z najstarszych miast Nowego Świata Santo Domingo na Hispanoli (Haiti).
Wziął tam 25 tysięcy dukatów okupu i ruszył na Cartagenę - stolicę wicekrólestwa Nowej Granady.
Bez trudu zdobył miasto i co pewien czas podpalał kolejną jego dzielnicę. Wreszcie wymusił 110 tysięcy dukatów okupu. Powrócił do Anglii z łupem przekraczającym 400 tysięcy dukatów, było to tyle, ile w przybliżeniu wynosił dwuletni dochód Portugalii ze wszystkich jej ówczesnych kolonii.

Wyczyn ten wyczerpał wreszcie cierpliwość cesarza Filipa II.
Hiszpania była nadal największą morską potęgą świata i jej władca, ufny w siłę swej floty, postanowił ostatecznie rozprawić się z piracką i - co było równie dla niego ważne - heretycką rywalką.
Za jednym zamachem pragnął przywrócić na łono Kościoła katolickiego miliony heretyków i poskromić gniazdo morskich rabusiów.

12 lipca 1588 roku na Anglię wyruszyła flota złożona ze 130 okrętów, którą Hiszpanie nazwali Niezwyciężoną Armadą.
Na jej pokładach płynęło 30 tysięcy żołnierzy gotowych do inwazji.
Anglia, która posiadała bardzo nieliczną flotę wojenna, mogła im przeciwstawić jedyną swą realną siłę - okręty ,,chartów morskich".
Hawkins został powołany na stanowisko admirała Royal Navy, a Drake został wiceadmirałem. Pod ich dowództwem, stosując zasady morskiej partyzantki, nieustannie nękając przeciwnika, Anglicy odnieśli sukces.
Reszty dzieła zniszczenia dopełniły gwałtowne sztormy u wybrzeży Szkocji i Irlandii, dokąd niebacznie zapuścili się Hiszpanie i gdzie w surowych warunkach ich śródziemnomorskie, płytko zanurzone galery i galeasy stawały się łatwą ofiarą żywiołów.

W następnych latach Drake nadal prowadził swe łupieskie wyprawy.
Przerażeni Hiszpanie nazywali go "Smokiem", bo tak kojarzyła im się wymowa jego nazwiska (smok to po hiszpańsku "dragon"), choć tak naprawdę w języku angielskim słowo "drake" ma bardziej swojską wymowę, gdyż znaczy "kaczor" lub ,,jętka".
Nazywali go też "największym złodziejem mórz" i pod tym względem byli bliżsi prawdy.
Wielki ,,chart morski" królowej Elżbiety zmarł nagle podczas jednej z wypraw w 1596 roku. Jego ciało pochłonęły wody Morza Karaibskiego.
Pozostały po nim sława i legenda oraz ofiarowana mu przez królową szabla z napisem:
,,Whose striketh at Thee, Drake, striketh also at Us" (Kto podniesie rękę na ciebie, Drake, podniesie ją i na nas).

Piracką karierę Drake°a próbowali kontynuować inni jego pobratymcy.
Pod koniec XVI wieku W Anglii ten rodzaj działalności traktowano jak zwykły, tylko przynoszący znacznie większe zyski, interes.
Akcjonariusze wykładali pieniądze na wyposazenie wyprawy i spokojnie czekali na powrót pirata, aby dzielić jego łupy. I na ogół nie zawodzili się w swoich kalkulacjach.

James Lancaster, który w 1595 roku obrabował bogaty brazylijski port Pernambuco (dziś Recife), przywiózł taką ilość bel jedwabiu, kosztowności, przypraw i indygo, ze stworzył podstawy fortuny kilku angielskich rodzin, do dziś cieszacych się bogactwem.
Wysłany w 1600 roku do Cieśniny Malakka, aby rabował portugalskie galeony wracające do Europy z Indii Zachodnich (raczej Indii Wschodnich - uwaga moja), po udanym polowaniu zapisał w swym dzienniku z iście purytańską pobożnościa:
"Chwała ci, Panie. Za to, że wiodłeś moje okręty bezpiecznie po morzach i za to, że dałeś nam wielokrotnie więcej niż mogliśmy oczekiwać".

Za następcę Drake"a uważany był jednak Tomasz Cavendish, posiadacz ziemski z Suffolk, który już w latach 1577-1580 odbył wielką wyprawę dookoła świata, łupiąc hiszpańskie posiadłości.
W sprawozdaniu wysłanym do swego protektora lorda Hudsona pisał: "uczyniłem wielkie spustoszenie na wybrzeżach Chile, Peru i Nowej Hiszpanii. Spaliłem i zatopiłem dziewiętnaście okrętów, wielkich i małych. Wszystkie wsie i miasta, w których wylądowałem, spaliłemi zniszczyłem". `

Anglia była w tym czasie już w stanie otwartej wojny z Hiszpanią, dlatego Cavendish, podobnie jak Drake, w uznaniu zasług otrzymał tytuł szlachecki.
Większą część łupów przeznaczył na wybudowanie i wyposażenie wspaniałego okrętu nazwanego ,,Desire" (Pożądanie). Jego burty błyszczały miedzianymi okuciami, maszty ozdobione były złotą blachą, a żagle wykonane z chińskiego jedwabiu.

Na okręcie tym wyruszył Cavendish w 1591 roku na kolejną piracką wyprawę, która jednak zakończyła się fiaskiem.
Nie pomogło przymierze z cimarrones ani też odmawiana jeszcze przez marynarzy Drake"a piracka modlitwa: ,,O Lord make us rich, for we must have gold before we see England" (O Panie, uczyń nas bogatymi, musimy mieć złoto zanim ujrzymy Anglię).
Hiszpanie tym razem dobrze pilnowali swych skarbów i nie pomogły żadne podstępy. Przygnębiony niepowodzeniem, otoczony zbuntowaną załogą, Cavendish umarł na morzu w drodze powrotnej do ojczyzny.
W historii żeglugi pozostał jako drugi po Drake"u angielski żeglarz, który okrążył ziemię.

Kres działalności "morskich chartów" związany jest ze śmiercią ich wielkiej protektorki, królowej Elżbiety.
Jej następca Jakub I zawarł pokój z Hiszpanią i, co ważniejsze, zamierzał go przestrzegać.
Dotkliwie przekonał się o tym Walter Raleigh, zasłużony żeglarz, odkrywca, jeden z najdzielniej szych obrońców Anglii w czasie inwazji Niezwyciężonej Armady, a także utalentowany poeta doby elżbietańskiej.
Gdy na własną rękę złupił wybrzeża Trynidadu, co wywołało protesty władcy Hiszpanii, z rozkazu Jakuba I położył głowę pod topór.


Holenderscy Gezowie - "Morscy żebracy"

W okresie gdy angielskie ,,charty morskie" święciły triumfy na morzach świata, po drugiej stronie kanału La Manche rozkwitał inny rodzaj piractwa, który należałoby nazwać partyzantką morską.

Uprawiali go Holendrzy, a ich celem, podobnie jak Anglików, były okręty i dobra cesarza Hiszpanii.
W przeciwieństwie jednak do poddanych królowej Elżbiety, którym chodziło przede wszystkim o pieniądze i sławę, mieszkańcy północnych Niderlandów walczyli o sprawę bardziej szlachetną i cenną, o niepodległość.

Morscy partyzanci przeszli do historii jako "gezowie morscy" (byli również "gezowie leśni" walczący na lądzie).
Nazwa ta oznacza dosłownie "morskich żebraków" lub też "morskich łajdaków" (holend.: zee-geuzen, ang. sea-beggars) i pojawiła się w 1566 roku jako trochę żartobliwe, a trochę dosadne przezwisko holenderskich partyzantów walczących z hiszpańską dominacją.
Oni sami nie uważali go bynajmniej za obraźliwe (tak jak późniejsi sankiuloci ż czasów Rewolucji Francuskiej, których nazwa wywodzi się od określenia "Sans-culottes" - "bez majtek") i chętnie się nim posługiwali.

Nazwa ta miała zresztą faktyczne pokrycie. W pierwszych latach swej działalności ,,gezowie morscy" nie mieli nawet jednej przystani w Niderlandach, do której mogliby bezpiecznie zawinąć i uzupełnić prowiant.
Prowadzili wówczas nieustanną włóczęgę morską, żyjąc na swych niewielkich statkach i korzystając z pomocy Anglików i francuskich hugenotów. Dopiero w połowie lat siedemdziesiątych XVI wieku udało im się zdobyć port Brielle na wyspie Voorne, położonej u ujścia Mozy, i wówczas warunki ich życia ule
gły polepszeniu.
Wkrótce po tym jeden z ich wodzów Lodewijk Van Boisot opanował ważne miasto portowe Lejda, wyrzucając stamtąd Hiszpanów.
Z czasem zaczęli odgrywać decydującą rolę w walce o niepodległość Niderlandów, choć walka ta trwała kilka pokoleń i zakończyła się dopiero w 1648 roku, kiedy to na mocy pokoju westfalskiego powstały wolne Zjednoczone Prowincje Niderlandów.

Zmagania te nie trwały oczywiście bez przerwy, szczególnie gdy od początku XVII wieku północne prowincje Niderlandów cieszyły się faktyczną niepodległością.
W 1609 roku zawarły one rozejm z Hiszpanią, który trwał do 1621 roku.
W połączeniu z wcześniejszym pokojem angielsko-hiszpańskim, który Jakub I zamierzał na serio przestrzegać, powstała wówczas w Europie Zachodniej sytuacja bardzo niesprzyjająca uprawianiu piractwa.
Dla licznej rzeszy żołnierzy, marynarzy, zubożałych szlachciców zaprawionych we wcześniejszych zmaganiach z Hiszpanami i czerpiących z tego utrzymanie, była to okoliczność bardzo niekorzystna, groziło im bezrobocie i nędza, a ich rogate natury z trudem wdrażały się w bardziej pokojowe zajęcia.

Stały wówczas przed nimi dwie drogi.
Mogli udać się na zachód do kolonialnych posiadłości Hiszpanii, gdzie było jeszcze wiele bezludnych i bezpańskich terytoriów i tam próbować szczęścia w uprawie ziemi, myślistwie i piractwie, albo też skierować swe kroki, czy raczej dzioby swych statków, na południe, na Morze Śródziemne, do starożytnego matecznika morskich rozbójników.

Ci, którzy wybrali kierunek południowy, zawijali do portów berberyjskich, do Trypolisu, Tunisu, Algieru, Rabatu i Sale.
Witano ich tam prawie z otwartymi rękami, gdyż, po pierwsze, byli wrogami Hiszpanów, a po drugie, przywozili wynalazki dobrze znane w chrześcijańskich krajach północy, a umożliwiające barbareskom ekspansję ich pirackiej działalności.
Musieli jedynie przyjąć islam, co jednak traktowano bardzo formalnie, nie przywiązując wagi do faktycznego życia religijnego i osobistych przekonań katechumena.
W pewnym sensie była to sytuacja paradoksalna i źle świadczącą o ówczesnej wspólnocie chrześcijańskiej Europy.
Nienawiść między katolikami i protestantami, wyznającymi przecież tego samego Boga, była wówczas tak wielka, że tym ostatnim bliżej było do wyznawców Allacha niż do Rzymu.

Jako pierwsi zaczęli przybywać Holendrzy.
Już w 1610 roku przybył do Algieru, prowadząc wielki żaglowiec, Simon, zwany Danser (der Tanzer) z Dordrechtu. On to podobno nauczył barbaresków budowy "okrągłych" oceanicznych okrętów, których dotychczas nie potrafili konstruować.
ich jednostką bojową była nadal płaskodenna galera wiosłowa, różniąca się od starożytnej jedynie tym, że wioślarze byli na niej rozmieszczeni w jednym rzędzie, a na dziobie i śródokręciu rozmieszczone były działa.
Ich długość dochodziła do 50 metrów, a wyporność osiągała 200 ton. Jej niewielkie zanurzenie i niska część nawodna powodowały, że środek cieżkości całej konstrukcji znajdował się bardzo wysoko. Na Morzu Śródziemnym nie było to szczególnie kłopotliwe, ale na Atlantyku, gdzie warunki żeglugi są o wiele bardziej surowe, dochodziło do katastrof.
Opanowanie techniki budowy oceanicznych żaglowców otworzyło przed piratami berberyjskimi nowe możliwości. Budowali głównie niewielkie, ale lekkie i szybkie jednostki - brygantyny, szebeki, fregaty. Ich stocznie pracowały pełną parą, skoro już w 1618 roku, jak donosił hiszpański szpieg, w porcie Algieru znajdowało sie ponad 100 tego rodzaju jednostek, z których każda uzbrojona była w 20 i więcej dział.
Ich flotylle coraz śmielej wypływały na Atlantyk.
W 1617 roku spustoszyli hiszpańska Maderę, zaś w 10 lat później dokonali najśmielszego chyba wyczynu w dziejach piractwa berberyjskiego.
Pod wodzą Murada Reisa, który był holenderskim renegatem, a którego prawdziwe nazwisko brzmiało Jan Jansz, mając na pokładzie pilota pochodzącego z Danii, popłynęli aż na chłodne wody Islandii.
Niespodziewanym atakiem zdobyli Reykjavik, choć specjalnie sie tam nie obłowili. W domach rybaków znaleźli jedynie ryby i sól. W drodze powrotnej spustoszyli jednak wybrzeża Anglii i tam ich łup był większy.
Zachęceni tym, w rok później wyprawili się znów na północ i zaatakowali okolice Plymouth - głównego portu dawnych ,,chartów morskich" królowej Elżbiety. I jakby tego było mało, wpłynęli do ujścia Tamizy i ograbili nadbrzeżne osady aż po sam Londyn!

Dla Drake"a i jego kompanii byłaby to rzecz nieprawdopodobna i wielka skaza na honorze. Tymczasem jego potomkowie zgodzili się nawet na płacenie regularnego okupu w zamian za zaniechanie pirackich napaści.
Ich konsul, rezydujący u boku paszy Algieru, donosił wówczas do Londynu: "Mówią tu, że jeżeli nie pospieszycie się z zapłaceniem okupu, to pójdą i zajmą wasze miejsca w łożach u boku waszych żon, tak jak to uczynili w Hiszpanii".

W tym czasie barbareskowie na stałe umocnili się na niewielkiej wysepce Lundy, położonej przy południowych wybrzeżach Anglii, i mieszkańcy nadbrzeżnych osad z przerażeniem nasłuchiwali śpiewu muezzina dobiegającego stamtąd.

Piraci anglo-tureccy

Równocześnie jednak sami Anglicy aktywnie włączyli się w uprawianie berberyjskiego piractwa.
Jeden z nich, John Ward przy pomocy kompanów porwał w Portmouth francuski statek i pożeglował do Tunisu, aby wstąpić tam na służbę do beja tego miasta.
W kilka lat później słyszymy o nim jako o dowódcy floty złożonej z dziesięciu dobrze uzbrojonych okrętów, która bez pardonu rabowała wybrzeża Hiszpanii i Francji. Oskarżano go również o rabowanie angielskich statków i mordowanie ich załóg.
Donosił o tym rozpowszechniany wówczas pamflet zatytułowany News form the Sea Two Notorious Pyrates Ward the Englishman and Danskier the Dutchman, gdzie Ward występował wspólnie z nie mniej słynnym renegatem - Szymonem Danserem. Z tekstu tego dowiadujemy się, że Ward "posiadał W Tunisie bardzo zamożny dom pełen marmurów i alabastrów, bardziej właściwych dla księcia niż dla pirata". I który ponadto ,,pilnowany był nieustannie przez dwunastu tureckich janczarów, i odbierał hołdy równe tureckiemu baszy".
Według legendy Ward miał pod koniec życia poprosić o łaskę króla Anglii i spędził ostatnie lata swego życia w ojczyźnie, ale istnieją równiez dowody na to, ze zmarł w Tunisie w 1622 roku.

Pewne natomiast jest, że o królewską łaskę zabiegał i otrzymał ją z rąk Jakuba I inny pirat, Henry Mainwaring.
Swą piracką karierę rozpoczynał on od zakupu i wyposażenia okrętu "Resistance", na którym zamiast popłynąć do Indii Zachodnich, na co opiewały jego
listy kaperskie wystawione przez króla, udał się do Maroka, gdzie w porcie Sale dołączył do mahometańskich piratów.
Napadał na statki handlowe, głównie hiszpańskie, przepływające przez Gibraltar, jak również polował na Atlantyku, zapuszczając się az po Nową Fundlandię.
Podporządkował sobie tamtejszych rybaków i z nich organizował załogi swych pirackich jednostek. Później zatęsknił za słońcem południa i prowadząc ze sobą 400 ludzi założył nowe pirackie gniazdo w porcie Villefranche w Sabaudii.
Atakował stamtąd Hiszpanów i zdobył wielką fortunę. Wywołało to w końcu protesty króla Hiszpanii Filipa III.
Władca Anglii okazał się tym razem bardziej łaskawy niż w stosunku do Waltera Raleigha.
Wysłał gońca do Villefranche z obietnicą, że jeżeli Mainwaring porzuci piractwo, to włos mu z głowy nie spadnie i będzie mógł powrócić do ojczyzny.
I tak też się stało. Pirat powrócił do Anglii w 1616 roku, otrzymał przebaczenie win, tytuł szlachecki i w zarząd zamek w Dover.
W zamian zobowiązał się do oczyszczenia kanału La Manche z piratów berberyjskich oraz przystąpił do pisania swego rodzaju instrukcji na temat stanu i możliwości zwalczania piractwa: Discurse of the Beginrzings, Practices and Suppresíon of Pirates (Rozprawa 0 początkach, praktykach i sposobach zgnębienia piratów).

Nie powstrzymywało to jednak jego pobratymców przed wyprawami do portów Afryki Północnej. Szczególnie tych, co byli dobrymi nawigatorami, kanonierami, szkutnikami. Czekały tam na nich kariery o wiele lepsze niż w rodzinnym kraju. Pobłażano im tam też o wiele bardziej.
Francuski obserwator tamtych czasów pisał wówczas z Tunisu: "Największą korzyścią dla tutejszego życia wynikającą z przybycia Anglików jest duch radości i swobody, który wprowadzają. Trzeba ich widzieć, z jaką niefrasobliwością i rozmachem wydają pieniądze zdobyte na morzu. Gdy powracają z wyprawy, wita ich w porcie różnojęzyczny tłum wznoszący radosne okrzyki. A oni dumnie wkraczają do miasta z mieczami u boku, z trzosami pełnymi złota. Piją na umór i śpią z żonami tutejszych Maurów. Wszystko uchodzi im płazem, bo miejscowym władzom zależy bardzo, aby tu byli".

Głównym źródłem zysku ówczesnych piratów nie były już jednak towary rabowane na statkach czy majątek mieszkańców nadbrzeżnych osad.
Bogacili się oni na handlu niewolnikami, jeńcami porywanymi w Hiszpanii, Francji i Włoszech, takimi samymi chrześcijanami jak i oni.
Ale i jeńcom tym nie było tak źle w berberyjskiej niewoli, jak to przedstawiali kwestujący w całej Europie redemptoryści.
Niektórzy z nich spędzali tam wiele lat, chwaląc sobie ten pobyt, inni, bardziej sprytni lub wykształceni, pozostawali na zawsze robiąc kariery, włączając się w życie lokalnej społeczności.
Jak twierdzą historycy, ówczesne północnoafrykańskie miasta były pod względem kultury, stylu życia, a nawet języka bardziej europejskie, bardziej włoskie niż arabskie czy tureckie.
Były to po prostu ośrodki śródziemnomorskie i takimi, szczególnie pod względem architektury i klimatu kulturowego, pozostają do dziś.

We wspomnieniach wielu jeńców przebywających w niewoli berberyjskich piratów zachowały się opisy "bagnos", wielkich hal zdolnych pomieścić do dwóch tysięcy ludzi, w których w Tunisie czy Algierze gromadzono niewolników.
Były to budowle ustawione w czworokąt, z rozległym dziedzińcem, w którego podcieniach rozmieszczone były sklepy, tawerny, kawiarnie prowadzone przez jeńców płacących podatek lokalnej władzy.
W nich kłębilo się życie kosmopolitycznego miasta.
Mahometanie, katolicy, prawosławni, protestanci, żołnierze, żeglarze, kupcy i niewolnicy mieszali się tu, pili wino i kawę, robili interesy i rozmawiali.

Hiszpan Emanuel Aranda, który w 1640 roku dostał się do niewoli i jako żołnierz spędził kilka lat w więzieniu, pisał później, że po uwolnieniu z wielką przyjemnością odwiedzał "bagnos", znajdując tu miłe i pełne interesujących wrażeń miejsce.
Wśród przyjaciół, jakich tam poznał, był Holender, który przypłynął z Indii Wschodnich, marynarz z Dunkierki, Portugalczyk znający Indie i Chiny, Duńczyk, który polował na wieloryby u brzegów Grenlandii, Francuz znający Kanadę i Hiszpan opowiadający historie o Peru i Meksyku.

Zbieranina awanturników i poszukiwaczy przygód z całego świata.
W żadnym z ich ojczystych krajów takie spotkanie nie byłoby mozliwe. Nigdzie tak jak tu, pod wyrozumiałym okiem tureckiego paszy, ludzie tak różnych wyznań i narodowości nie mieliby w ówczesnym świecie możliwości równie bliskich i swego rodzaju "ekumenicznych" spotkań.