Pirackie
życie
Morscy rozbójnicy czy rzeczni rabusie
- jeden wart drugiego - to zwykłe rzezimieszki i nazwa pirat
jest dla nich zaszczytem".
Tak zapisał w swym dzienniku podroży dookoła swiata
William Dampier, odkrywca,
kartograf, ale i pirat.

Wlliam Dampier
On też pozostawił jeden z najciekawszych opisów
życia codziennego pirackiej wspólnoty.
W 1675 roku popłynął z Port
Royal na Jamajce na Wybrzeże Moskitów w Panamie,
aby tam w zamian za cukier i rum nabyć cenne drzewo
kampeszowe, dające niebieski barwnik i służące do
barwienia tkanin (jego nazwa pochodzi od miasta
Campeche).
Zastał tam grupe około 250 Anglików, w większości
bukanierów, którzy jednak na co dzień utrzymywali się
ze ścinania w dżungli wspomnianego surowca. Udawali
się tam w grupach kilkuosobowych, mieszkając w
namiotach lub szałasach i zabierając ze sobą swe żony
- Murzynki, Indianki, a nawet Europejki, które kupowali
na Jamajce po 30 funtów "od sztuki". Spali w
hamakach zawieszonych 'na drzewach, a jedli przeważnie
mieso z rusztu i groch, które przyrządzały ich
kobiety. Całymi dniami w upalnym słońcu brodzili
wśród mangrowych bagien i godzinami ścinali toporami
białą, twardą kore drzew kampeszowych, aby dostać
się do ich cennego miąższu. Ich ręce i ramiona całe
były w ranach, ubrania zaś prawie sztywne,
nasiąknięte żółtym, słodkawym w zapachu sokiem,
który wydzielają kwiaty drzewa kampeszowego. W sobotę
ludzie ci odkładali swe topory i piły, aby udać się
na polowanie. Gdy udało im się zabić dzikiego woła,
rozcinali go na cztery części usuwali kości i w
każdej ćwiartce robili duży otwór. Nastepnie każdy z
nich, ,,wdziewał niczym habit" jedną cześć i tak
szli do obozu, który zwykle położony jest W pobliżu
wybrzeża ze względu na "przyjemne powiewy morskiej
bryzy".
Inny rodzaj ich "polowania" stanowiły wypady
do położonych w dżungli wiosek indiańskich, których
mieszkańców - szczególnie młode kobiety - porywali, a
następnie sprzedawali w niewolę.

Ich życie, jak pisał Dampier, było nędzne i
ciągle zagrożone.
Chorowali na malarię i glisty nitkowca (guinea worm)
drążącego głębokie kanały w ich nogach, dręczyły
ich huragany i ulewne deszcze, groziły ekspedycje karne
organizowane przez Hiszpanów. Wielu z nich umierało z
pijaństwa lub w trakcie burd wywołanych pod wpływem
alkoholu.
Na morzu dochodziło jeszcze wiele innych zagrożeń:
szkorbut, choroby zakaźne, śmierć głodowa, sztormy,
spotkania z wrogimi ludami, wreszcie konfrontacja z
okrętem wojennym któregoś z państw europejskich, co
prowadzić mogło do śmierci w czasie walki lub
oddalonego nieco w czasie stryczka szubienicy.
Przeżycie w takich warunkach graniczyło niekiedy z
cudem, ale cuda zdarzały się nieczesto, szczególnie na
okrętach pirackich, toteż bliższa prawdy była piracka
ballada mówiąca o tym, że:
,,Jeden ocalał na
całą załogę, choć siedemdziesięciu pięciu
wyruszyło w drogę".
Nic chyba wyraźniej nie rzuca światła na prawdziwy
obraz pirackiego żywota, jak ów znamienny fakt, który
wydarzył się w 1718 roku na Oceanie Indyjskim. Dwóch
legendarnych piratów: Edward England i John Taylor
zdobyli wówczas, po krwawej walce, statek Kompanii
Wschodnioindyjskiej ,,Cassandra".
Swój łup oszacowali na 75 000 funtów, ale jak
zeznawał później kapitan ,,Cassandry" James
Macrae, za najcenniejszą zdobycz uznali skrzynię
medyka,
"gdyż wszyscy mieli szankry i wrzody
syfilityczne".
W jedyny wówczas na tę przypadłość lek - rtęć,
angielski medyk był dobrze zaopatrzony.
Kruchość i niepewność życia w
"słodkim" zawodzie pirata, kształtowała w
dużej mierze jego psychikę, stosunek do otaczającego
świata. Ponieważ wszyscy byli przeciwko nim, ogłaszali
się "wrogami świata" i ,,ostatnimi
ludźmi".
Ponieważ zdawali sobie sprawę, że ich życie
będzie krótkie, mówili o sobie, że są
,,ludźmi nie mającymi
jutra".
Ponieważ chcieli wierzyć w swe szczęście,
mianowali się "rycerzami fortuny".
Przypisywano im okrucieństwo i byli okrutni, choć
zwykle nie przekraczali W tym względzie miary uznawanej
w ich epoce. Zdarzali się wśród nich oczywiście, jak
na całym świecie, psychopaci i sadyści czerpiący
przyjemność z torturowania bliźnich. Im też piraci
zawdzięczają swą fatalna pod tym
względem opinię. Nalezał do nich Montbars noszący
przydomek Ludobójca, Francuz z Langwedocji, który
między innymi uśmiercał schwytanych Hiszpanów,
piekąc ich na roznie, a motywował swe okmcieństwo
bynajmniej nie tym, że czynili oni szkody bukanierom,
ale że okrutnie odnosili się do podbitej przez nich
ludności indiańskiej.
Psychopatą był inny Francuz wśród bukanierów,
François Ollonais, który żywcem wyrywał serca z
piersi Hiszpanów i kąsał je niczym wilkołak.
Był nim
zapewne też Anglik, Edward Low, o którym opowiadano, ze
pewnego dnia schwytał portugalski statek wiozący na
swym pokładzie poważną sumę pieniędzy. Statek
został przeszukany, ale skarbu nie znaleziono, gdyż
sprytny kapitan wywiesił go na linie za burtą
jednostki. Gdy stwierdził, że napastnicy odnaleźli i
tę kryjówkę, przeciął line i złoto przepadło w
morzu. Wściekły Low kazał mu wówczas odciąć wargi,
gdyż skłamał, a następnie upiec je i zjeść. Po tym
przedstawieniu piraci zamordowali kapitana i całą
załogę.
Przyczyną okrucieństwa wśród piratów mogła być
również - pomijając czysto "praktyczne"
użycie tortur, by wydobyć ważne informacje - swoista
moda na zło, chęć zaimponowania towarzyszom
,,diabelskim" charakterem.
Jak pisał Charles Johnson,
,,w społeczności
pirackiej im kto gorszy, tym większą wzbudza zazdrość
i uznanie, uchodzi bowiem za człowieka odwagi i ma prawo
do specjalnych względów".
Takim zbrodniczym kabotynem był na pewno kapitan
Teach, alias Czarnobrody, którego, jak pisze Johnson,
,,zbrodnicze koncepty
były tak niezwykłe, jakby umyślnie chciał przekonać
swoich ludzi, że jest diabłem wcielonym. I tak pewnego
dnia rozochocony trunkiem, powiedział: - Chodźmy,
zróbmy sobie nasze własne piekło; zobaczymy, jak
długo w nim wytrzymamy. Zeszli więc tedy kilku pod
pokład, gdzie za trzasnąwszy wszystkie luki, napełnili
kilka garnków siarką i innymi substancjami palnymi,
podłozyli pod nie ogień i siedli w dymie, aż się
niemal podusili; wówczas dopiero niektórzy zaczęli
wołać powietrza. W końcu Teach otworzył luki, z
niemałą uciechą, że wytrzymał najdłużej".
Czarnobrody nie był jednak typowym reprezentantem
pirackiego przywódcy, szczególnie gdy chodzi o czasy
nowożytne. Wówczas bowiem piraci byli już
"zawodowcami", trzeźwo kalkulowali ryzyko i
możliwość zdobyczy. Nie w głowie były im też tanie
popisy i niepotrzebne ofiary. England, Avery czy Kidd
uważali się po prostu za przedsiębiorców
działających ,,na własny rachunek", chcieli
zarabiać i myśleli o zabezpieczeniu swej przyszłości.
Tylko niewielu to się udało. Avery czy England,
którzy we właściwym momencie wycofali sie z pirackiego
rzemiosła i ,,zapadli się pod ziemię", być może
w spokoju, pod zmienionymi nazwiskami, korzystali z
owoców swych rozbojów.
Zdecydowana większość ich towarzyszy skończyła
marnie.
Zginęli w walkach, uśmierciły ich egzotyczne
choroby, zawiśli na szubienicach londyńskiego Wapping
Dock lub skończyli w hiszpańskiej niewoli, jak jeden z
opisywanych przez Dampiera bukanierów, który schwytany
na Wybrzeżu Moskitów dokonał swego życia jako
niewolnik w mieście Meksyku, roznosząc po jego ulicach
chleb i ciągnąc za sobą pień drzewa kampeszowego
przykuty do nogi.
|