Piracka flaga Edwarda Englanda 4_pesos_de_oro_filipinas_1862 Nowe Przygody 1970 - lewo Christopher CondentChristopher Condent Flag Christopher Condent
 | wstęp | Piraci i Korsarze | Skarby i łupy | Tło historyczne | Bibliografia  | Piraci w popkulturze | Historia Piractwa | Piracki Almanach

Piracki Almanach
 | Pirackie życie | Organizacja i prawa | Statki i okręty | Pirackie bazy i kryjówki | Sposoby prowadzenia walki | Zwyczaje, wierzenia i znaki | Kobiety |

Pirackie życie


Morscy rozbójnicy czy rzeczni rabusie - jeden wart drugiego - to zwykłe rzezimieszki i nazwa pirat jest dla nich zaszczytem".

Tak zapisał w swym dzienniku podroży dookoła swiata William Dampier, odkrywca, kartograf, ale i pirat.


Wlliam Dampier

On też pozostawił jeden z najciekawszych opisów życia codziennego pirackiej wspólnoty.

W 1675 roku popłynął z Port Royal na Jamajce na Wybrzeże Moskitów w Panamie, aby tam w zamian za cukier i rum nabyć cenne drzewo kampeszowe, dające niebieski barwnik i służące do barwienia tkanin (jego nazwa pochodzi od miasta Campeche).
Zastał tam grupe około 250 Anglików, w większości bukanierów, którzy jednak na co dzień utrzymywali się ze ścinania w dżungli wspomnianego surowca. Udawali się tam w grupach kilkuosobowych, mieszkając w namiotach lub szałasach i zabierając ze sobą swe żony - Murzynki, Indianki, a nawet Europejki, które kupowali na Jamajce po 30 funtów "od sztuki". Spali w hamakach zawieszonych 'na drzewach, a jedli przeważnie mieso z rusztu i groch, które przyrządzały ich kobiety. Całymi dniami w upalnym słońcu brodzili wśród mangrowych bagien i godzinami ścinali toporami białą, twardą kore drzew kampeszowych, aby dostać się do ich cennego miąższu. Ich ręce i ramiona całe były w ranach, ubrania zaś prawie sztywne, nasiąknięte żółtym, słodkawym w zapachu sokiem, który wydzielają kwiaty drzewa kampeszowego. W sobotę ludzie ci odkładali swe topory i piły, aby udać się na polowanie. Gdy udało im się zabić dzikiego woła, rozcinali go na cztery części usuwali kości i w każdej ćwiartce robili duży otwór. Nastepnie każdy z nich, ,,wdziewał niczym habit" jedną cześć i tak szli do obozu, który zwykle położony jest W pobliżu wybrzeża ze względu na "przyjemne powiewy morskiej bryzy".
Inny rodzaj ich "polowania" stanowiły wypady do położonych w dżungli wiosek indiańskich, których mieszkańców - szczególnie młode kobiety - porywali, a następnie sprzedawali w niewolę.

Ich życie, jak pisał Dampier, było nędzne i ciągle zagrożone.
Chorowali na malarię i glisty nitkowca (guinea worm) drążącego głębokie kanały w ich nogach, dręczyły ich huragany i ulewne deszcze, groziły ekspedycje karne organizowane przez Hiszpanów. Wielu z nich umierało z pijaństwa lub w trakcie burd wywołanych pod wpływem alkoholu.
Na morzu dochodziło jeszcze wiele innych zagrożeń: szkorbut, choroby zakaźne, śmierć głodowa, sztormy, spotkania z wrogimi ludami, wreszcie konfrontacja z okrętem wojennym któregoś z państw europejskich, co prowadzić mogło do śmierci w czasie walki lub oddalonego nieco w czasie stryczka szubienicy.

Przeżycie w takich warunkach graniczyło niekiedy z cudem, ale cuda zdarzały się nieczesto, szczególnie na okrętach pirackich, toteż bliższa prawdy była piracka ballada mówiąca o tym, że:
,,Jeden ocalał na całą załogę, choć siedemdziesięciu pięciu wyruszyło w drogę".

Nic chyba wyraźniej nie rzuca światła na prawdziwy obraz pirackiego żywota, jak ów znamienny fakt, który wydarzył się w 1718 roku na Oceanie Indyjskim. Dwóch legendarnych piratów: Edward England i John Taylor zdobyli wówczas, po krwawej walce, statek Kompanii Wschodnioindyjskiej ,,Cassandra".

Swój łup oszacowali na 75 000 funtów, ale jak zeznawał później kapitan ,,Cassandry" James Macrae, za najcenniejszą zdobycz uznali skrzynię medyka,
"gdyż wszyscy mieli szankry i wrzody syfilityczne"
.
W jedyny wówczas na tę przypadłość lek - rtęć, angielski medyk był dobrze zaopatrzony.

Kruchość i niepewność życia w "słodkim" zawodzie pirata, kształtowała w dużej mierze jego psychikę, stosunek do otaczającego świata. Ponieważ wszyscy byli przeciwko nim, ogłaszali się "wrogami świata" i ,,ostatnimi ludźmi".

Ponieważ zdawali sobie sprawę, że ich życie będzie krótkie, mówili o sobie, że są
,,ludźmi nie mającymi jutra".

Ponieważ chcieli wierzyć w swe szczęście, mianowali się "rycerzami fortuny".
Przypisywano im okrucieństwo i byli okrutni, choć zwykle nie przekraczali W tym względzie miary uznawanej w ich epoce. Zdarzali się wśród nich oczywiście, jak na całym świecie, psychopaci i sadyści czerpiący przyjemność z torturowania bliźnich. Im też piraci zawdzięczają swą fatalna pod tym
względem opinię. Nalezał do nich Montbars noszący przydomek Ludobójca, Francuz z Langwedocji, który między innymi uśmiercał schwytanych Hiszpanów, piekąc ich na roznie, a motywował swe okmcieństwo bynajmniej nie tym, że czynili oni szkody bukanierom, ale że okrutnie odnosili się do podbitej przez nich ludności indiańskiej.
Psychopatą był inny Francuz wśród bukanierów, François Ollonais, który żywcem wyrywał serca z piersi Hiszpanów i kąsał je niczym wilkołak.


Był nim zapewne też Anglik, Edward Low, o którym opowiadano, ze pewnego dnia schwytał portugalski statek wiozący na swym pokładzie poważną sumę pieniędzy. Statek został przeszukany, ale skarbu nie znaleziono, gdyż sprytny kapitan wywiesił go na linie za burtą jednostki. Gdy stwierdził, że napastnicy odnaleźli i tę kryjówkę, przeciął line i złoto przepadło w morzu. Wściekły Low kazał mu wówczas odciąć wargi, gdyż skłamał, a następnie upiec je i zjeść. Po tym przedstawieniu piraci zamordowali kapitana i całą załogę.
Przyczyną okrucieństwa wśród piratów mogła być również - pomijając czysto "praktyczne" użycie tortur, by wydobyć ważne informacje - swoista moda na zło, chęć zaimponowania towarzyszom ,,diabelskim" charakterem.

Jak pisał Charles Johnson,
,,w społeczności pirackiej im kto gorszy, tym większą wzbudza zazdrość i uznanie, uchodzi bowiem za człowieka odwagi i ma prawo do specjalnych względów".

Takim zbrodniczym kabotynem był na pewno kapitan Teach, alias Czarnobrody, którego, jak pisze Johnson,
,,zbrodnicze koncepty były tak niezwykłe, jakby umyślnie chciał przekonać swoich ludzi, że jest diabłem wcielonym. I tak pewnego dnia rozochocony trunkiem, powiedział: - Chodźmy, zróbmy sobie nasze własne piekło; zobaczymy, jak długo w nim wytrzymamy. Zeszli więc tedy kilku pod pokład, gdzie za trzasnąwszy wszystkie luki, napełnili kilka garnków siarką i innymi substancjami palnymi, podłozyli pod nie ogień i siedli w dymie, aż się niemal podusili; wówczas dopiero niektórzy zaczęli wołać powietrza. W końcu Teach otworzył luki, z niemałą uciechą, że wytrzymał najdłużej".

Czarnobrody nie był jednak typowym reprezentantem pirackiego przywódcy, szczególnie gdy chodzi o czasy nowożytne. Wówczas bowiem piraci byli już "zawodowcami", trzeźwo kalkulowali ryzyko i możliwość zdobyczy. Nie w głowie były im też tanie popisy i niepotrzebne ofiary. England, Avery czy Kidd uważali się po prostu za przedsiębiorców działających ,,na własny rachunek", chcieli zarabiać i myśleli o zabezpieczeniu swej przyszłości.

Tylko niewielu to się udało. Avery czy England, którzy we właściwym momencie wycofali sie z pirackiego rzemiosła i ,,zapadli się pod ziemię", być może w spokoju, pod zmienionymi nazwiskami, korzystali z owoców swych rozbojów.
Zdecydowana większość ich towarzyszy skończyła marnie.

Zginęli w walkach, uśmierciły ich egzotyczne choroby, zawiśli na szubienicach londyńskiego Wapping Dock lub skończyli w hiszpańskiej niewoli, jak jeden z opisywanych przez Dampiera bukanierów, który schwytany na Wybrzeżu Moskitów dokonał swego życia jako niewolnik w mieście Meksyku, roznosząc po jego ulicach chleb i ciągnąc za sobą pień drzewa kampeszowego przykuty do nogi.