Atlantyccy
piraci i korsarze
Już w drugiej połowie XVI wieku północnoafrykańscy
piraci berberyjscy (patrz: MORZE ŚRÓDZIEMNE)
przestali być najważniejszym zagrożeniem dla
największej wówczas w Europie potęgi morskiej, jaką
była Hiszpania.
O wiele groźniejsi stawali się piraci
atlantyccy - Anglicy, Holendrzy i Francuzi.
Po części uważać należy ich za korsarzy,
bowiem, choć zazwyczaj nieoficjalnie, znajdowali oni
poparcie swych władców, którzy rywalizowali z
Hiszpanią o wpływy polityczne w Europie i o podział
oraz bogactwa Nowego Świata, odktytego przez Kolumba.
Na to nakładał się jeszcze konflikt religijny,
związany z reformacją i ruchami protestanckimi w łonie
Kościoła katolickiego.
Hiszpania pozostała przy katolicyzmie, a jej władca
był zagorzałym obrońcą i sojusznikiem papieża.
Tymczasem w Anglii król Henryk VIII w 1534 roku zerwał
z Rzymem i utworzył własny Kościół anglikański.
Król Francji Franciszek I był ostrożniejszy,
formalnie pozostał przy Kościele katolickim, ale i on
po cichu wspierał hugenockich piratów
w podległej mu Normandii.
W północnej części należących wówczas do Hiszpanii
Niderlandów, tam gdzie w przyszłości miała powstać
Holandia, protestantyzm stał się ideologią i duchowym
orężem trwającej osiemdziesiąt lat walki o
niepodległość.
KAPROWIE CZY PIRACI ?
Kaper zatrudniony przez jedno państwo jest dla
drugiego piratem.
W ciekawych czasach elżbietańskich awanturnicy godzili
interes narodowy z osobistym - zdobywali fortunę,
oficjalnie slużąc ojczyźnie.
Katolicka Hiszpania i protestancka Anglia dlugo
toczyly zimną wojnę, aż po trzydziestu latach, w roku
1585, przemienila się w pelnowymiarowy konflikt zbrojny.
Od dawna spodziewaną wojnę sprowokowali glownie
żeglarze tacy jak Francis Drake,
których ataki na hiszpańskie wlości w Ameryce
Środkowej stanowily casus belli.
W sytuacji otwartej wojny królowa Elżbieta nie czuła
się skrępowana wymogami dyplomatycznymi i spuścila
jawnie swoje "Psy
morza" ze smyczy. Na dwie
dekady stali sie postrachem Hiszpanów w Nowym Swiecie, w
Starym uniemozliwili ich desant na Anglię. A nie tylko
Anglicy niepokoili hiszpańskie światowe imperium, nie
tylko ich przyciągal strumień kruszców płynący przez
ocean - gąski srebra, sztabki zlota, monety.
Francuzi zaczeli polowania
na hiszpańskie transportowce już w latach dwudziestych
XVI wieku, Anglicy cztery dekady później. Dolaczyli
również Holendrzy._
Dla Hiszpanów każdy Europejczyk spoza ich ojczyzny
przybywający do Ameryki byl niebezpiecznym intruzem.
Przyjęta przez potęgi morskie zasada, ze europejskie
traktaty pokojowe obowiązują tylko "do linii"
(do polowy Atlantyku i do zwrotnika Raka) nawiązuje do
ustalonej ukladem w
Tordesillas (1494 r.) granicy
podzialu Nowego Świata na strefę hiszpańską i
portugalską, przebiegającej na 36°47' długości
zachodniej.
Linia pozostawiala po wschodniej stronie wybrzeże
brazylijskie, wszystko po zachodniej stronie nalezalo do
Hiszpanii. Oczywiście wschodzące mocarstwa czuly się
wykluczone, zapowiadal się spór na stulecia.
Hiszpanie nie mieli wątpliwości: Ameryka, z wyjątkiem
Brazylii, jest ich terytorium i nie dopuszczą, by obcy
zakladali kolonie "za
linią".
Dlatego "intruzów" - nawet tych przybywaj
ących w celach handlowych - uznawali za piratów.
Bezwzględna polityka musiala doprowadzić do spięcia.
Elzbieta I wydawała "dokumenty
o odwecie", zezwalające kaprom
na atakowanie Hiszpanów w celu uzyskania rekompensaty
strat przez nich zadanych.
W świetłe ówczesnego prawa odwetowa działalność
kaprów była więc najzupełniej legałna.
Kaprami nazywano pojedyncze
osoby bądź załogi obdarzone przez władcę stosownym
certyfikatem, czyłi łistem (patentem) kaperskim,
uprawniającym do uderzania na wrogie jednostki
pływające.
Praktyka taka była poddana powszechnie respektowanym
regułom. Schwytany przez nieprzyjacieła kaper
miał być traktowany jak żołnierz,
nie jak pirat; póki przestrzegał
zasad, nie mógł zostać powieszony. Wystawca listu w
zamian za opiekę prawną otrzymywał zwykłe część
łupu.
Hiszpanie nie zwazałi na takie subtełności,
szczególnie "poza
łinią".
Dła nich sir Francis Drake, we
własnym kraju czczony jak bohater narodowy, był
wciełonym diabłem i przestępcą niezasługującym w
Hiszpanii na litość.
Angielskie "Morskie
charty"
Zawarty w 1494 roku
międy Hiszpanią i Portugalią układ w Tordesillas,
dzieląc wyłącznie między siebie wszystkie nowo
odkryte ziemie zarówno te, do których dotarli już
Europejczycy, jak i te, które spodziewano się odkryć.
Według pozostałych państw roszczących sobie prawa do
eksploracji Nowego Świata była to jawna uzurpacja.
Mimo że układ w Tordesillas został oficjalnie
zatwierdzony przez papieża Aleksandra IV w specjalnej
bulli, pierwszy zbuntował się władca katolicki,
Franciszek I.
,,Pokazcie mi najpierw
testament Adama w miejscu, w którym jest mowa o podziale
świata", miał zawołać z
oburzeniem.
Oczywiście nasz biblijny praojciec takiego przesłania
nie pozostawił, obowiązywać powinna więc - zdaniem
króla Francji - zasada prawa rzymskiego: Mare, natura, omnibus patet -
morze ze swej natury jest otwarte dla wszystkich.
W ślad za ta, deklaracją poszły czyny.
W miastach francuskiej Normandii, szczególnie w La
Rochelle i Dieppe poczęły powstawać stowarzyszenia
pirackie złożone z francuskich
protestantów. Ich głównym zajęciem było polowanie na
hiszpańskie i portugalskie galeony powracające z
kolonii, wyładowane złotem, kosztownościami i cennymi
przyprawami.
"Łowy"
te odbywały sie nie tylko na wodach europejskich, ale
też po drugiej stronie Atlantyku i na Oceanie Indyjskim.
Juz sam Krzysztof Kolumb,
powracając z trzeciej wyprawy do Ameryki, chronić
musiał się na Maderze przed piratami z La
Rochelle.
[W 1527 roku Hiszpanie po długiej bitwie morskiej
pojmali francuskiego korsarza Jeana Fleury.
W poprzednim roku on i Jean Terrian wyruszyli na kolejną
wyprawę przeciwko Hiszpanii z flotą ośmiu statków,
zdobywając ponad 30 statków portugalskich i hiszpańskich.
Fleury był najbardziej znany ze zdobycia dwóch z trzech
hiszpańskich galeonów przewożących aztecki skarb
Hernana Cortesa z Meksyku do Hiszpanii i jednego statku z
Santo Domingo w 1522 r.
Był to jeden z najwcześniej odnotowanych aktów
piractwa przeciwko nowemu imperium hiszpańskiemu i zachęcił
francuskich korsarzy, holenderskich żebraków morskich i
angielskich psów morskich do rozpoczęcia ataków na
statki i osady na Spanish Main w ciągu następnych kilku
dziesięcioleci.
Był sądzony i przetrzymywany przez pewien czas w Toledo
wraz ze swoimi oficerami Michelem Fere i Mezie de Irizar,
ale ostatecznie został stracony przez powieszenie jako
pirat przez króla Karola V.]

Francuski Korsarz Jean Fleury
François Le Clerc, zwany powszechnie
Iambe de Bois (Drewniana Noga), w 1555 roku
wyprawił się aż na Karaiby, zaskoczył i złupił
jedną z hiszpańskich flotas
de plata (srebrna flota)
przewożacą do Europy srebro z meksykańskich kopalń, a
następnie zdobył i zrujnował Hawanę na Kubie, pałac
kościoły, porywając kobiety i wymuszajac ogromny okup.
Inny piracki kapitan, Jean Ango
z Dieppe, zagarnał z galeonów
portugalskich skarb wartości miliona dukatów, a
następnie całą tę ogromną, sumę przehulał w
portowych tawernach i gdy umierał w 1551 roku nie stać
go było na trumnę.
[W 1523 r. utworzono Radę Indii, która miała
nadzorować terytoria Hiszpanii w Nowym Świecie.
Oprócz organizowania kolonizacji Hiszpanii i wysiłków
w poszukiwaniu bogactwa, Rada zapewniła organizację i
finansowanie budowy fortec i umocnień w celu zwalczania
piractwa i wysiłków korsarskich konkurujących narodów
Hiszpanii.
Jednym z takich pretendentów był Jean Ango, znany
również jako Jehan Angot, normański armator, który
dostarczał statki królowi Francji Franciszkowi I w celu
eksploracji globu.
Był jednym z pierwszych Francuzów, który rzucił
wyzwanie monopolowi Hiszpanii i Portugalii, a także
handlował ze wschodnią częścią Morza Śródziemnego,
Wyspami Brytyjskimi i Niderlandami. Pomógł także
sfinansować podróże Giovanniego da Verrazzano i
Jacques'a Cartiera.]

Jean Ango aka Jehan Angot
Wyczyny corsarios
Zureranos (piraci protestanccy -tak nazywali
Normandczyków Hiszpanie)
wywoływały częste protesty władców obydwu
kolonialnych państw.
Franciszek I zawsze miał jednak jedną i tę sama
odpowiedź:
,,Przecież to nie ja
prowadzę z wami wojnę, ale protestanci z La Rochelle i
Dieppe".
Działalność piratów normandzkich
trwała aż do 1598 roku, kiedy to Hiszpania i Francja
zawarły oficjalny pokój w Vervins.
Ostatecznie jednak dopiero w 1628 roku kardynał
Richelieu zlikwidował, i to z niemałym trudem, ośrodek
piratów i heretyków w La Rochelle.
Jeszcze śmielej poczynali sobie na morzach Anglicy.
Oni też nie godzili się z dominacja Hiszpanii i
Portugalii w zamorskim świecie i odważnie upominali
się o swoja część z kolonialnego ,,tortu".
Apogeum tej konfrontacji przypada na panowanie
następczyni Henryka VIII, królowej Elżbiety I (155
8-1603).
Anglia nie posiadała w tym czasie jeszcze regularnej i
silnej floty morskiej, nie brakowało w niej natomiast
ludzi odważnych i przedsiębiorczych, ryzykantów
chętnych do wyruszenia na morze po sławę i majątek.
Ich status był nieokreślony i zależny od sytuacji i
działań, jakiepodejmowali w konkretnym momencie.
Byli więc zarówno piratami,
gdyż napadali i rabowali osiedla i statki kraju, z
którym Anglia była oficjalnie w stosunkach pokojowych; korsarzami,
gdyż w przypadku konfliktu zbrojnego
czynili to za przyzwoleniem królowej i podlegali lordowi
admiralicji, który wystawiał im listy kaperskie;
wreszcie kupcarni i przemytnikami, gdyż często
uprawiali handel niewolnikami,
przewożac ich z Afryki na Antyle, gdzie znajdowali
chętnych nabywców, mimo surowego zakazu władcy
Hiszpanii.
Nazywano ich ,,morskirni
chartami" (sea dogs) i nazwa ta
rychło przyjęła się w całej Anglii.
Z dumą i szacunkiem wymawiano ją szczególnie w
portowych tawernach Plymouth w hrabstwie
Devon, skąd najczęściej wyruszali na swe wyprawy.
Za założyciela tego "stowarzyszenia
ryzykantów" uznać należy Johna
Hawkinsa, śmiałego żeglarza, pirata i
przemytnika.
Pod jego okiem nabierali doświadczenia inni, którzy
zabiegali o sławę "morskich chartów", Francis
Drake, Philip Roche, Andrew Baker, Richard Grenville i
Martin Frobisher.
Początkowo zajmowali się oni zwalczaniem i rabowaniem
hiszpańskich statków pływających przez kanał La
Manche do portów króla Hiszpanii w Niderlandach,
później próbowali szczęścia w zyskownym,
transatlantyckim handlu niewolnikami.
Wreszcie postanowili spróbować morskiego rozboju.
Po części skłonili ich do tego sami Hiszpanie. Gdy
bowiem W 1567 roku flotylla Hawkinsa przewożąca
niewolników schroniła się przed gwałtownym sztormem w
karaibskim porcie San Juan de Ulua, została tam
podstępnie i okrutnie zaatakowana przez eskadrę
hiszpańska, która tuż przed Anglikami zawinęła do
tego portu.
Hawkins, starym zwyczajem kupców i przemytników,
próbował przekupić wicekróla
don Martina Enriqueza, który stał
na czele eskadry, ale ten pozostał nieugięty i pełen
zajadłej wrogości wobec heretyckich (anglikańskich)
intruzów.
Ukrywał to jednak z premedytacją i udawał, że zależy
mu na polubownym załatwieniu incydentu. Wręczył nawet
Hawkinsowi pismo gwarantujące bezpieczeństwo jego
statków. Uczynił to jednak tylko po to, aby uśpić
czujność Anglików i ułatwić sobie niespodziewany
atak.
Z pogromu uratowały się jedynie dwie niewielkie
jednostki angielskie: "Minion",
którym dowodził Hawkins, oraz "Judith",
na której kapitanem był młody Francis
Drake. Pozostała część flotylli, w tym
również duży galeon "Jesus
of Lubeck" należący do
królowej Elżbiety, uległa zagładzie lub dostała się
w ręce Hiszpanów.
Wydarzenie to, podawane później jako jedna z przyczyn
zaciekłej wrogości Drake"a wobec "papistów"
(katolików, a więc Hiszpanów),
wzbudziło w Anglikach chęć odwetu i skłoniło ich do
zmiany stylu morskich przedsięwzięć.
Od 1572 roku były to już przede wszystkim ekspedycje
pirackie skierowane przeciwko Hiszpanom.
W tym właśnie roku wypłyneła w okolice Przesmyku
Darien w Panamie eskadra złożona z trzech niewielkich
żaglowców i siedemdziesieciu ludzi spragnionych zemsty,
złota i sławy.
Na jej czele stał Francis Drake.
Anglicy najpierw niespodziewanym atakiem zdobyli miasto
Nombre de Dios, w którego porcie co roku zbierała się
hiszpańska plata
flota, zabierająca do Europy srebro
dostarczane tu z
kopalń Potosi w Peru na grzbietach
mułów.
Ku zaskoczeniu i złości Drake'a miejski skarbiec
okazał sie pusty. Plata flota zaledwie kilka tygodni
wcześniej opuściła Nombre de Dios.
Następna miała przybyć prawie za rok i wówczas
dopiero miały się tam pojawić na Wybrzeżu Darien
karawany mułów objuczone srebrem.
I piraci czekali cały ten czas ukryci w gąszczu
bagnistej, tropikalnej dżungli.
Wielu z nich zmarło na malarię i żółtą febrę, W
tym również brat Francisa Drake'a. Ci jednak, którzy
wytrwali, doczekali się swego dnia. Zaprzyjaźnieni z
nimi cimarrones -
zbiegli i żyjący w dżungli niewolnicy,
tak samo jak Anglicy pałający nienawiścią do
Hiszpanów, zawiadomili piratów o nadciągającej
karawanie.
Zasadzka nastąpiła nocą.
Anglicy w białych koszulach wyrzuconych na wierzch, aby
łatwiej rozpoznać sie w mroku, bez trudu rozbili
nieliczną eskortę.
W ich rece wpadło 200 mułów załadowanych srebrem,
złotemi perłami.
Powrót do Anglii był ich triumfem.
Gdy Wpływali do Plymouth, całe miasto wyszło im na
spotkanie, kto żyw spieszył do portu, aby oglądać
skarby, jakich jeszcze w tym kraju nie widziano. ,,Powrócił kawaler Drake z
kieszeniami pełnymi złota",
zapisał z przekąsem Richard Hakluyt,
wielki kronikarz angielskiej ekspansji doby
elżbietańskiej. Mniej powściągliwy był agent
papieski, franciszkanin Pedro Simon, który donosił do
Rzymu:
,,Po pierwszej
pomyślnej podróży i rabunku przybył do Londynu
kapitan Drake. Został przyjęty z entuzjazmem, jakiego
nigdy nie szczędzi się bogactwu, bo nawet królowa
wzięła udział w tych niecodziennych wydarzeniach,
świadcząc mu tyle uprzejmości, na ile pozwalała jej
królewska godność, lecz że była w końcu tylko
kobietą, zapewne sprowadziła ją także chciwość i
pragnienie, aby po łokcie unurzać rękę w obfitym
łupie, jaki przywiózł protestant".
12 października 1577 roku Drake na czele pięciu
okrętów wyruszył na nową wyprawę. Miała to być
najdłuższa i najsławniejsza jego ekspedycja.
Trwała trzy lata, zakończyła się okrązeniem kuli
ziemskiej, a powrócił z niej tylko jeden okręt -
sławny flagowy galeon Drake'a "Golden
Hind" (,,Złota Łania").
Początkowo Anglicy grasowali na Atlantyku, ale już 20
sierpnia 1578 roku ryzykownym przejściem przez
Cieśninę Magellana (raczej nowo odkrytym szlakiem
Cieśniny Drake'a- uwaga moja) flotylla piracka
wypłynęła na Pacyfik.
Na tym akwenie, który Hiszpanie uważali za własny i
gdzie spodziewali się prędzej diabła niż
"luterańskich" piratów, Drake rabował bez
oporu nadbrzeżne miasta Peru, Chile i Meksyku.
W okolicach Callao w jego ręce wpadł pełen skarbów
galeon, należący do tzw. linii
manilskiej (tzw.
Galeon Manilski - uwaga moja) kursującej regularnie z
należących wówczas do Hiszpanii Filipin do Meksyku.
Jednostka ta, o nazwie "Cacafuego",
przewoziła w swych ładowniach 13 skrzyń wypełnionych
złotymi realami, czterdzieści sztab czystego złota i
27 ton srebra.
Następnie po przebyciu Pacyfiku, którego sztormy
zubożyły flotyllę piracką o trzy okręty, Drake
dotarł do portugalskich podówczas Molukków
- Wysp Korzennych, gdzie wypełnił
ładownie dwóch ocalałych jednostek przyprawami -
goździkami, imbirem i szafranem - cenionymi wówczas w
Europie na wagę złota.
W drodze powrotnej wokół Afryki jeszcze jeden jego
statek poszedł na dno, a z ładowni rozlatującej się
"Złotej Łani" musiano wyrzucić połowę
łupów, aby utrzymać ją na powierzchni.
Mimo to, jak skrzętnie obliczyli bankierzy z Plymouth,
udziałowcy, którzy włożyli swe pieniądze w ryzykowne
przedsięwzięcie Drake'a, otrzymali po jego powrocie zysk
w wysokości 4700 procent!
W 1585 roku Drake poprowadził kolejną, tym razem
najliczniejszą wyprawę piracką.
Wzięło w niej udział 2300 ludzi i 25 okrętów. Aby
zabezpieczyć się przed pretensjami króla Hiszpanii i
nie stawiać królowej w niezręcznej sytuacji (między
obydwoma państwami panował wówczas formalnie pokój),
trochę wcześniej obdarowany tytułem lordowskim Drake
oficjalnie ogłosił się piratem, który bez zgody
Elżbiety I wyrusza na morze, aby zdobyć tam majątek.
Tym razem wyruszył na Morze Karaibskie. Po drodze
spustoszył Wyspy Zielonego Przylądka, a następnie
złupił jedno z najstarszych miast Nowego Świata Santo
Domingo na Hispanoli (Haiti).
Wziął tam 25 tysięcy dukatów okupu i ruszył na Cartagenę - stolicę
wicekrólestwa Nowej Granady.
Bez trudu zdobył miasto i co pewien czas podpalał
kolejną jego dzielnicę. Wreszcie wymusił 110 tysięcy
dukatów okupu. Powrócił do Anglii z łupem
przekraczającym 400 tysięcy dukatów, było to tyle,
ile w przybliżeniu wynosił dwuletni dochód Portugalii
ze wszystkich jej ówczesnych kolonii.
Wyczyn ten wyczerpał wreszcie cierpliwość cesarza
Filipa II.
Hiszpania była nadal największą morską potęgą
świata i jej władca, ufny w siłę swej floty,
postanowił ostatecznie rozprawić się z piracką i - co
było równie dla niego ważne - heretycką rywalką.
Za jednym zamachem pragnął przywrócić na łono
Kościoła katolickiego miliony heretyków i poskromić
gniazdo morskich rabusiów.
12 lipca 1588 roku na Anglię wyruszyła flota złożona
ze 130 okrętów, którą Hiszpanie nazwali Niezwyciężoną Armadą.
Na jej pokładach płynęło 30 tysięcy żołnierzy
gotowych do inwazji.
Anglia, która posiadała bardzo nieliczną flotę
wojenna, mogła im przeciwstawić jedyną swą realną
siłę - okręty ,,chartów morskich".
Hawkins został powołany na stanowisko admirała Royal
Navy, a Drake został wiceadmirałem. Pod ich
dowództwem, stosując zasady morskiej partyzantki,
nieustannie nękając przeciwnika, Anglicy odnieśli
sukces.
Reszty dzieła zniszczenia dopełniły gwałtowne sztormy
u wybrzeży Szkocji i Irlandii, dokąd niebacznie
zapuścili się Hiszpanie i gdzie w surowych warunkach
ich śródziemnomorskie, płytko zanurzone galery i
galeasy stawały się łatwą ofiarą żywiołów.
W następnych latach Drake nadal prowadził swe
łupieskie wyprawy.
Przerażeni Hiszpanie nazywali go "Smokiem",
bo tak kojarzyła im się wymowa jego nazwiska (smok to
po hiszpańsku "dragon"),
choć tak naprawdę w języku angielskim słowo
"drake" ma bardziej swojską wymowę, gdyż
znaczy "kaczor" lub ,,jętka".
Nazywali go też "największym
złodziejem mórz" i pod tym
względem byli bliżsi prawdy.
Wielki ,,chart morski" królowej Elżbiety zmarł
nagle podczas jednej z wypraw w 1596 roku. Jego ciało
pochłonęły wody Morza Karaibskiego.
Pozostały po nim sława i legenda oraz ofiarowana mu
przez królową szabla z napisem:
,,Whose striketh at
Thee, Drake, striketh also at Us" (Kto podniesie
rękę na ciebie, Drake, podniesie ją i na nas).
Piracką karierę Drake°a próbowali
kontynuować inni jego pobratymcy.
Pod koniec XVI wieku W Anglii ten rodzaj działalności
traktowano jak zwykły, tylko przynoszący znacznie
większe zyski, interes.
Akcjonariusze wykładali pieniądze na wyposazenie
wyprawy i spokojnie czekali na powrót pirata, aby
dzielić jego łupy. I na ogół nie zawodzili się w
swoich kalkulacjach.
James Lancaster, który w 1595
roku obrabował bogaty brazylijski port Pernambuco (dziś
Recife), przywiózł taką ilość bel jedwabiu,
kosztowności, przypraw i indygo, ze stworzył podstawy
fortuny kilku angielskich rodzin, do dziś cieszacych
się bogactwem.
Wysłany w 1600 roku do Cieśniny Malakka, aby rabował portugalskie galeony
wracające do Europy z Indii Zachodnich
(raczej Indii Wschodnich - uwaga moja), po udanym
polowaniu zapisał w swym dzienniku z iście purytańską
pobożnościa:
"Chwała ci,
Panie. Za to, że wiodłeś moje okręty bezpiecznie po
morzach i za to, że dałeś nam wielokrotnie więcej
niż mogliśmy oczekiwać".
Za następcę Drake"a uważany był jednak Tomasz
Cavendish, posiadacz ziemski z Suffolk,
który już w latach 1577-1580 odbył wielką wyprawę
dookoła świata, łupiąc hiszpańskie posiadłości.
W sprawozdaniu wysłanym do swego protektora lorda
Hudsona pisał: "uczyniłem
wielkie spustoszenie na wybrzeżach Chile, Peru i Nowej
Hiszpanii. Spaliłem i zatopiłem dziewiętnaście
okrętów, wielkich i małych. Wszystkie wsie i miasta, w
których wylądowałem, spaliłemi zniszczyłem".
`
Anglia była w tym czasie już w stanie otwartej wojny z
Hiszpanią, dlatego Cavendish, podobnie jak Drake, w
uznaniu zasług otrzymał tytuł szlachecki.
Większą część łupów przeznaczył na wybudowanie i
wyposażenie wspaniałego okrętu nazwanego ,,Desire" (Pożądanie).
Jego burty błyszczały miedzianymi okuciami, maszty
ozdobione były złotą blachą, a żagle wykonane z
chińskiego jedwabiu.
Na okręcie tym wyruszył Cavendish w 1591 roku na
kolejną piracką wyprawę, która jednak zakończyła
się fiaskiem.
Nie pomogło przymierze z cimarrones ani też odmawiana
jeszcze przez marynarzy Drake"a piracka modlitwa: ,,O Lord make us rich, for we
must have gold before we see England" (O Panie,
uczyń nas bogatymi, musimy mieć złoto zanim ujrzymy
Anglię).
Hiszpanie tym razem dobrze pilnowali swych skarbów i nie
pomogły żadne podstępy. Przygnębiony niepowodzeniem,
otoczony zbuntowaną załogą, Cavendish umarł na morzu
w drodze powrotnej do ojczyzny.
W historii żeglugi pozostał jako drugi po Drake"u
angielski żeglarz, który okrążył ziemię.
Kres działalności "morskich
chartów" związany jest ze śmiercią
ich wielkiej protektorki, królowej Elżbiety.
Jej następca Jakub I zawarł pokój z Hiszpanią i, co
ważniejsze, zamierzał go przestrzegać.
Dotkliwie przekonał się o tym Walter
Raleigh, zasłużony żeglarz, odkrywca,
jeden z najdzielniej szych obrońców Anglii w czasie
inwazji Niezwyciężonej Armady, a także utalentowany
poeta doby elżbietańskiej.
Gdy na własną rękę złupił wybrzeża Trynidadu, co
wywołało protesty władcy Hiszpanii, z rozkazu Jakuba I
położył głowę pod topór.
Holenderscy Gezowie
- "Morscy żebracy"
W okresie gdy angielskie ,,charty morskie"
święciły triumfy na morzach świata, po drugiej
stronie kanału La Manche rozkwitał inny
rodzaj piractwa, który należałoby
nazwać partyzantką morską.
Uprawiali go Holendrzy, a ich celem, podobnie jak
Anglików, były okręty i dobra cesarza Hiszpanii.
W przeciwieństwie jednak do poddanych królowej
Elżbiety, którym chodziło przede wszystkim o
pieniądze i sławę, mieszkańcy północnych
Niderlandów walczyli o sprawę bardziej szlachetną i
cenną, o niepodległość.
Morscy partyzanci przeszli do historii jako "gezowie morscy"
(byli również "gezowie leśni" walczący na
lądzie).
Nazwa ta oznacza dosłownie "morskich
żebraków" lub też "morskich łajdaków"
(holend.: zee-geuzen, ang. sea-beggars)
i pojawiła się w 1566 roku jako trochę żartobliwe, a
trochę dosadne przezwisko holenderskich partyzantów
walczących z hiszpańską dominacją.
Oni sami nie uważali go bynajmniej za obraźliwe (tak
jak późniejsi sankiuloci ż czasów Rewolucji
Francuskiej, których nazwa wywodzi się od określenia
"Sans-culottes" - "bez majtek") i
chętnie się nim posługiwali.
Nazwa ta miała zresztą faktyczne pokrycie. W pierwszych
latach swej działalności ,,gezowie morscy" nie
mieli nawet jednej przystani w Niderlandach, do której
mogliby bezpiecznie zawinąć i uzupełnić prowiant.
Prowadzili wówczas nieustanną włóczęgę morską,
żyjąc na swych niewielkich statkach i korzystając z
pomocy Anglików i francuskich hugenotów. Dopiero w
połowie lat siedemdziesiątych XVI wieku udało im się
zdobyć port Brielle na wyspie Voorne,
położonej u ujścia Mozy, i wówczas warunki ich życia
ule
gły polepszeniu.
Wkrótce po tym jeden z ich wodzów Lodewijk
Van Boisot opanował ważne miasto portowe
Lejda, wyrzucając stamtąd Hiszpanów.
Z czasem zaczęli odgrywać decydującą rolę w walce o
niepodległość Niderlandów, choć walka ta trwała
kilka pokoleń i zakończyła się dopiero w 1648 roku,
kiedy to na mocy pokoju westfalskiego powstały wolne
Zjednoczone Prowincje Niderlandów.
Zmagania te nie trwały oczywiście bez przerwy,
szczególnie gdy od początku XVII wieku północne
prowincje Niderlandów cieszyły się faktyczną
niepodległością.
W 1609 roku zawarły one rozejm z Hiszpanią, który
trwał do 1621 roku.
W połączeniu z wcześniejszym pokojem
angielsko-hiszpańskim, który Jakub I zamierzał na
serio przestrzegać, powstała wówczas w Europie
Zachodniej sytuacja bardzo niesprzyjająca uprawianiu
piractwa.
Dla licznej rzeszy żołnierzy, marynarzy, zubożałych
szlachciców zaprawionych we wcześniejszych zmaganiach z
Hiszpanami i czerpiących z tego utrzymanie, była to
okoliczność bardzo niekorzystna, groziło im bezrobocie
i nędza, a ich rogate natury z trudem wdrażały się w
bardziej pokojowe zajęcia.
Stały wówczas przed
nimi dwie drogi.
Mogli udać się na zachód do kolonialnych posiadłości
Hiszpanii, gdzie było jeszcze wiele bezludnych i
bezpańskich terytoriów i tam próbować szczęścia w
uprawie ziemi, myślistwie i piractwie, albo też
skierować swe kroki, czy raczej dzioby swych statków,
na południe, na Morze Śródziemne, do starożytnego
matecznika morskich rozbójników.
Ci, którzy wybrali kierunek południowy, zawijali do
portów berberyjskich, do Trypolisu, Tunisu,
Algieru, Rabatu i Sale.
Witano ich tam prawie z otwartymi rękami, gdyż, po
pierwsze, byli wrogami Hiszpanów, a po drugie,
przywozili wynalazki dobrze znane w chrześcijańskich
krajach północy, a umożliwiające barbareskom
ekspansję ich pirackiej działalności.
Musieli jedynie przyjąć islam, co jednak traktowano
bardzo formalnie, nie przywiązując wagi do faktycznego
życia religijnego i osobistych przekonań katechumena.
W pewnym sensie była to sytuacja paradoksalna i źle
świadczącą o ówczesnej wspólnocie chrześcijańskiej
Europy.
Nienawiść między katolikami i protestantami,
wyznającymi przecież tego samego Boga, była wówczas
tak wielka, że tym ostatnim bliżej było do wyznawców
Allacha niż do Rzymu.
Jako pierwsi zaczęli przybywać Holendrzy.
Już w 1610 roku przybył do Algieru, prowadząc wielki
żaglowiec, Simon, zwany Danser (der Tanzer)
z Dordrechtu. On to podobno nauczył
barbaresków budowy "okrągłych" oceanicznych
okrętów, których dotychczas nie potrafili
konstruować.
ich jednostką bojową była nadal płaskodenna galera
wiosłowa, różniąca się od starożytnej jedynie tym,
że wioślarze byli na niej rozmieszczeni w jednym
rzędzie, a na dziobie i śródokręciu rozmieszczone
były działa.
Ich długość dochodziła do 50 metrów, a wyporność
osiągała 200 ton. Jej niewielkie zanurzenie i niska
część nawodna powodowały, że środek cieżkości
całej konstrukcji znajdował się bardzo wysoko. Na
Morzu Śródziemnym nie było to szczególnie
kłopotliwe, ale na Atlantyku, gdzie warunki żeglugi są
o wiele bardziej surowe, dochodziło do katastrof.
Opanowanie techniki budowy oceanicznych żaglowców
otworzyło przed piratami berberyjskimi nowe
możliwości. Budowali głównie niewielkie, ale lekkie i
szybkie jednostki - brygantyny,
szebeki, fregaty. Ich stocznie
pracowały pełną parą, skoro już w 1618 roku, jak
donosił hiszpański szpieg, w porcie Algieru
znajdowało sie ponad 100 tego rodzaju jednostek, z
których każda uzbrojona była w 20 i więcej dział.
Ich flotylle coraz śmielej wypływały na Atlantyk.
W 1617 roku spustoszyli hiszpańska Maderę, zaś w 10
lat później dokonali najśmielszego chyba wyczynu w
dziejach piractwa berberyjskiego.
Pod wodzą Murada Reisa, który
był holenderskim renegatem, a którego prawdziwe
nazwisko brzmiało Jan Jansz,
mając na pokładzie pilota pochodzącego z Danii,
popłynęli aż na chłodne wody Islandii.
Niespodziewanym atakiem zdobyli Reykjavik, choć
specjalnie sie tam nie obłowili. W domach rybaków
znaleźli jedynie ryby i sól. W drodze powrotnej
spustoszyli jednak wybrzeża Anglii i tam ich łup był
większy.
Zachęceni tym, w rok później wyprawili się znów na
północ i zaatakowali okolice Plymouth - głównego
portu dawnych ,,chartów morskich" królowej
Elżbiety. I jakby tego było mało, wpłynęli do
ujścia Tamizy i ograbili nadbrzeżne osady aż po sam
Londyn!
Dla Drake"a i jego kompanii byłaby to rzecz
nieprawdopodobna i wielka skaza na honorze. Tymczasem
jego potomkowie zgodzili się nawet na płacenie
regularnego okupu w zamian za zaniechanie pirackich
napaści.
Ich konsul, rezydujący u boku paszy Algieru, donosił
wówczas do Londynu: "Mówią
tu, że jeżeli nie pospieszycie się z zapłaceniem
okupu, to pójdą i zajmą wasze miejsca w łożach u
boku waszych żon, tak jak to uczynili w Hiszpanii".
W tym czasie barbareskowie na stałe umocnili się na
niewielkiej wysepce Lundy,
położonej przy południowych wybrzeżach Anglii,
i mieszkańcy nadbrzeżnych osad z przerażeniem
nasłuchiwali śpiewu muezzina dobiegającego stamtąd.
Piraci anglo-tureccy
Równocześnie jednak sami Anglicy aktywnie włączyli
się w uprawianie berberyjskiego piractwa.
Jeden z nich, John Ward przy
pomocy kompanów porwał w Portmouth francuski statek i
pożeglował do Tunisu, aby wstąpić tam na służbę do
beja tego miasta.
W kilka lat później słyszymy o nim jako o dowódcy
floty złożonej z dziesięciu dobrze uzbrojonych
okrętów, która bez pardonu rabowała wybrzeża
Hiszpanii i Francji. Oskarżano go również o rabowanie
angielskich statków i mordowanie ich załóg.
Donosił o tym rozpowszechniany wówczas pamflet
zatytułowany News form
the Sea Two Notorious Pyrates Ward the Englishman and
Danskier the Dutchman, gdzie Ward
występował wspólnie z nie mniej słynnym renegatem - Szymonem
Danserem. Z tekstu tego dowiadujemy się,
że Ward "posiadał
W Tunisie bardzo zamożny dom pełen marmurów i
alabastrów, bardziej właściwych dla księcia niż dla
pirata". I który ponadto ,,pilnowany był nieustannie
przez dwunastu tureckich janczarów, i odbierał hołdy
równe tureckiemu baszy".
Według legendy Ward miał pod koniec życia poprosić o
łaskę króla Anglii i spędził ostatnie lata swego
życia w ojczyźnie, ale istnieją równiez dowody na to,
ze zmarł w Tunisie w 1622 roku.
Pewne natomiast jest, że o królewską łaskę zabiegał
i otrzymał ją z rąk Jakuba I inny pirat, Henry
Mainwaring.
Swą piracką karierę rozpoczynał on od zakupu i
wyposażenia okrętu "Resistance",
na którym zamiast popłynąć do Indii Zachodnich, na co
opiewały jego
listy kaperskie wystawione przez króla, udał się do
Maroka, gdzie w porcie Sale dołączył
do mahometańskich piratów.
Napadał na statki handlowe, głównie hiszpańskie,
przepływające przez Gibraltar, jak również polował
na Atlantyku, zapuszczając się az po Nową Fundlandię.
Podporządkował sobie tamtejszych rybaków i z nich
organizował załogi swych pirackich jednostek. Później
zatęsknił za słońcem południa i prowadząc ze sobą
400 ludzi założył nowe pirackie gniazdo w porcie Villefranche
w Sabaudii.
Atakował stamtąd Hiszpanów i zdobył wielką fortunę.
Wywołało to w końcu protesty króla Hiszpanii Filipa
III.
Władca Anglii okazał się tym razem bardziej łaskawy
niż w stosunku do Waltera Raleigha.
Wysłał gońca do Villefranche z obietnicą, że jeżeli
Mainwaring porzuci piractwo, to włos mu z głowy nie
spadnie i będzie mógł powrócić do ojczyzny.
I tak też się stało. Pirat powrócił do Anglii w 1616
roku, otrzymał przebaczenie win, tytuł szlachecki i w
zarząd zamek w Dover.
W zamian zobowiązał się do oczyszczenia kanału La
Manche z piratów berberyjskich oraz przystąpił do
pisania swego rodzaju instrukcji na temat stanu i
możliwości zwalczania piractwa: Discurse
of the Beginrzings, Practices and Suppresíon of Pirates
(Rozprawa 0 początkach, praktykach i sposobach
zgnębienia piratów).
Nie powstrzymywało to jednak jego pobratymców przed
wyprawami do portów Afryki Północnej. Szczególnie
tych, co byli dobrymi nawigatorami, kanonierami,
szkutnikami. Czekały tam na nich kariery o wiele lepsze
niż w rodzinnym kraju. Pobłażano im tam też o wiele
bardziej.
Francuski obserwator tamtych czasów pisał wówczas z
Tunisu:
"Największą korzyścią dla tutejszego życia
wynikającą z przybycia Anglików jest duch radości i
swobody, który wprowadzają. Trzeba ich widzieć, z
jaką niefrasobliwością i rozmachem wydają pieniądze
zdobyte na morzu. Gdy powracają z wyprawy, wita ich w
porcie różnojęzyczny tłum wznoszący radosne okrzyki.
A oni dumnie wkraczają do miasta z mieczami u boku, z
trzosami pełnymi złota. Piją na umór i śpią z
żonami tutejszych Maurów. Wszystko uchodzi im płazem,
bo miejscowym władzom zależy bardzo, aby tu byli".
Głównym źródłem zysku ówczesnych piratów nie były
już jednak towary rabowane na statkach czy majątek
mieszkańców nadbrzeżnych osad.
Bogacili się oni na handlu niewolnikami,
jeńcami porywanymi w Hiszpanii, Francji i Włoszech,
takimi samymi chrześcijanami jak i oni.
Ale i jeńcom tym nie było tak źle w berberyjskiej
niewoli, jak to przedstawiali kwestujący w całej
Europie redemptoryści.
Niektórzy z nich spędzali tam wiele lat, chwaląc sobie
ten pobyt, inni, bardziej sprytni lub wykształceni,
pozostawali na zawsze robiąc kariery, włączając się
w życie lokalnej społeczności.
Jak twierdzą historycy, ówczesne północnoafrykańskie
miasta były pod względem kultury, stylu życia, a nawet
języka bardziej europejskie, bardziej włoskie niż
arabskie czy tureckie.
Były to po prostu ośrodki śródziemnomorskie i takimi,
szczególnie pod względem architektury i klimatu
kulturowego, pozostają do dziś.
We wspomnieniach wielu jeńców przebywających w
niewoli berberyjskich piratów zachowały się opisy
"bagnos",
wielkich hal zdolnych pomieścić do dwóch tysięcy
ludzi, w których w Tunisie czy Algierze
gromadzono niewolników.
Były to budowle ustawione w czworokąt, z rozległym
dziedzińcem, w którego podcieniach rozmieszczone były
sklepy, tawerny, kawiarnie prowadzone przez jeńców
płacących podatek lokalnej władzy.
W nich kłębilo się życie kosmopolitycznego miasta.
Mahometanie, katolicy, prawosławni, protestanci,
żołnierze, żeglarze, kupcy i niewolnicy mieszali się
tu, pili wino i kawę, robili interesy i rozmawiali.
Hiszpan Emanuel Aranda,
który w 1640 roku dostał się do niewoli i jako
żołnierz spędził kilka lat w więzieniu, pisał
później, że po uwolnieniu z wielką przyjemnością
odwiedzał "bagnos", znajdując tu miłe i
pełne interesujących wrażeń miejsce.
Wśród przyjaciół, jakich tam poznał, był Holender,
który przypłynął z Indii Wschodnich, marynarz z
Dunkierki, Portugalczyk znający Indie i Chiny, Duńczyk,
który polował na wieloryby u brzegów Grenlandii,
Francuz znający Kanadę i Hiszpan opowiadający historie
o Peru i Meksyku.
Zbieranina awanturników i poszukiwaczy przygód z
całego świata.
W żadnym z ich ojczystych krajów takie spotkanie nie
byłoby mozliwe. Nigdzie tak jak tu, pod wyrozumiałym
okiem tureckiego paszy, ludzie tak różnych wyznań i
narodowości nie mieliby w ówczesnym świecie
możliwości równie bliskich i swego rodzaju "ekumenicznych"
spotkań.
|